Dariusz Żuraw: Nie miałem marzeń, po prostu musiałem coś zrobić z wolnym czasem
- Awans do fazy grupowej Ligi Europy "dotarł" do mnie dopiero po ostatnim gwizdku meczu w Belgii. Można zagrać dwa albo trzy świetne spotkania i odpaść po czwartym. Wtedy nikt tych trzech nie będzie pamiętał. My poszliśmy za ciosem do końca - mówi w rozmowie z Interią trener Lecha Poznań, Dariusz Żuraw. Kibice "Kolejorza" odliczają już dni do pucharowego starcia z Benficą Lizbona. Bezpośrednia transmisja w czwartek w Polsacie Sport.
U progu jesieni Lech Poznań wygrał więcej, niż jeszcze kilka tygodni wcześniej ktokolwiek mógł się spodziewać. W znakomity stylu awansował do fazy grupowej LE i sprzedał Jakuba Modera - zatrzymując go u siebie przynajmniej do zimy - za ponad 10 mln euro, co stanowi transferowy rekord Ekstraklasy. Czy byłoby to możliwe bez pracy, jaką od marca 2019 roku wykonał w "Kolejorzu" trener Dariusz Żuraw?
Łukasz Żurek, Interia: "Moja drużyna z każdym tygodniem, miesiącem, będzie prezentowała się lepiej i grała piłkę, jakiej chcemy i na jaką czekają kibice". To nie jest cytat z księgi klasyków, ale nie powinien pan mieć problemów z wytypowaniem autora tej wypowiedzi...
Dariusz Żuraw: - To są chyba moje słowa. Powiedziałem coś takiego jakiś czas temu...
Latem ubiegłego roku.
- Wierzyłem wtedy w to, co mówię. I ta wiara nie brała się znikąd. Mieliśmy jasno nakreślony plan działania i odpowiednich do niego wykonawców.
Nie pomylił się pan. Takie proroctwa, szczególnie w rodzimym wydaniu klubowym, to prawdziwa rzadkość...
- Z tamtego okresu łatwo mógłby pan znaleźć jeszcze inny cytat. Zapowiadałem, że na pewno niejeden raz się potkniemy i że przyjdzie nam za to zapłacić. Takie momenty też się nam zdarzały. I pewnie jeszcze nas czekają.
Które potknięcie zapadło panu najmocniej w pamięć?
- Mieliśmy taki może nie trudny, ale cięższy moment. To była porażka na Legii i później w następnym meczu przegrana u siebie z Zagłębiem Lubin (październik 2019 - przyp. red.). Nałożyło się na to trochę problemów kadrowych. To są takie chwile, kiedy trzeba jasno określić plan działania. Z obranej drogi nie zeszliśmy nawet na moment. Nie było takiej sytuacji, że ja albo któryś z moich współpracowników dajemy odczuć zespołowi, że coś jest tutaj nie tak. Dalej szliśmy swoją ścieżką i wyciągaliśmy wnioski z potknięć. Jesteśmy tylko ludźmi, też popełniamy błędy.
Szliśmy swoją ścieżką i wyciągaliśmy wnioski z potknięć. Jesteśmy tylko ludźmi, też popełniamy błędy.
Wydawało się, że Dariusz Żuraw na trenerskiej ławce "Kolejorza" to tylko wariant przejściowy. Z ręką na sercu - myślał pan inaczej, obejmując po raz kolejny funkcję trenera pierwszego zespołu?
- Dwa razy byłem tymczasowym trenerem w Lechu. Kiedy zeszłej wiosny zapadła decyzja, że ponownie obejmę zespół, wiedziałem, że mam pełne poparcie ze strony klubowych władz. Wiadomo, jaka jest praca trenera - zawsze trzeba się liczyć z tym, że może być krótka. Wierzyłem natomiast w to, co chcę w tej drużynie zrobić. Liczyłem na to, że ciężką pracą do czegoś tutaj dojdziemy. Tak pracowałem jako piłkarz i podobnie staram się pracować jako trener.
