Po szoku, jakim był wynik unijnego referendum na Wyspach, euroentuzjaści duże nadzieje zaczęli wiązać ze scenariuszami zakładającymi, że rozwód Londynu z Brukselą będzie przebiegał na bardzo łagodnych warunkach, czyli z zachowaniem brytyjskiego członkostwa w Europejskim Obszarze Gospodarczym oraz otwartego rynku dla obywateli Unii Europejskiej. Dziś już wiadomo, że wcześniejsze założenia mogą okazać się w praktyce w dużej mierze złudne. Brak gwarancji Niedawna decyzja brytyjskiego parlamentu przekreśliła gwarancje zachowania dotychczasowych praw nabytych przysługujących obywatelom Wspólnoty przebywającym obecnie na Wyspach, a sama Theresa May mówi wprost, że jest gotowa poświęcić brytyjskie członkostwo we wspólnym rynku na rzecz kontrolowania migracji. Co więcej domaga się nie tylko umowy o wolnym handlu, ale opowiada się także za suwerennością sądownictwa kosztem unijnego Trybunału Sprawiedliwości. Jeśli w trwających negocjacjach twarda, zakładająca odejście od fundamentalnych czterech swobód, linia się utrzyma, pierwszymi ofiarami Brexitu mogą okazać się obywatele Unii Europejskiej, których liczba szacowana jest obecnie na 3,3 miliona, z czego najliczniejszą, przekraczająca milion osób grupę stanowią Polacy. Dotychczasowe unijne prawo nakazywało traktować ich jednakowo, jak będzie to wyglądało w przyszłości, do końca nie wiadomo. Narastająca niepewność sprawia, że nastroje są wyjątkowo nerwowe, a obawy związane z zepchnięciem do obywateli drugiej kategorii rosną. Kogo dotkną najostrzejsze restrykcje? Doktor Kamil Zajączkowski, ekspert z Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego wskazuje, że kluczowa jest zasada wzajemności, a największe restrykcje mogę objąć Polaków, czy w szerszej perspektywie obywateli Unii Europejskiej, którzy dopiero zamierzają mieszkać czy pracować na Wyspach. - Brexit pociąga za sobą zarówno społeczne, jak i gospodarcze konsekwencje. Obejmą one także Polaków, ale przede wszystkim trzeba ich podzielić na dwie grupy, czyli tych, którzy są już w Wielkiej Brytanii, jak i tych, którzy dopiero tam przyjadą. W przypadku tej pierwszej grupy wszystko będzie zależało od prowadzonych między Londynem a Brukselą negocjacji i prawdopodobnie zostanie ona objęta zasadą wzajemności - argumentuje w rozmowie z Interią. - Jeżeli Londyn uzyska te same korzyści dla swoich obywateli, którzy są poza Wielką Brytania - a trzeba zaznaczyć, że ta liczba też jest imponująca, bo mówi się nawet o 3 milionach osób - i utrzymany zostanie obecny status quo, to obywatele Polski, którzy już przebywają na Wyspach, również zachowają wszystkie prawa i przywileje, z których obecnie korzystają - dodaje. Polacy stracą przywileje? Sytuację tych osób, które dopiero na Wyspy zamierzają przyjechać, uruchomienie artykułu 50. sytuację znacznie komplikuje. - W tym przypadku można mówić tylko o jednej wielkiej niewiadomej. Wiele przemawia za wersją, która zakłada, że nie będą mieli takich przywilejów, jakimi Polacy mieszkający i pracujący w Wielkiej Brytanii cieszyli się dotychczas i będą musieli włożyć dużo wysiłku w to, aby przykładowo zdobyć pozwolenie na stały pobyt - precyzuje ekspert. Najczarniejszy z punktu widzenia imigrantów scenariusz zakłada, że rząd w Londynie może wstrzymać wszelkie świadczenia dla osób, które nie posiadają obywatelstwa brytyjskiego. Doktor Kamil Zajączkowski studzi emocje i przekonuje, że jeśli chodzi o Polaków, którzy już mieszkają na Wyspach, to jest wysoce prawdopodobne, że tak ostre restrykcje ich nie obejmą, co wcale nie oznacza, że nie zmieni się wysokość przysługujących im benefitów. Możliwe opcje są dwie. - Mogą oni zachować obecne prawa i w tej sytuacji trudno sobie wyobrazić, że przysługujące im przywileje zostaną odebrane - zaznacza. - Równie