Według danych IOM, tylko 15 czerwca ocalono na pustyni 406 migrantów, w tym siedem kobiet i czworo dzieci. Tym samym liczba osób uratowanych od kwietnia 2016 r. sięgnęła już prawie 20 tys. "Nikt nie wie, ile ludzi już tam zginęło" Ostatnia operacja była 189. misja humanitarną IOM na pustyni Ténéré (południowo-centralna Sahara) w Nigrze. To rozległa piaszczysta równina o powierzchni większej niż cała Polska. Ciężarówki, które przewożą migrantów na północ, często rozpadają się tam na piasku. W innych przypadkach ludzie po prostu gubią się lub są porzucani przez przemytników na pustyni bez jedzenia i wody. "Nikt nie wie, ile ludzi już w ten sposób zginęło, próbując przemierzyć Saharę" - podkreśla IOM. "Godzinami chodziliśmy pod palącym słońcem" Jak wyjaśnia organizacja, migranci uratowani podczas ostatnich operacji na Saharze pochodzą z krajów zachodniej Afryki, głównie z Gwinei, Mali i Wybrzeża Kości Słoniowej. "Godzinami chodziliśmy pod palącym, pustynnym słońcem, bez wody i pomysłu, dokąd w ogóle zmierzamy" - relacjonował ratownikom uratowany 27-letni Amadou z Mali. "Po tylu operacjach nadal pęka mi serce" Po akcjach ratunkowych IOM transportuje migrantów m.in. do miasta Assamaka w Nigrze, gdzie mieści się zespół IOM. "Pomagałem już tak wielu imigrantom, ale wciąż mam trudności, gdy przyjeżdża nowa grupa - z noworodkami na rękach, twarzami pokrytymi piaskiem i rozdartymi ubraniami" - mówi Alhassane Adouel, lokalny pracownik IOM w Nigrze. "Po tylu operacjach nadal pęka mi serce, kiedy widzę, przez co muszą przejść" - dodaje. Jak podkreśla IOM, migranci ratowani na Saharze za każdym razem są wycieńczeni - zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Wielu z nich jest rannych i odwonionych. Zabierani są do schronisk, gdzie zapewnia się im wodę, jedzenie, pierwszą pomoc medyczną i wsparcie psychologiczne. Następnie przewożeni są m.in. do Arlit, centrum tranzytowego oddalonego o około 235 km. Mogą tam przystąpić do programu zapewniającego im dobrowolny powrót do kraju pochodzenia i reintegrację. Decyduje się na to 85 proc. uratowanych migrantów, w tym m.in. wspomniany Amadou z Mali. "Wielu ludzi umiera po drodze - mężczyźni, kobiety w ciąży, dzieci. Nie chcę stać się jeszcze jednym ciałem pochowanym na pustyni" - mówił po uratowaniu 27-latek. "To miejsce jest jak piekło na ziemi" Wśród osób ocalonych podczas jednej z operacji IOM na Saharze była też Sara. Spędziła na pustyni cztery dni bez jedzenia i wody razem z kilkudziesięcioma innymi osobami. Trafiła do centrum tranzytowego w Dirkou i zdecydowała się wrócić do domu. "Wyjechałem z Nigerii, żeby szukać lepszych możliwości dla mojego rodzeństwa. (...) Kiedy znajoma powiedziała mi, że może się dla mnie znaleźć praca w Austrii, skorzystałam z okazji. Powiedziała mi, jakie możliwości daje Austria, więc pomyślałam, że po prostu tam dotrę, znajdę pracę i się osiedlę. Mówili, że podróż jest łatwa, więc postanowiłam spróbować" - wspominała kobieta w rozmowie z IOM. "Kiedy w końcu dotarliśmy do Nigru, byliśmy podekscytowani, że zbliżamy się do spełnienia naszych marzeń. Jednak nigdy nie dotarliśmy do Libii. Jedyną rzeczą, jaką widziałam w tej podróży, była pustynia. Nasz kierowca zobaczył po drodze kilku żołnierzy. Przestraszył się, porzucił nas i zabrał ze sobą wszystkie nasze rzeczy: jedzenie, wodę, ubrania i pieniądze, które zaoszczędziłam na podróż" - relacjonowała. Sara kolejne cztery dni spędziła na pustyni razem z 53 innymi migrantami. "Pod koniec pozostało nas tylko około 30. Moi koledzy, Nigeryjczycy, jeden po drugim umierali i musieliśmy wykopać ogromną dziurę na wszystkie ciała. Niektórzy postanowili poszukać pomocy, ale ja zostałam. Na pustyni nie ma przecież nikogo, kto mógłby ci pomóc - wszędzie jest tylko śmierć. Tamci nigdy nie wrócili" - opowiadała. "Kiedy tam byłam, na środku pustyni, myślałam, że to już koniec. To miejsce jest jak piekło na ziemi" - wyznała.