Zastępował pan na stanowisku niedawnego selekcjonera Adama Nawałkę, co nie nakładało na pana nadmiernej presji wyniku. Otrzymał pan od przełożonych gotową wizję zespołu?
- Chcieliśmy, żeby drużyna miała swój styl, żeby walczyła do końca i żeby grała dla kibiców. To była wspólna wizja. Nie narzucaliśmy sobie konkretnych celów. Trzeba było najpierw zbudować podwaliny i dobrze grać w piłkę. A dobra gra miała zaowocować dobrymi wynikami.
Nagrodą za wzajemne zaufanie jest awans do fazy grupowej Ligi Europy. W którym momencie uwierzył pan, że to się może udać?
- Wierzyłem w każdym momencie eliminacji. Zespół też wierzył i myślę, że to było widać na boisku. Natomiast ten awans dotarł do mnie dopiero w Belgii, po ostatnim gwizdku meczu z Charleroi. Można zagrać dwa albo trzy świetne spotkania i odpaść po czwartym. Wtedy nikt tych trzech nie będzie pamiętał. My poszliśmy za ciosem do końca.
Co stanowiło klucz do realizacji celu?
- Myślę, że konsekwencja, na którą postawiliśmy w tamtym sezonie i to dało efekty najpierw w lidze. Do tego trafione transfery. Dzięki nim nasza gra się nie zachwiała, mimo że latem odeszło od nas kilku podstawowych piłkarzy. Ci, którzy przyszli, bardzo szybko wkomponowali się w zespół. Szybko złapali, co chcemy grać. To przełożyło się na dobą grę i awans do fazy grupowej Ligi Europy.
Kibice, nie tylko z Poznania, z satysfakcją spierają się, co jest dzisiaj największym atutem Lecha...
- Myślę, że na takie tematy powinni się wypowiadać dziennikarze. Wiem, jakie walory posiada moja drużyna, ale nie chciałbym, żeby ktoś powiedział, że się wymądrzam. Nic w tej kwestii się nie zmienia. Chcemy grać ofensywnie, chcemy dominować, chcemy po stracie piłki szybko ją odebrać, a po przechwycie zagrać do przodu. To są rzeczy, nad którymi od dawna pracujemy i które dalej musimy doskonalić.
Szykuje nam się syta pucharowa jesień. Za chwilę Benfica Lizbona, potem Glasgow Rangers i Standard Liege. Naszkicował pan już w swoim notesie coś, co można nazwać planem minimum?
- Plan minimum nie istnieje. Patrzę na to, co przede mną. I widzę... drogę do Białegostoku. W sobotę mecz z Jagiellonią. To jest na dziś najważniejsze. Po nim będziemy się przygotowywać do meczu z Benficą. Chcemy dobrze wypaść nie tylko w Lidze Europy, ale również w Ekstraklasie i w Pucharze Polski. Żadne z tych wyzwań nie jest priorytetem, bo każde jest tak samo ważne. Cieszymy się, że nadal gramy w pucharach, ale jeśli chcemy grać w nich również za rok, to musimy najpierw dobrze spisać się w rozgrywkach krajowych.
Plan minimum na LE nie istnieje. Patrzę na to, co przede mną. I widzę... drogę do Białegostoku.
Jak słyszymy, najbliższych transferów Lech dokona zimą. Ilu ogniw brakuje dzisiaj w zespole, by wyjściową jedenastkę uznał pan za optymalnie zestawioną?
- Dziś nie brakuje żadnego. To, co mamy, jest optymalne. Ale to nie znaczy, że w styczniu nie będziemy próbować zrobić coś ekstra - żeby zespół był jeszcze silniejszy.
Nie obawia się pan, że to pójdzie w drugą stronę? Za kilka miesięcy odejść może połowa wyjściowej jedenastki. Jeśli tylko w fazie grupowej LE będziecie dla rywali równie bezwzględni jak w eliminacjach...
