Agnieszka Waś-Turecka: Bardzo trudno się z panią skontaktować. Telefon cały czas zajęty. Anna Grodzka: Tak, od wyborów nie mogę opanować zamieszania z mediami. Do tej pory często próbowałam przebić się przez dziennikarzy do świadomości publicznej z problemami osób transseksualnych i wiem, jakie to trudne. Teraz natomiast nie mogę spokojnie przeprowadzić jednej rozmowy telefonicznej, bo w tym czasie mam siedem innych. Taka sytuacja jest oczywiście bardzo dobra z mojego punktu widzenia, ponieważ daje możliwość mówienia o problemach osób transseksualnych, ale także o problemach Polski, o których zawsze - jako zwierzę polityczne - miałam swoje zdanie. Wspomniała pani o postulatach związanych z działalnością pani fundacji Trans-Fuzja i głównie z nimi jest pani kojarzona. Co jeszcze oprócz tego oferuje Pani swoim wyborcom? Jedną z głównych motywacji kandydowania był fakt, że jako fundacja od lat dobijamy się o ustawę o określaniu płci. Druga sprawa to związki partnerskie. Ale nie tylko to. W Polsce obecnie wszyscy skupiają się na tym, jak przeżyć kryzys. Jednak patrzą na ten problem przez pryzmat makroekonomii, która - oczywiście - jest bardzo ważna, ale przez to nie dostrzegają, jak wielki potencjał kryje się w Polakach - w tych wszystkich, którzy nie podejmują swojej szansy, czują się sfrustrowani. Nadchodzą ciężkie czasy i nie możemy sobie pozwolić na jego marnowanie. W jaki sposób chce pani ten potencjał uwolnić? Trzeba, przede wszystkim, budować taką Polskę, w której nikt nie czuje się wykluczony. I nie chodzi mi tutaj tylko o osoby transseksualne czy homoseksualne, ale także m.in. o kobiety, które nie doznają pełni swoich praw. Dlatego potrzebna jest nam faktyczna równość płci i równość szans. Także w zakresie planowania rodziny. Czyli nacisk na politykę społeczną? Tak. Przede wszystkim, na zmniejszenie dywersyfikacji społecznej - np. mamy obecnie bardzo niską płacę minimalną, która nie pozwala na godne życie. Nigdzie w Europie nie ma tak niskiej płacy minimalnej. Za 1500 zł człowiek ma utrzymać rodzinę i jeszcze na drugi dzień radośnie wrócić do pracy - proszę mi wierzyć, że tak się nie da. Jak żyć za 1500 zł? Zobacz, co mówią na ten temat politycy w czasdebaty.pl Tutaj zresztą też kryje się ogromny potencjał społeczny. Nieprawdą jest to, o czym przekonują nas organizacje pracodawców, że podwyższenie płacy minimalnej grozi wzrostem bezrobocia. Sama to wiem, ponieważ też jestem pracodawcą. Wręcz przeciwnie, powoduje wyzwolenie potencjału społecznego, który w tym jest ukryty. Ważnym problemem, z którym także będę starała się uporać, są tzw. umowy śmieciowe. Dziś, z ich powodu, start młodych ludzi w dorosłe życie jest utrudniony. Często nie są w stanie żyć na własny koszt, czy myśleć o budowaniu rodziny. Problemów jest mnóstwo. Oczywiście sama temu wszystkiemu nie poradzę, mogę zająć się tylko niektórymi rzeczami. Natomiast z pewnością cały Ruch Palikota będzie za tym, by ułatwiać ludziom życie i czynić państwo przyjaznym. Postulaty słuszne, ale jak zorganizować środki potrzebne do ich realizacji? Czy ja powiedziałam coś o środkach, które należy wyłożyć na ten cel? Trzeba zapewnić prawidłowe prawo, właściwą politykę społeczną, która te środki uwolni. Podniesienie płacy minimalnej to decyzja rządowa... Tak, tylko że rząd podejmuje decyzję, a jej realizacja i konsekwencje spadną na barki pracodawców. Pracodawcy sobie z tym poradzą. Lepiej wynagradzani pracownicy dadzą z siebie więcej. Normalny człowiek chce pracować i zarabiać określone pieniądze. Każdy pracownik przynosi firmie zysk, tylko problemem jest chciwość - pracodawcy starają się utrzymać obecny stan rzeczy, ponieważ wydaje im się, że to lepsze rozwiązanie. Ale tak nie jest, bo odbija się na jakości pracy, efektywności i