Skala podobnych incydentów w ostatnich tygodniach regularnie wzrastała: od oblania polskiego konsulatu we Lwowie farbą, przez zniszczenia pomnika ofiar ludobójstwa wołyńskiego w Hucie Pieniackiej i dewastację polskiego cmentarza w Bykowni. Zwieńczeniem był wtorkowy atak granatnikiem na budynek polskiego konsulatu w Łucku. - Należy do tego też dodać incydenty po naszej stronie, bo i u nas zdarzały się dewastacje pomników czy cmentarza. Ale faktycznie, tych incydentów jest w ostatnim czasie bardzo dużo. Czy można mówić o szeroko zakrojonej i z góry zaplanowanej akcji? Nie mamy wiedzy, możemy się tylko domyślać. Wydaje mi się jednak, że już są pewne symptomy. Jeżeli zbierzemy te wszystkie incydenty oraz dzisiejszy atak na konsulat w Łucku, to mamy do czynienia ze zorganizowaną akcją, której jasnym celem jest pogorszenie relacji polsko-ukraińskich - powiedział portalowi Interia były europoseł Paweł Kowal, doktor nauk humanistycznych i specjalista w sprawach relacji polsko-ukraińskich. Podobnego zdania jest profesor Andrzej Furier z Uniwersytetu Szczecińskiego, znawca spraw wschodnich. - Jeżeli popatrzymy na intensyfikację, nagromadzenie i swoistą eskalację incydentów, bo czym innym jest oblanie farbą budynku czy dewastacja grobów, a czym innym atak granatnikiem na konsulat, to praktycznie niemożliwym jest uznanie tych zdarzeń za przypadkowe, czy też za akcję pojedynczych ekstremistów. Tym bardziej, że do podobnych incydentów dochodziło także w Polsce. Narracja strony ukraińskiej, jasno wskazująca na udział strony rosyjskiej w tych incydentach, zyskuje zdecydowane uzasadnienie. Z polskiego punktu widzenia, jeżeli przyjmujemy tego typu narrację, mamy prawo domyślać się, że twierdzenia strony ukraińskiej są prawdziwe, a oskarżenia strony rosyjskiej nie są bezpodstawne. Zwłaszcza, że to oficjalne stanowisko Ukrainy. Jednocześnie Polska ma prawo domagać się od Ukrainy ochrony wszystkich polskich miejsc, które zostały zaatakowane. Prawo międzynarodowe zabezpiecza zarówno pracowników i budynki konsulatów i ambasad, nakazuje wprost państwu przyjmującemu zapewnienie bezpieczeństwa osobom tam pracującym. W tej perspektywie Ukraina nie wywiązuje się z obowiązku ochrony, co stwierdzam z przykrością - komentuje naukowiec. Po raz kolejny pojawiają się głosy, że tego typu incydenty to "prowokacja strony trzeciej, która ma interes w skłóceniu Polski i Ukrainy". - Dyskusja, czy to jest "prowokacja trzeciej strony", jest oczywiście interesująca, ale ma wyłącznie polityczne znaczenie. Ktokolwiek to zrobił, a zakładam, że zrobił to świadomie, miał na celu pogorszenie relacji polsko-ukraińskich. W interesie Polski nie jest pogarszanie relacji z sąsiadami. Informacja, czy zrobiła to "trzecia strona" czy też "druga strona", niewiele tu wnosi. Jasne jest to, że nie robi tego państwo ukraińskie, jasne jest też to, że państwo ukraińskie na ile może, to reaguje. Jasne też jest, że na Ukrainie toczy się wojna i broń jest dużo bardziej dostępna, niż w Polsce. Byłoby ciekawe dowiedzieć się, kto za tym stoi i czy dzieje się to według jakiegoś wzorca. Jednak ktokolwiek by to nie był, to jest przeciwnik Polski i również przeciwnik Ukrainy, bo działa w celu skłócenia Polaków i Ukraińców. Z tego punktu widzenia, to zawsze będzie "trzecia strona" - ocenił Kowal. Czy jednak głosy o "prowokacji trzeciej strony mającej na celu skłócenie Polski i Ukrainy" nie stają się powoli łatwą wymówką na wytłumaczenie wszystkich tego typu incydentów? - Takie tłumaczenia można oczywiście deprecjonować i eskalować oskarżenia pod adresem strony ukraińskiej - mówi profesor Furier.- Nie zamierzam być adwokatem Ukrainy, to nie jest moja rola, jestem polskim uczonym i polska racja stanu zawsze mnie będzie najbardziej interesowała. Jednak musimy popatrzeć na szerszy kontekst tych wydarzeń. Na Ukrainie cały czas toczy się wojna i każdy przebywający tam Polak - nie tylko dyplomata - musi mieć świadomość, że choć działania militarne mają miejsce na wschodzie, to jednak wojna dociera również i w inne części Ukrainy, a niebezpieczeństwo zawsze będzie groziło. Co z tego wynika? Nie trzeba się dziwić takim incydentom i trzeba być zawsze przygotowanym na wrogie akty wobec Polski, która na arenie międzynarodowej prowadzi politykę zdecydowanie pro-ukraińską. To z punktu widzenia rosyjskiego jest niekorzystne - zaznacza naukowiec. Profesor Furier przypomina, że na Ukrainie wciąż toczy się wojna. To powoduje, że atak na polski konsulat w Łucku