Jakub Szczepański, Interia: Deklarował pan, że poręczyłby za Józefa Piniora ze względu na opozycyjną przeszłość, a sąd skazał go na więzienie za łapówki. Podtrzymuje pan swoje słowa? Bogdan Borusewicz, wicemarszałek Senatu: - Wyrok jest nieprawomocny, ale ja - w przeciwieństwie do wielu - uznaję wyrok sądu i go nie komentuję. Jestem rozczarowany, niemniej orzeczenie jest poważne. Epoka opozycjonistów już się skończyła? Stefan Niesiołowski został wyeliminowany z polityki, Lech Wałęsa nie przebiera w słowach. Chwilę mógłbym wymieniać. - Wasze pokolenie się zaczyna, a wielokrotnie słyszę znacznie gorsze wypowiedzi. I jestem dość zawiedziony. Chciałby pan, żebym odpowiadał za wszystkich. Część z nas trafiła do PiS, część do PO, część jest poza polityką. Na pewno moje pokolenie to pokolenie ludzi bardzo aktywnych. Serce boli, kiedy legendy upadają. - Proszę tak nie narzekać na moje pokolenie. Z grupy, którą organizowałem w Gdańsku w latach 70., wywodzi się dwóch prezydentów Polski, dwóch premierów i jeden marszałek Senatu. Ale jeśli ktoś popełnia przestępstwo, musi odpowiadać za swoje czyny. Jeśli czyjeś wypowiedzi wykraczają poza zasady kultury, mówca bierze za nie odpowiedzialność. Ostatnio stanął pan po stronie Lecha Wałęsy, kiedy Leszek Miller stwierdził, że szefa Solidarności dowieziono na strajk. - Staję po stronie ludzi, których znam z podziemia. Miller opowiada to, co już słyszał. Pierwsza zaczęła mówić o tym Anna Walentynowicz. To przykre, że ci, którzy nie widzieli, jak wyglądał strajk, zaczynają opowiadać, że Sierpień 1980 r. zorganizowała bezpieka, KGB, a nawet CIA czy Mosad. Mnie to rusza, bo ja byłem organizatorem tego strajku. Przed laty pan narażał własną skórę, a teraz Senat dyskutuje o tym, jak myć ręce. To jest poważne? - Nieprawda! W czwartek dyskutowaliśmy o praworządności. Jeden (marszałek - red.) pokazywał to poważnie, a drugi niepoważnie. No dobra, ale co z tego? Tendencja jest taka, że w Senacie PiS odpuszcza. Widać to po obecnościach przy głosowaniach, wtedy brakuje im zazwyczaj czterech senatorów. Pogodzili się z przegraną. Zdzisław Pupa powiedział Interii, że senatorowie PiS nie chcieli informacji o koronawirusie w Senacie, bo on sam jest doinformowany. Co pan na to? - On jest doinformowany, ale Andrzej Duda nie, bo poprosił o dodatkowe posiedzenie Sejmu. W kwestii koronawirusa zgadzam się z ministrem zdrowia. Mamy czas na przygotowanie, trzeba działać spokojnie i nie tworzyć paniki. Dlatego w Senacie poprosiliśmy o informacje na temat działań rządu w tej sytuacji. Była zupełnie wystarczająca. Nie rozumiem, po co dodatkowe posiedzenie Sejmu. Duda chce uprzedzić zarzuty, że nic nie robi. A nie robi? - To nie jest kwestia prezydenta tylko rządu. Kompetencje prezydenta są jasno określone i on powinien się na nich koncentrować: to wojsko, bezpieczeństwo i polityka zagraniczna. I najważniejsze, prezydent za zgodą Senatu zarządza referenda, więc przejdziemy na demokrację bezpośrednią. Jak pan ocenia szanse Małgorzaty Kidawy-Błońskiej w wyścigu o fotel prezydenta? - Urzędujący prezydent zawsze ma łatwiej, bo może prowadzić i prowadzi kampanię sprawując urząd. W praktyce intensywnie ubiega się o głosy już od roku. Chcę jednak powiedzieć, że jego szanse maleją. Widać to po badaniach opinii publicznej, reakcjach ludzi. O ile pół roku temu wydawało się, że wygra w pierwszej turze, to już wiadomo, że tak nie będzie. Skąd pan wie, że będzie druga tura? - Analizuję ruchy przeciwnika. W PiS mają przekonanie o tym, że tak będzie. Elektoraty kandydatów opozycyjnych są bardzo negatywnie nastawione do urzędującego prezydenta. Kiedy się połączą, to będzie polityczny koniec Andrzeja Dudy, a potem przedterminowe wybory. Moim zdaniem, zwycięstwo Kidawy-Błońskiej będzie zależało od frekwencji - jeśli wielu z nas pójdzie do urn, wygra. Bo kandydatka PO niewątpliwie trafi do drugiej tury. Władysław Kosiniak-Kamysz nie jest zagrożeniem dla państwa kandydatki? Sondaże mówią, że ma szanse w drugiej turze z Andrzejem Dudą. - Nie. Cieszę się jednak, że podczas kampanii opozycyjni kandydaci się nie atakują. To