Khidir miał zaledwie sześć lat, gdy został porwany przez członków Al-Kaidy w Iraku. - Bili mnie łopatą, wyrywali obcęgami zęby - opowiada, wymownie przy tym gestykulując. - Zmuszali mnie też do pracy na farmie marchewek - dodaje. Co było najgorsze? - Gdy wbili mi młotkiem gwóźdź w nogę, a potem wyciągnęli - mówi. Wyrywali mu paznokcie, złamali obie ręce i bili po głowie. Do dziś cierpi na bóle głowy. Pamięta ich śmiech, gdy zadawali ból. Jak przetrwał najcięższe chwile? - Myślałem o mamie i tacie - przyznaje. Khidir spędził w niewoli dwa lata. Na rozmowę z reporterem CNN on i jego rodzina zdecydowali się po ponad pół roku od uwolnienia chłopca przez iracką policję. - Kiedy opowiada mi, jak go torturowali, nie mogę tego znieść, nie mogę wytrzymać - przyznaje Abdul Qader, ojciec Khidira - Najbardziej boli mnie, gdy wspomina o gwoździu wbitym w jego nogę. Qader jest policjantem. Gdy porwano syna spał na posterunku w Falludży. Tego wieczoru nie wrócił do domu. Było zbyt niebezpiecznie. - Obudziłem się na dźwięk potężnej eksplozji, potem usłyszałem swoje nazwisko w radiu. Wybiegłem na zewnątrz i ludzie powiedzieli mi, że mój dom wyleciał w powietrze - opowiada - Wszyscy mnie pocieszali, a ja tylko pytałem: Co się dzieje? Gdzie moja rodzina? Wtedy mi powiedzieli, że bojownicy porwali mojego syna. To był szok. Prawie oszalałem, wpadłem w histerię. Podczas ataku w domu oprócz Khidira znajdowała się też jego babcia. - Porywacze przeskoczyli przez mur i wyważyli drzwi. Wołali Abdula Qadera. Powiedziałam, że go tu nie ma. Wtedy zażądali jego syna. Khidir chował się za moją spódnicą. Powiedziałam, że to nie jego syn, ale tylko mnie uderzyli i go zabrali - opowiada kobieta - Ostatnie co pamiętam to wołania wnuka: Babciu! Babciu! Porywacze zdemolowali dom i zostawili w nim ładunek wybuchowy. Kobiecie udało się uciec tuż przed eksplozją. - Bojownicy zadzwonili do mnie i zażądali uwolnienia niektórych więźniów. Zagrozili, że jeśli tego nie zrobię poderżną mojemu synowi gardło - mówi ojciec Khadira - Nie mogłem jednak tego zrobić, nie mogłem wypuścić na ulice morderców, którzy znów mogliby krzywdzić. Pomyślałem sobie: niech tak będzie, niech mój syn będzie męczennikiem. Qader zorganizował nawet pogrzeb syna. Nie chciał, by rodzina dowiedziała się o ultimatum i tym samym żywiła nadzieję, że chłopiec jeszcze żyje. Sprawa Khadira wróciła znów w grudniu zeszłego roku, prawie dwa lata po porwaniu. Policja w Taji otrzymała informację, gdzie terroryści przetrzymują porwane dzieci. - Na początku myśleliśmy, że to tylko sposób na wciągnięcie nas w zasadzkę, w końcu jednak zdecydowaliśmy się na podjęcie akcji - wspomina kapitan policji Khalib Ali. Trop zaprowadził Irakijczyków do niewielkiej farmy i kilku glinianych chat. Znaleźli tam dwoje dzieci. Pozostała dwójka wciąż najprawdopodobniej znajduje się w rękach porywaczy. - Khadir na początku nie poznał mamy ani babci - wspomina Qader - Ale kiedy zobaczył mnie w mundurze zaczął do mnie biec. Ja też pobiegłem. Lekarze powiedzieli, żebym był ostrożny, ponieważ ma złamane obie ręce. Złapałem go w talii, a on zaczął się przytulać, całować mnie i w końcu się uśmiechnął. Zapytany, czy ma zamiar zrezygnować z pracy w policji, mężczyzna odpowiada: - Nigdy, nigdy. Jeśli odejdę ze służby, jeśli inni też to zrobią, to kto zostanie, żeby nas chronić przed terrorystami? Jesteśmy jedynymi, którzy mogą to zrobić. AWT