Barack Obama wraz z żoną dotarli do Londynu w ubiegły piątek. Prezydent Stanów Zjednoczonych spotkał się tam z królową Elżbietą II, a także z premierem Davidem Cameronem. Falę zachwytu wywołały także zdjęcia opublikowane przez Kensington Palace, na których widać księżną Kate, księcia Williama i małego księcia George w szlafroku. Te zachwyty zepchnęły na dalszy plan główny przekaz wizyty Baracka Obamy na Wyspach. Składa się on z jednego słowa, które w Unii Europejskiej i USA budzi obawy. To słowo to "Brexit". 23 czerwca 2016 roku Wielka Brytania zdecyduje w referendum, czy chce opuścić Unię Europejską. Sondaże pokazują, że społeczeństwo jest mocno podzielone, a wynik głosowania będzie trudny do przewidzenia. Zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy wyjścia z Unii Europejskiej prowadzą intensywną kampanię. Nie jest więc przypadkiem, że Obama wziął w niej udział, bo Brexit mógłby być początkiem kłopotów USA w relacjach z Europą. - Obie strony kampanii koncentrują się na budowaniu negatywnego przekazu, wzbudzeniu u wyborców strachu przed tym co nieznane, tak jak robią to zwolennicy "remain", czyli pozostania w UE lub negatywnie odbierane, tak jak robią zwolennicy Brexitu - wyjaśnia w rozmowie z Interią doktor Tomasz Czapiewski, politolog i ekspert ds. Wielkiej Brytanii z Uniwersytetu Szczecińskiego. Barack Obama bez wahania stał się zwolennikiem retoryki "siania postrachu" przed nieznanym. Dlaczego nieznanym? - Bo opuszczenie Unii Europejskiej to eksperyment, którego nigdy nie przechodziliśmy. Brytyjski system polityczny, gospodarka i społeczeństwo przez dekady członkostwa przeszło przemiany, których nie da się ad hoc odwrócić. Ludzie nie lubią niepewności i ryzyka, stąd celem kampanii zwolenników pozostania jest zwiększenie zakresu tej niepewności, budowanie czegoś co się nazywa czasem kolokwialnie "projektem strachu", poprzez negatywne wizję dotyczące zwłaszcza stanu gospodarki po Brexicie - wyjaśnia ekspert. Specjalista wyjaśnia jednocześnie, że wspomniany wcześniej "projekt strach" ma charakter obustronny. Jednak "u zwolenników Brexitu polega głównie na budowaniu lęku przed imigracją, straszeniu kolejnymi falami hord milionów z Europy Wschodniej czy Bliskiego Wschodu". Wielka Brytania na końcu kolejki Wystąpienie Obamy po rozmowie z Davidem Cameronem było mocno nacechowane ostrzeżeniami. Prezydent USA stanowczo oznajmił, że jeśli dojdzie do Brexitu, oddzielne porozumienie bilateralne między jego krajem, a Wielką Brytanią "nie wydarzy się w najbliższej przyszłości". - Wielka Brytania będzie na końcu kolejki - ostrzegł Obama. Komentatorzy w brytyjskich mediach uznali te słowa za część strategii wpisanej w ramy "projektu strachu" i oznajmili już, że słowa prezydenta USA mogą mieć znaczący wpływ na wynik referendum. - Wypowiedź Obamy, prezydenta najważniejszego państwa na świecie, którego ogromny autorytet płynie z pełnionej funkcji, świetnie wpisuje się w taką strategię, choć uznanie go za decydujący moment kampanii jest przedwczesne - uważa dr Czapiewski. - Takiej oceny można dokonywać tylko z perspektywy czasu, kolejnych sondaży i ostatecznego wyniku referendum - dodaje. Dlaczego Obama wypowiedział się w ten sposób? - Integracja europejska jest generalnie elementem ładu euroatlantyckiego, co więcej, obecność Wielkiej Brytanii, tradycyjnego przyjaciela USA, w UE, ogranicza szanse na to, że projekt europejski będzie ewoluował w kierunku antyamerykańskim. W obecnej rzeczywistości jednak największym zagrożeniem jest upadek projektu europejskiego, wobec rosnącej popularności partii populistycznych w kontekście społecznych obaw przed uchodźcami, a to wpłynęłoby na obniżenie stabilności w regionie. Brexit byłby potężnym ciosem w integrację, który mógłby te negatywne procesy przyspieszyć - wyjaśnia dr Czapiewski z Uniwersytetu Szczecińskiego. Przyjaźń amerykańsko-niemiecka Kolejnym punktem na trasie prezydenta USA były Niemcy. Obama w Hanowerze skupił się przede wszystkim na zachwalaniu Angeli Merkel. Określał ją jako swoją przyjaciółkę i partnerkę, dziękował za owocną współpracę. Szybko jednak stało się oczywiste, że nie tylko po to amerykański prezydent przyjechał do Niemiec. - To rzadka sytuacja, aby zagraniczna wizyta Baracka Obamy była realizowana wyłącznie w celu omówienia jednej sprawy. Z pewnością prezydent Stanów Zjednoczonych miał szerszą agendę niż tylko deklaracja o podtrzymaniu silnego sojuszu między Niemcami i USA - wyjaśnia w rozmowie z Interią ekspert z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Andrzej Dąbrowski. - Cały czas trwają negocjacje w sprawie kształtu umowy TTIP i to z pewnością szczegóły tych rozmów zajęły kluczowe miejsce w dyskusji Merkel z Obamą - dodaje. Dąbrowski przypomina, że niemieckie społeczeństwo jest podzielone w sprawie zawarcia transatlantyckiego porozumienia między Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi. - Liczne manifestacje przeciwników TTIP oraz intensywna debata publiczna na temat porozumienia mogą zaszkodzić notowaniom partii Angeli Merkel przed wyborami do Bundestagu jesienią przyszłego roku - wyjaśnia ekspert. - Jednocześnie Niemcy, jako najsilniejsza gospodarka kontynentu, będą odgrywały kluczową rolę w rozwijaniu współpracy ekonomicznej Unii z USA. Mogą też najwięcej zyskać na TTIP ze względu na dużą skalę amerykańsko-niemieckich obrotów gospodarczych - mówi Dąbrowski. Kluczowym wnioskiem z przeprowadzonych ws. TTIP rozmów, było "wyrażenie nadziei" przez Obamę, że negocjacje w sprawie umowy zakończą się na początku 2017 roku. Oznacza to jednak, że nie zostanie ona ratyfikowana przed końcem jego kadencji. Przypominając Angeli Merkel i "partnerstwie", Obama uczynił ją swego rodzaju strażniczką i gwarantem podpisania umowy w przyszłości.