dobrze jednak kwota przysługujących im zasiłków, może zostać obniżona. Który wariant zwycięży, obecnie trudno powiedzieć, ale na pewno w perspektywie najbliższych dwóch czy trzech lat Wielka Brytania będzie szukać oszczędności, bo Brexit będzie ją bardzo dużo kosztował - precyzuje. Utrudniony dostęp do rynku pracy Kolejną bezpośrednią konsekwencją wyjścia Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty jest utrudniony dostęp do rynku pracy spowodowany posiadaniem specjalnego pozwolenia. Nie jest też wykluczone, że zostałyby wprowadzone nowe, mniej korzystne zasady prowadzenia własnej działalności gospodarczej. Doktor Kamil Zajączkowski zapewnia, że w tym przypadku znowu najbardziej ucierpiałyby osoby, które na Wyspy dopiero planują jechać oraz te, które już tam są, ale nie posiadają odpowiednio wysokich zawodowych kwalifikacji. - To będzie taki system, który obowiązywał przed 2004 rokiem. Wszyscy, którzy pamiętają tamte czasy, mogą je sobie teraz odświeżyć. Przede wszystkim Wielka Brytania prawdopodobnie nie będzie już objęta swobodnym przepływem usług oraz osób, nie będzie też jednolitego rynku, zatem wszyscy ci, którzy zechcą do niej przyjechać, będą podlegać bardzo ostrej procedurze zarówno weryfikacyjnej jak i biurokratycznej - wyjaśnia. Polacy będą szukać alternatyw Jest wysoce prawdopodobne, że siła robocza zostanie skierowana w inną stronę Unii Europejskiej. - Jeżeli Polacy będą mieli alternatywę, to będą wybierać te miejsca, w których będą mogli łatwiej zdobyć pozwolenie na pobyt i legalną pracę - argumentuje. Jednocześnie zaznacza, że raczej nie należy spodziewać się znacznego wzrostu zjawiska określanego w języku potocznym jako "praca na czarno", ale kryteria zostaną wyraźnie wyśrubowane. - Trzeba będzie znać język angielski i wypełniać różnego rodzaju dokumenty. Przy tej okazji warto dodać, że są dwie kategorie imigrantów, którzy pracują w Wielkiej Brytanii. Przede wszystkim są to specjaliści, przykładowo w dziedzinie bankowości czy zarządzania i sądzę, że ich warunki nie ulegną znacznemu pogorszeniu. Korporacje będą szły im na rękę i poszukiwały wysoko wykwalifikowanych pracowników - wylicza. - Druga grupa obejmuje osoby o niskich kwalifikacjach, czyli mówiąc krótko te, które albo skończyły podstawówkę, albo technikum. W tym przypadku sytuacja jest o tyle skomplikowana, że trudno sobie wyobrazić, żeby biegle posługiwały się językiem angielskim - dodaje. Jednocześnie zaznacza, że mogą oni zostać objęci bardziej selektywnym systemem. Swoistym złotym środkiem na problemy związane z wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej mogą być starania o brytyjskie obywatelstwo. Niestety droga w tym przypadku jest kręta, długa i wymaga znacznych środków finansowych. - Z autopsji wiem, że ta procedura do łatwych nie należy. Można przypuszczać, że na początku Brexitu wniosków o brytyjskie obywatelstwo składanych będzie więcej, ale nie spodziewałbym się zaostrzenia polityki w tym względzie. Moim zdaniem osoby, które nie będą w stanie uzyskać pozwolenia na stały pobyt, zaczną raczej przemieszczać się do innych krajów, które sąsiadują z Wielką Brytanią i będą szukały alternatyw - wskazuje. Nagłej fali powrotów do ojczyzny nie będzie? W przeciwieństwie do założeń i przewidywań rządu Prawa Sprawiedliwości, doktor Kamil Zajączkowski nie spodziewa się także nagłej fali wracających do ojczyzny Polaków. - W mojej ocenie będziemy mieli do czynienia z rozkładem "pół na pół". Część, tak jak już wspomniałem, będzie szukała alternatywnych rozwiązań w innych państwach należących do Unii Europejskiej, w których też brakuje siły roboczej, a druga zdecyduje się na powrót do kraju. Nie spodziewam się też, żeby te zjawiska miały gwałtowny charakter i żeby - tak, jak wyliczyło