kreatywności pracowników. Ja nigdy nie zatrudniałam na takie umowy ludzi w moim małym przedsiębiorstwie i jestem przekonana, a badania to potwierdzają, że to jest wprowadzanie ludzi w błąd. Bo nawet jeśli bezrobocie wzrośnie po podniesieniu płacy minimalnej, to na krótko. Poza tym, ostatecznie wzrost w jakości i kreatywności pracowników odbije się we wzroście zysku przedsiębiorstwa. Jak zamierzacie przekonywać inne partie do własnych postulatów? Bo - jak na razie - większości nie macie. Będziemy o nich mówić, przedstawiać swoje racje. Przynajmniej ja tak będę robić. Powiedziała pani, że chciałaby pracować w Sejmie w komisji edukacji. Dlaczego? Jestem z wykształcenia psycholożką i sprawy wychowania młodego pokolenia są mi bliskie. Uważam, że trzeba zmienić obecny model edukacyjny, tak by obok wiedzy podstawowej uczył umiejętności praktycznych. Poziom wykształcenia młodych ludzi, ich przydatność do zawodu, spada właśnie z tego powodu. Stąd problem z darmowymi stażami, bo na barki pracodawcy przerzuca się zadanie przygotowania młodego człowieka do wykonywania określonego zawodu. A przecież powinna to robić szkoła. Druga kwestia to jest wyeliminowanie ze szkoły nauki religii. Religia to przedmiot potrzebny określonej grupie ludzi , ale ta określona grupa skupiona jest w kościołach i dlatego religia też się powinna tam przenieść. Po prostu uważam, że wpływ Kościoła na edukację powinien być wyeliminowany. W komentarzach do pani wyboru wielokrotnie przewija się stwierdzenie, że to oznaka zmiany kulturowej w polskim społeczeństwie. Czy to nie jest trochę na wyrost? Otrzymała pani wprawdzie około 19,5 tysiąca głosów, ale w skali kraju to "tylko" 19,5 tysiąca. Nie zamierzam reprezentować całego społeczeństwa, a nawet bardzo proszę, by osoby konserwatywne mnie nie popierały, ponieważ nie będę działała na rzecz spełnienia ich postulatów. Będę natomiast reprezentować tych, których przekonania pokrywają się z tym, co mówiłam w kampanii wyborczej i co mówi Ruch Palikota. Dotychczasowa polityka nie dostrzegała problemów środowisk mniejszościowych, szeptem mówiło się o laicyzacji państwa, ale to nie znajdowało odzwierciedlenia w realnej polityce. Teraz przyszedł czas na to, żeby te postulaty wreszcie ujrzały światło dzienne. Z jakimi reakcjami na swoją osobę obecnie się pani spotyka? Na blogu pisze Pani, że spotkało ją dużo dobroci, ale zaistnienie na scenie publicznej z pewnością sprawiło, że jest też Pani łatwiejszym celem ataków. W naszym społeczeństwie oczywiście nie brakuje ludzi myślących bardzo konserwatywnie, zindoktrynowanych, myślących bardziej o historii niż o przyszłości. Tadeusz Iwiński z SLD powiedział, że jest pani kobietą "nienaturalną". Czy takich opinii jest więcej? Tak, trochę jest, ale zdecydowanie więcej jest jednak tych pochodzących od osób, które mnie wspierają i rozumieją. Powiem tak, prof. Iwiński, przedstawiciel lewicy, okazuje brak szacunku dla mojej tożsamości seksualnej, dla mnie ogólnie. Myślę, że SLD przegrało te wybory właśnie dlatego, że nie dostrzegało i nie rozumiało wielu problemów - nie tylko tych dotyczących transseksualności. I prof. Iwiński daje przykład właśnie takiego myślenia. Przywykła już pani do tego typu komentarzy? Do tego nie da się przywyknąć. Ale decydując się na kandydowanie brałam pod uwagę, że takie uwagi będą. W mojej pracy kieruję się pewną misją - staram się oswajać opinię publiczną z problemem transpłciowości. I to jest właśnie to, co teraz robię, tzn. pokazuję, że osoby transseksualne nie zieją ogniem i nie merdają ogonem. Są normalne i tak jak każdy inny mają prawo do szacunku. Ja staram się szanować ludzi, którzy nie krzywdzą innych i tego samego oczekuję od mojego otoczenia. Jak widać, nie wszystkich na to stać. Bardzo dziękuję za rozmowę.