będzie miało duże znaczenie w drugiej turze. Faktem jest, że żeby wygrać wybory, trzeba najpierw do niej wejść. Jeśli znajdzie się w niej ktokolwiek inny niż Małgorzata Kidawa-Błońska, to go poprę. Roberta Biedronia też by pan poparł? - Każdego innego, kto wejdzie. Trzeba wiedzieć, co jest najważniejsze. Najważniejsze jest odsunięcie od władzy PiS, które niszczy Polskę. To jest bardzo groźne, bo w tej części Europy nie ma pustki. Jeśli nie będziemy z Europą, to z kim? Naprawdę zagłosuje pan na Biedronia, nawet jeśli zechce zabrać pieniądze wojsku? Sądziłem, że pan jest konserwatywnym politykiem. - Proszę mnie nie szufladkować, mógłby pan się zdziwić. Nie będę polemizował. Chociaż Robert Biedroń nie wejdzie do drugiej tury, więc temat jest abstrakcyjny. Wojsko ma zagwarantowane 2,1 proc. PKB. Różne rzeczy można mówić, ale tyle musi się znaleźć w budżecie. Jasna sprawa. Jaka jest pańska rada dla sztabowców Małgorzaty Kidawy-Błońskiej? - Namawiam, żeby do kampanii angażować ludzi spoza polityki. Jeśli to się uda, wygramy. Do mnie zgłasza się wielu ludzi, liderów ze wsi. Będę ich kierował do sztabu wyborczego i mam nadzieję, że zostaną uwzględnieni. Jeśli zamkniemy się w granicach partyjnych, możemy zapomnieć o prezydenturze. PiS ma przewagę: spółki skarbu państwa, urzędy, a nie tylko 19 mln zł na kampanię Andrzeja Dudy. Zasłynął pan ostatnio sporem z Jackiem Kurskim podczas posiedzenia senackiej komisji. - A niby promocja kandydata PiS i ataki na opozycję nie liczą się w kampanii? Telewizja komercyjna wzięłaby miliardy za coś takiego. Tymczasem kolejna dotacja dla TVP sięga blisko 2 mld zł - świadomie nie użyłem słowa rekompensata. Jak ludzie nie chcą płacić abonamentu na media publiczne, to nie płacą. Nawet bez tych pieniędzy programowo ta telewizja się nie zmieni. Andrzej Duda przegra bez TVP? - W mediach publicznych nawet działaczy opozycji antykomunistycznej nazywa się nową Targowicą! Przekraczane są wszelkie granice. Jacka Kurskiego znam od wielu lat i wiem, że standardami się nie przejmuje. Pieniądze, które PiS chce przyznać TVP, miały być zapłatą za propagandę wyborczą. Za te środki dziennikarze telewizji - świadomi kłamcy, otrzymują podwyżki. Skoro kłamią, to może powinni otrzymywać pozwy? - Oczywiście, trzeba ich pozywać. Niektórzy machają na to ręką, ale tak nie można. Sam jestem w sporze prawnym z nimi, sądzimy się na drodze cywilnej. Jednak prezesa spółki trudno pozwać. Chociaż zastanawiam się także nad tym. Mocno zaszli panu za skórę. - Telewizja mogłaby być i partyjna, byle była rzetelna. Jeżeli komentarz jest informacją, to ciężko mówić o uczciwym dziennikarstwie. W TVP widać symbiozę z partią. PiS coś zaczyna, telewizja kontynuuje. I odwrotnie. Oglądam telewizję rosyjską, bo ona mi daje wgląd w to, co zamierza władza rosyjska. To bardzo wyraźne. Podobnie to wygląda w Polsce. Zostawmy PiS i media publiczne. Jako wiceszef regionu dolnośląskiego Grzegorz Schetyna został zdegradowany? - Wrócił do siebie i zapewne będzie walczył o przywództwo. Wybory były demokratyczne, Schetyna nie ubiegał się o szefostwo partii, jego kandydat przegrał. To jest normalne. Ja sam byłem wiceprzewodniczącym, ale zrezygnowałem z funkcji. Bo uważam, że nowy przewodniczący ma pełne prawo, żeby dobierać najbliższych współpracowników. Dobrze się stało, że Borys Budka został szefem PO? - Zmiana była potrzebna, dostrzegł to sam Schetyna. Część planów wzięła w łeb, część się udało. W wyborach do Parlamentu Europejskiego zabrakło paru procent, bo Biedroń chciał iść oddzielnie. Potem w wyborach do Sejmu PSL odmówił udziału w koalicji, wszyscy poszli osobno. Na pewno Grzegorz Schetyna odszedł w dobrym stylu. Zobaczymy, co będzie dalej. Pan wolał szerokiej koalicji? - Powinniśmy iść z lewicą, tymi którzy tego chcą. Naszym wspólnym interesem jest odsunięcie PiS od władzy. Nam udało się tylko w Senacie, ale ja pracowałem nad tym od roku. Proponowałem porozumienie: najsilniejszego popiera reszta. Udało się i dlatego wygraliśmy. Jeśli chodzi o Grzegorza Schetynę - zły wynik zawsze obciąża przywódcę, a dobry wzmacnia. Jakub Szczepański