Ministerstwo Rozwoju - nagle 200 tysięcy rodaków wróciło nad Wisłę. Brexit to proces i będzie rozłożony w czasie - punktuje. Wielka Brytania była popularnym kierunkiem wyjazdów Polaków z wielu powodów, ale przede wszystkim dlatego, że język angielski - w mniejszym, czy większym stopniu - znają prawie wszyscy. W przypadku innych państw, w których językiem urzędowym jest niemiecki, włoski, francuski czy hiszpański jest dużo gorzej. - Zatem nawet ta minimalna znajomość języka powodowała, że Wielka Brytania była najczęściej wybieranym celem wyjazdów Polaków - zaznacza nasz rozmówca. Polska może stracić unijne fundusze To niestety nie koniec kłopotów i cięć związanych z Brexitem. Londyn do unijnego budżetu wpłaca ponad 14, 5 mld funtów rocznie. Rezygnacja ze składki Brytyjczyków oznacza, że albo trzeba będzie ciąć wydatki, albo podnieść składki od pozostałych państw. Z punktu widzenia Warszawy obydwa rozwiązania są niekorzystne. - Unijna perspektywa budżetowa obejmuje mniej więcej siedem lat i jest podzielona równo na kolejne lata. Każde państwo zobowiązało się do wpłacenia konkretnej sumy, w efekcie czego roczny budżet zamyka się w kwocie sięgającej niemal biliona euro - wyjaśnia doktor Zajączkowski. - Unijni liderzy zakładali, że Wielka Brytania wyjdzie z obecnej perspektywy budżetowej w następnym rozdaniu, bo następna obejmuje lata 2021-2028, ale między innymi premier Theresa May stwierdziła, że Londyn nie chce się już dokładać do wspólnej kasy w 2019 i w 2020 roku. Jeżeli zaistniałaby taka sytuacja, to musielibyśmy zmniejszyć roczne budżety Unii Europejskiej, a to by spowodowało pewne przesunięcia - precyzuje. Cięcia dotknęłyby dwóch najważniejszych z sześciu głównych działów unijnego budżetu, czyli polityki gospodarczej i polityki regionalnej (priorytetowej z punktu widzenia Warszawy). - Jeżeli Wielka Brytania nie wpłaci budżetowej składki w 2019 i 2020 roku, to oczywiście trzeba będzie automatycznie zmniejszyć te środki, które zostały przyznane Polsce na lata 2014 -2020 i od razu okrzyknięte wielkim sukcesem - wskazuje nasz rozmówca. - Jak tylko pojawi się konieczność, to będzie się cięło z polityki spójności, z tych wszystkich kwestii związanych z rozszerzeniem i ewentualnie z działu "Unia jako aktor globalny", ale na te ostatnie działania Wspólnota przeznacza bardzo niewielkie sumy. Na chwilę obecną z dużym prawdopodobieństwem możne stwierdzić, że fundusze strukturalne ze źródeł unijnych będą mniejsze - dodaje. "Chcemy być Wielką Brytanią, ale brakuje nam potencjału" Poza namacalną, finansową szkodą, Brexit położy się również cieniem na polskiej polityce zagranicznej. Warszawa do tej pory określała Londyn mianem "strategicznego partnera", teraz siła oddziaływania wypracowywanego przez lata porozumienia może ulec osłabieniu. - Pod tym względem Brexit również przyniesie nam straty. Bardzo lubiliśmy się chować za plecami Wielkiej Brytanii, która hamowała niektóre inicjatywy, ale jednocześnie miała swoje pomysły - wskazuje ekspert. Jego zdaniem od kilku tygodni "Polska próbuje przejąć rolę Wielkiej Brytanii", ale robi to, delikatnie rzecz ujmując, w "sposób bardzo niezgrabny". - Dawid Cameron, czy inni brytyjscy premierzy, bardzo konkretnie sygnalizowali swoje potrzeby i punktowali wymagania. My chcemy być Wielką Brytanią, ale brakuje nam potencjału. Musimy się jeszcze wiele nauczyć, jeżeli chodzi o kulisy dyplomacji. Można się sprzeciwiać i Polska ma do tego prawo, ale trzeba w bardzo jasny sposób komunikować partnerom europejskim to, czego się chce i czego się żąda - dodaje. Korzyści związane z Brexitem Mimo ogromnej niepewności, w jakiej przyszło żyć ponad milionowej grupie Polaków i ewidentnych finansowych strat rychłe wyjście Wielkiej Brytanii może przynieść nam też pewne