- Co do połowy jedenastki, to nie mam takich obaw. Natomiast kiedy ktoś odejdzie, to mam nadzieję, że nasza praca przyniesie takie efekty jak ostatniego lata. Wiedzieliśmy wtedy, że koś może nas opuścić i mieliśmy już wytypowanych konkretnych piłkarzy na dane pozycje. Liczę na to, że dalej to będzie funkcjonowało w taki sposób. Bo to, że zimą ktoś się z Lechem pożegna, jest oczywiste. Chodzi o to, żeby takiego piłkarza zastąpić "jeden do jednego". A niewykluczone, że - jak wspomniałem - zrobimy transfery, które nas jeszcze wzmocnią.
- Z tych słów jasno wynika, że jest pan ostatnią osobą, która poskarżyłaby się na pracę skautingu Lecha.
- Absolutnie nie mam zamiaru składać zażalenia. Tym bardziej, że nad kwestiami kadrowymi pracujemy w klubie wspólnie. Nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli, ale czasem coś nieoczekiwanego wypada w ostatniej chwili. Nie o wszystkim możemy decydować samodzielnie. Ważne, żeby zawsze mieć plan B - i żeby plan B nie był gorszy od planu A.
Podpisałby się pan pod stwierdzeniem, że Lech ma obecnie najlepszą akademię piłkarską w Polsce?
- Patrząc na to, ilu mamy wychowanków i ilu z nich gra dzisiaj w pierwszej reprezentacji Polski, a do tego jakie role odgrywają w kadrach U-21 czy U-19, to pewnie tak. Mamy dobre szkolenie i oby taki poziom utrzymać jak najdłużej. Życzyłbym sobie jednak, żebyśmy wszyscy dobrze szkolili wszyscy. Wtedy trenerzy w polskich klubach będą mieli takie pole manewru, jeśli chodzi o młodzież, że z zagranicy będziemy mogli ściągać tylko piłkarzy o wysokiej jakości.
Linetty, Kownacki, Bednarek, Kędziora - wydawało się, że tych zawodników kibicom Lecha może brakować przez lata. Na ich miejsce szybciutko przyszli jednak kolejni, być może jeszcze lepsi...
- Nie sposób dzisiaj określić, czy rzeczywiście dysponują większym potencjałem. Czas pokaże. Ja się bardzo cieszę, że z wszystkimi zawodnikami, których pan wymienił, pracowałem jako asystent w sztabie szkoleniowym Lecha. Teraz mamy znowu grupę młodych talentów. Jeśli taki wysyp będzie zdarzał się regularnie, przełoży się to na pociechę nie tylko dla Lecha, ale w dalszej perspektywie również dla drużyny narodowej.
Świeży przykład Jakuba Modera działa na wyobraźnię. Zaskoczył pana fakt, że to właśnie on stał się bohaterem rekordowego transferu do Brighton?
- Nie. Widziałem, jak Jakub się rozwija, jaki ma potencjał. Z każdym meczem, z każdą minutą, którą ode mnie dostawał, pokazywał, że zasługuje na grę. Oczywiście nie dostał nic za darmo - musiał na to ciężko zapracować, jak każdy z moich młodych piłkarzy. Wspaniale, że trafił do silnej ligi i do klubu, w którym będzie miał szansę na regularną grę. Cieszę się też z tego, że jeszcze z nami zostanie. Pomoże nam w dobrej grze. Obyśmy coś osiągnęli jeszcze z nim w składzie.
Jeśli nie spuści z tonu, miejsce w kadrze na przyszłoroczne finały mistrzostw Europy już mu raczej nie ucieknie.