powinien być odbierany w szerszym obrazie wydarzeń. - Wymaganie od Ukrainy, ukraińskich instytucji i służb specjalnych ochrony pełnego panowania nad sytuacją w kraju jest - delikatnie mówiąc - mało poważne. Przecież wiemy, że ukraińskie władze nie potrafiły ostatnio upilnować jednego z największych składów amunicji dla wojsk walczących na wschodzie kraju. Struktury tego kraju są słabe, aż nasuwa się tu słynna wypowiedź byłego ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza o "państwie istniejącym teoretycznie", dotycząca Polski, ale oddająca to, co dzieje się na Ukrainie. Jeżeli Ukraina nie potrafi ochronić strategicznie ważnych obiektów, to na jakiej podstawie mamy oczekiwać, by Ukraińcy wywiązywali się z zabezpieczenia obiektów ważnych z polskiego punktu widzenia, jak konsulat w Łucku? - pyta retorycznie. Blisko granicy z Polską, na Wołyniu Kolejny antypolski atak stawia pytanie o bezpieczeństwo Polaków na Ukrainie. Czy nasi rodacy powinni czuć się zagrożeni w tym kraju? - O bezpieczeństwie Polaków i polskich placówek na Ukrainie mogą wypowiedzieć się eksperci od spraw bezpieczeństwa - odpowiada Kowal. - Na pewno bezpieczeństwo jest niższe w kraju, w którym toczy się wojna i nie potrzebowaliśmy do tego dzisiejszego ataku, by się o tym przekonać. Oczywiście skala zagrożenia jest różna w różnych miejscach. Zaskakujące jest to, że w tym przypadku mamy do czynienia z Wołyniem, który leży daleko od działań frontowych. Tym bardziej wskazuje to na prowokację jakiejś siły, działającej na skłócenie Polaków i Ukraińców. Myślę, że tu znaczenie miało pokazanie, że podobne incydenty mogą zdarzyć się blisko granicy z Polską. Być może ten incydent miał miejsce po to, by wysłać sygnał do Zachodu, że ta wojna może się szybko przenieść ze wschodu na zachód. Wciąż jednak trudno wypowiadać się w sprawie, gdy nie znamy sprawców. Profesor Furier również zwraca uwagę na miejsce ataku, Łuck na Wołyniu, ale interpretuje zdarzenie w innej perspektywie. - Jeżeli ktoś zna geografię i historię Ukrainy to wie, że Łuck jest położony w szczególnym regionie, na południowo-wschodnim Wołyniu. Tym samym konotacje z tragedią wołyńską są nieuniknione. To nie jest przypadek, że ataku dokonano właśnie tam, a nie w innym miejscu rozległej przecież Ukrainy. To jest asocjacja dla każdego znającego choć trochę historię relacji polsko-ukraińskich. Za tym atakiem stoi komunikat: Ukraińcy atakowali Polaków wcześniej, robią to także teraz. Z tego powodu bardzo ostrożnie podchodzę do wszelkich zbyt gwałtownych komentarzy i żądań. Polska ma prawo wymagać poprawy jakości ochrony polskich obiektów, ale to nie oznacza, że w najbliższym czasie bezpieczeństwo wzrośnie, a ewentualne ataki w przyszłości zostaną udaremnione - ocenia. Paść musi zatem pytanie o kolejne ataki na polskie placówki czy miejsca pamięci, a być może i nawet na Polaków. - Analitycznie rzecz biorąc nożna powiedzieć tak: nie udały się incydenty z pomnikami, bo przestały rezonować, to powstał nowy pomysł - mówi Kowal. - Diabeł nie śpi, różnym siłom politycznym solą w oku są dobre relacje polsko-ukraińskie, dlatego trzeba założyć, że takie incydenty będą się zdarzały. By im zapobiec, konieczna jest współpraca na poziomi rządowym, stały kontakt ośrodków odpowiadających za bezpieczeństwo, wreszcie większe zabezpieczenie placówek. To można zrobić i to trzeba zrobić. Profesor Furier uważa, że atak na konsulat w Łucku jest kolejnym w całej serii incydentów. - Obawiam się, że raczej powinniśmy się spodziewać kolejnych zamachów. To nie jest koniec. Wojna na Ukrainie wciąż się toczy, śmierć poniosło już tysiące osób. A Polska jest istotnym elementem tego konfliktu, z punktu widzenia Ukrainy i Rosji. Polska karta była w przeszłości rozgrywana, jest rozgrywana i będzie w przyszłości rozgrywana. Absolutnie nie namawiam do lekceważenia tych zdarzeń, władze polskie i Ministerstwo Spraw Zagranicznych mają obowiązek żądać ochrony polskich obywateli i polskich miejsc - to jest oczywiste, mamy o to dbać i tego wymagać. Z drugiej strony chciałbym zaapelować, by nie nadawać tego typu aktom terrorystycznym niewłaściwego znaczenia, bo te incydenty mają na celu sterroryzować i ukierunkować polską opinię publiczną na tory antyukraińskie. Uważam, że w najbliższym czasie to jest najważniejsze zagrożenie dla polskiej polityki zagranicznej i polskiej racji stanu na wschodzie. A polska racja stanu wymaga budowania przynajmniej poprawnych stosunków z Ukrainą - przekonuje.