Odpowiadając na zastrzeżenia - zwłaszcza europosłów PiS - że temat aborcji nie mieści się w kompetencjach PE, Huebner przekonuje: - Parlament Europejski ma polityczne prawo do zabierania głosu w każdej sprawie. W niektórych ma wręcz obowiązek. Przykład aborcji w Polsce to właśnie taki przypadek, ponieważ chodzi o prawa człowieka, czyli fundament funkcjonowania UE. - Poza tym jesteśmy w pewnym sensie politykami krajowymi, ponieważ to, co robimy kształtuje też polską rzeczywistość - dodaje. Podczas debaty na pewno głos zabierze Ryszard Czarnecki. Jak mówi, będzie apelował o zachowanie proporcji i w zależności od kierunku, w którym potoczy się debata, ma przygotowanych kilka argumentów. - Pewnie przypomnę wszystkim tym, którzy tak walczą o polski Trybunał Konstytucyjny, że w 1997 roku TK wydał wyrok zakazujący aborcji - mówi. - Albo wspomnę, że w wielu krajach UE przyjęło się, że inicjatywy obywatelskie są procedowane przez parlament. Być może wytknę też, kto złożył wniosek o odrzucenie projektu liberalizującego aborcję. A przypomnę, że było to PSL - wylicza Czarnecki. - Wreszcie, jeśli zaatakują nas Francuzi, to poproszę, by - jeśli chodzi o prawa kobiet - najpierw uderzyli się we własne piersi. Francja dała kobietom prawa wyborcze w 1946 roku, a Polska w 1918 - podkreśla europoseł. "Nierozsądna wypowiedź" - Na pewno nie będę jednak mówił, że poniedziałkowe protesty są kpiną - zastrzega, nawiązując do wypowiedzi ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego. - Nie zgadzam się z poglądami protestujących i wyrażam dezaprobatę dla wulgarnych haseł, które pojawiły się na marszach, ale w żadnym razie nie zamierzam tego zjawiska lekceważyć. Czy minister Waszczykowski powinien przeprosić? - Reprymenda, której ministrowi publicznie udzieliła premier Beata Szydło, jest dla niego zapewne surowszą karą niż publiczne kajanie się - odpowiada Czarnecki. Słowa Waszczykowskiego zwróciły też uwagę Danuty Huebner. - Nie mogę uwierzyć w to, co słyszę. To wykracza poza moją wyobraźnię. Mówiąc bardzo oględnie - to po prostu bardzo nierozsądna wypowiedź - stwierdza europosłanka i zwraca uwagę na wyjątkowość poniedziałkowej akcji: - Do tej pory mieliśmy do czynienia jedynie z sektorowymi protestami kobiet, np. pielęgniarek. Tym razem - po raz pierwszy w najnowszej historii - na ulice wspólnie wyszły kobiety z różnych środowisk i o różnych poglądach. - Kobiety mają w sobie bardzo dużą tolerancję na ból i dużo cierpliwości, co wynika m.in. z naszych doświadczeń i historii społecznej. Ale poniedziałek pokazał, że ani tej tolerancji ani cierpliwości już nie ma - ocenia. Poza tym "solidarność środowisk kobiecych z innych państw członkowskich UE utwierdza nas w przekonaniu, że nie przesadzamy. Przesadza druga strona". Groźniejsze niż KOD? W komentarzach politologów po poniedziałkowych protestach pojawia się teza, że protest kobiet może być groźniejszy dla rządu niż marsze Komitetu Obrony Demokracji. Co na to europosłowie? - Trzeba pamiętać, że rząd nie ma nic wspólnego z obywatelskimi projektami dot. aborcji. Że to PSL wnioskowało o odrzucenie projektu proaborcyjnego. Wreszcie, że aborcja to jeden z wielu problemów w Polsce i nie sądzę, by jedna kwestia decydowała o przyszłości rządu - wylicza Czarnecki. I prognozuje: - Projekt zaostrzający prawo aborcyjne będzie procedowany i pewnie w dość szybkim czasie będzie jakiś efekt legislacyjny. Ten efekt nie będzie jednak prostym przepisaniem projektu, ale jego poprawieniem, a wtedy może się okazać, że pod względem merytorycznym powody do protestów znikną. Huebner patrzy na problem szerzej. - Problem aborcji dotyka obszaru, w którym nawet w środowiskach konserwatywnych, tradycyjnych kobiety mają coś do powiedzenia. Dlatego ten opór nie ogranicza się jedynie fizycznie do kobiet, ale ma wpływ na zachowanie całych rodzin. Stąd to zagrożenie może być dużo poważniejsze, niżby się wydawało - ostrzega. Agnieszka Waś-Turecka, Strasburg *** Jeśli interesuje cię temat Unii Europejskiej, obserwuj autorkę na Twitterze