- Możemy tak założyć, patrząc na to, jak się zaprezentował w październikowych meczach reprezentacji. Dzisiaj Jakub ma fajny czas i jeśli utrzyma taką dyspozycję, to powinien w tej kadrze na Euro się znaleźć. Decyzja należy oczywiście do selekcjonera Jerzego Brzęczka - wybierze sobie ekipę, jaka będzie mu pasować, bez względu na to, czy dla kogoś wyda się to zaskakujące, czy nie. Musimy tylko pamiętać, że różnie z formą piłkarza bywa - szczególnie, jeśli chodzi o zawodnika młodego. Selekcjoner postawi na najlepszych. Jeśli Kuba w tej grupie będzie, to tylko dlatego, że na to zasłużył.
Sądzi pan, że sukces Lecha - finansowy i poniekąd również sportowy - osiągnięty zespołem opartym na młodych zawodnikach, zachęci inne polskie kluby do podobnej filozofii budowania drużyny?
- Przyjęliśmy taką strategię, że sięgamy po wychowanków. A jeśli pozyskujemy graczy zagranicznych, to z reguły młodych - staramy się brać takich do 25. roku życia, którzy nadal chcą się rozwijać. Tego się trzymamy i na razie to przynosi efekty. Czy pójdą tym tropem inne kluby? Trudno wyrokować.
Zróbmy w tym miejscu krótką retrospekcję. W CV ma pan wpisany tylko jeden występ w drużynie narodowej. Rok 2005 i przegrany mecz z Białorusią. Rzeczywiście byli lepsi defensorzy w tamtym czasie?
- Tak musiało być, skoro trenerzy powoływali innych. Grą w klubie, wtedy w niemieckim Hannoverze, starałem się zasłużyć na powołanie. Ale środkowych obrońców mieliśmy w tamtym okresie dużo - dobrych i doświadczonych. Absolutnie nie mam do nikogo żalu. Bardzo się cieszę, że dostałem szansę i że ten jeden oficjalny występ mam na koncie.
Od początku było dla pana jasne, że po zakończeniu kariery zawodniczej trzeba się będzie zająć pracą szkoleniową?
- Wręcz przeciwnie. Po zakończeniu boiskowej przygody, byłem trochę wypalony, miałem dość piłki i chciałem odpocząć. Przypadkowo zacząłem trenować, zrobiłem jeden kurs, potem drugi. I tak się to potoczyło.
Byłem trochę wypalony, miałem dość piłki i chciałem odpocząć. Przypadkowo zacząłem trenować, zrobiłem jeden kurs, potem drugi. I tak się to potoczyło.
Miał pan zawodowe marzenia 10 lat temu? To wtedy pojawiło się pierwsze trenerskie wyzwanie - w czwartoligowym WKS Wieluń. Traktował pan je poważnie?
- Nie, nie. Nie miałem wtedy żadnych marzeń. Po prostu musiałem coś zrobić z wolnym czasem.
- Kiedy przyszła do głowy myśl, że to będzie jednak sposób na życie?
- Nie wiem, szczerze mówiąc. To wszystko się potoczyło samo - od jednego klubu do drugiego. I tak się gdzieś zaczęło układać. Praca w roli asystenta u Macieja Skorży w Lechu to był chyba taki moment, kiedy doszedłem do wniosku, że to jednak jest coś, co chciałbym robić. Sporo na tej współpracy skorzystałem. Później poszedłem swoją drogą, najpierw w niższych ligach. Teraz jestem w Lechu. I staram się realizować to, co sobie zaplanowałem.
Jak daleko jesteśmy od miejsca, w którym uzna pan zespół Lecha za projekt w pełni autorski?
- Jeśli chodzi o planowanie kadry, kwestie stricte taktyczne i samą grę, to w zasadzie od początku realizuję projekt autorski. Nad całokształtem - czyli nad tym, żeby drużyna wyglądała tak jak wygląda - pracujemy oczywiście wspólnie. Prezesi, dyrektor sportowy, skauting, trenerzy. Efekt mamy taki, że jesteśmy dzisiaj w fazie grupowej Ligi Europy. Nikt z nas nie zapomina jednak, że to, co udało nam się zbudować, cały czas wymaga udoskonalenia.
Rozmawiał Łukasz Żurek