Tak niskiej frekwencji w głosowaniu ogólnokrajowym w Polsce nigdy nie było. W niedzielnym referendum wzięło udział zaledwie 7,8 proc. uprawnionych obywateli. Żeby referendum było wiążące, frekwencja musiałaby przekroczyć 50 proc. Co wpłynęło na rekordowo niski poziom zainteresowania głosowaniem? Fatalny termin, nieprecyzyjne pytania - Pojawiło się wiele zniechęcających czynników: fatalny termin, brak studentów, początek roku szkolnego, kampania była ograniczona z powodu wakacji, poza tym politycy mieli inne sprawy na głowie, chociażby układanie list i kampanię wyborczą. Do tego w ostatnim czasie zupełnie pogubił się w polityce Paweł Kukiz, zaufanie dla jego inicjatywy w ostatnich tygodniach gwałtownie spada, a był on głównym punktem odniesienia w referendum. Bardzo trudno było także usłyszeć ciepłe słowa na temat referendum - wylicza dr Jarosław Flis, socjolog polityki z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nasz rozmówca zwraca również uwagę na pytania zadane w referendum. Zostały sformułowane w sposób nieprecyzyjny i budziły wiele wątpliwości, co było powszechnie podnoszone w debacie publicznej. - Na pierwszy plan wysunęły się interesy polityczne: Bronisław Komorowski po przegranych wyborach przestał się angażować w referendum, PO traktowała je jako okazję do wpuszczenia w wilczy dół PiS-u, a PiS starał się ten dół ominąć, ignorując głosowanie - uważa dr Jarosław Flis. Na niską frekwencję wpływ mogła mieć również konstrukcja referendum. Próg frekwencyjny sprawia, że osoby przeciwne zmianie status quo zostają w domu, zwiększając tym samym szansę na unieważnienie wyników głosowania. Amunicja dla Prawa i Sprawiedliwości - Przy tak niskiej frekwencji nikt nie wygrał, natomiast można mówić o ograniczeniu strat. Na pewno referendum dostarczyło amunicji PiS-owi. Pomysł jego zorganizowania przeszedł głosami PO, ten argument na pewno będzie wielokrotnie podnoszony przez prowadzącą w sondażach opozycję. Frekwencja pokazała, że to przedsięwzięcie nie było nikomu specjalnie potrzebne, co przyniesie mniej stresu PiS-owi niż PO - podkreśla ekspert z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu było głównym hasłem Pawła Kukiza w trakcie wyborów prezydenckich. W referendum za JOW-ami opowiedziało się 78,75 proc. głosujących Polaków. Zdaniem dr Jarosława Flisa to wciąż sporo głosów osób chcących zmian w kraju i należy się z nimi liczyć w jesiennych wyborach parlamentarnych, a nie skreślać inicjatywy Pawła Kukiza po fiasku referendum. - To potencjał mogący uratować Ruch Kukiza. Ci ludzie chcą zmian. Zlekceważenie ich głosu w wyborach może być kosztowne dla dużych partii. O ich poparcie będzie toczyć się gra - dodaje.