korzyści. Londyn, który jest obecnie finansowym sercem Europy, może stracić przez Brexit - jak wyliczyli analitycy - nawet 30 tysięcy miejsc pracy w sektorze bankowym. Zyskać za to mogą centra kapitałowe na Starym Kontynencie. Wśród potencjalnych wygranych wymienia się poza Berlinem, czy Budapesztem także Warszawę. Doktor Kamil Zajączkowski podchodzi do tych prognoz dużym dystansem. - Moim zdaniem Warszawie będzie bardzo ciężko przejąć inicjatywę londyńskiego City. To są bardzo skomplikowane kwestie finansowe oraz prawne i one też będą negocjowane przez lata. Oczywiście pewne kwestie usługowe do Warszawy trafią, ale ja bym studził nadmierny optymizm - zaznacza. Poza sektorem bankowym Brexit może przynieść również korzyści w dziedzinie polityki obronnej oraz unii gospodarczo-walutowej. - Wielka Brytania od zawsze była takim członkiem Unii, który jedną nogą jest we wspólnotach, a drugą rządzi się swoimi prawami. Doszukiwałbym się jednak zalet gdzie indziej. Być może Unia Europejska skończy choćby dwa czy trzy projekty, o których mówi się od kilku lat, a co do których brakowało przede wszystkim woli politycznej. Wyjście Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty może spowodować konsolidację państw Europy Zachodniej do tego, żeby jednak przeprowadzić konkretne reformy - wyjaśnia. Jednym z przykładów może być dokończenie reform związanych z kryzysem gospodarczym, z którym mieliśmy do czynienia w 2008 roku. - Mam na myśli pakt fiskalny, unię bankową i europejski mechanizm stabilizacyjny. To wszystko istnieje, ale nie jest jeszcze dokończone. Brexit może spowodować, że pewne działania w reformowaniu unii gospodarczo-walutowej zostaną przyspieszone - argumentuje. - Druga korzyść to wzmocnienie komponentu militarno-obronnego w sferze polityki bezpieczeństwa, który istnieje od 1999 roku, ale wprowadził i usankcjonował go oficjalnie Traktat Lizboński. To nie jest coś, co ma zastąpić Sojusz Północnoatlantycki, czy obecność żołnierzy amerykańskich w Europie. Ma to być komponent uzupełniający działania NATO i powodujący, że Unia Europejska będzie miała zdolności wojskowe i będzie wysyłała więcej żołnierzy na misje cywilno-wojskowe. To są dwa plusy, ale w szerszej perspektywie Brexit to nie jest coś pozytywnego - podkreśla. Bardzo niepewna przyszłość Ryzyko wystąpienia kolejnych "exitów" jest cały czas duże. Ewentualne zwycięstwo Marine Le Pen w wyścigu do Pałacu Elizejskiego we Francji te obawy dodatkowo potęguje. - Niestety do końca nie można być pewnym, jak to się wszystko potoczy. Wybory we Francji z pewnością będą kluczowe dla całego projektu integracji europejskiej. Jeżeli wygra Marine Le Pen, to pojawi się duży znak zapytania - zaznacza specjalista. Kluczowe w tym przypadku jest to, jak zachowa się społeczeństwo obywatelskie. - Trudno mi sobie wyobrazić, żeby Marine Le Pen podjęła decyzję bez zgody społeczeństwa, czyli bez zorganizowania referendum. Unia bez Francji, albo z Francją z Le Pen na czele, może bardzo spowolnić, albo spowodować bardzo daleko idące erozje integracji - dodaje. Przed nami długoletni i skomplikowany proces, którego finałem ma być wyjście Wielkiej Brytanii z UE. - Nie ulega wątpliwości, że negocjacje będą długie, bo należy brać pod uwagę to, że trzeba będzie bardzo dokładnie podzielić kwestie formalno-prawne i finansowe. Niuanse, które nam, zwykłym obywatelom, nie robiły wielkiej różnicy, w tym przypadku będą się liczyć. To jest wyzwanie przede wszystkim dla prawników europejskich i brytyjskich - podkreśla ekspert. - Wyzwaniem będą też kwestie finansowe. Będzie się liczył każdy detal. Negocjacje będą odkrywały coraz to nowe problemy, o których część obserwatorów, czy cała Unia Europejska nie była nawet świadoma, że w ogóle istnieją - puentuje nasz rozmówca.