- W 2003 roku tata zaczął odczuwać dolegliwości bólowe w kolanach i okolicach kręgosłupa - wspomina syn Jan Antosik, który nosi takie samo imię jak jego ojciec. - Co jakiś czas odwiedzał lekarza rodzinnego, lecz te wizyty niewiele pomagały, dlatego lekarz zdecydował się wydać skierowanie na zabiegi fizykoterapii. Wybraliśmy prywatny gabinet Władysława K., który mieści się przy ulicy Pierwiosnkowej. Pierwsza wizyta miała miejsce 15 grudnia. Najpierw zdjęcia RTG obejrzał lekarz ortopeda Jacek K., a następnie zabieg przeprowadził jego ojciec Władysław. Chociaż kazano mi wyjść na korytarz, to dochodziły do mnie odgłosy działania rehabilitanta. Były tak głośne jakby ktoś walił w mięso tłuczkiem do kotletów. Po zejściu z leżanki ojciec skarżył się na osłabienie w nogach. Nikt nie poinformował go o ewentualnych zagrożeniach i skutkach ubocznych. Po przyjściu do domu wystąpiły problemy z chodzeniem. Kolejna wizyta w gabinecie miała miejsce sześć dni później. - Po drugim zabiegu ojciec miał wielkie kłopoty nawet z zapięciem spodni - mówi pan Jan. - Jego stan pogarszał się z dnia na dzień. W domu poruszał się już tylko za pomocą balkonika. Zawieźliśmy tatę na badanie za pomocą rezonansu magnetycznego i wówczas okazało się, że ma złamany czwarty krąg lędźwiowy. Pojawiły się objawy zaburzenia widzenia oraz trudności w nawiązaniu kontaktu. 2 stycznia 2004 r. chory został przyjęty do szpitala im. Gromkowskiego. - W całym Wrocławiu nie było żadnego wolnego łóżka, więc lekarz Jacek K. załatwił ojcu miejsce na nefrologii (!) w szpitalu przy ulicy Koszarowej. Opieka na tym oddziale była fatalna, traktowano go jak przedmiot. Szpikowano środkami znieczulającymi. Przez trzy dni ojciec nie oddawał moczu, gdyż miał zablokowany cewnik. Jego pęcherz był twardy jak kamień, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Dopiero po wielkiej awanturze lekarka zechciała zainteresować się pacjentem. Ojciec oddał blisko 3 litry moczu (dwa pełne worki), co wydaje się niemożliwe, gdyż zdecydowanie przekracza pojemność pęcherza. Jan Antosik zmarł 31 stycznia 2004 roku. Zabieg o nieustalonym charakterze Przeprowadzona 3 lutego sekcja zwłok wykazała między innymi: nowotwór złośliwy płuc, przerzuty nowotworowe do mięśnia serca, obecność krwi w świetle żołądka, obrzęk i rozdęcie płuc znacznego stopnia, zmiany miażdżycowe nerek. - Nie mam za grosz zaufania do wyników sekcji, zwłaszcza że zdjęcie RTG płuc z 26 stycznia nie wykazało żadnych zmian ogniskowych - mówi Jan Antosik. - Sekcja została przeprowadzona przez osoby bezpośrednio związane zawodowo z osobami leczącymi ojca. We Wrocławiu, jak chyba nigdzie indziej, istnieją dziwne nieformalne, ale także rodzinne powiązania świata medycznego z wymiarem sprawiedliwości. Rodzina zmarłego zawiadomiła Prokuraturę Rejonową Wrocław - Psie Pole o możliwości popełnienia przestępstwa przez specjalistów leczących Jana Antosika. Prokuratura zwróciła się do Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Warszawie o sporządzenie opinii medycznej. (...) Na podstawie zebranego materiału można co najwyżej stwierdzić, że Jan Antosik udał się do gabinetu ortopedycznego, w którym Władysław K. najprawdopodobniej poddał go zabiegom o charakterze fizjoterapeutycznym o nieustalonym charakterze - czytamy w opinii. (...) Na podstawie zebranego materiału nie ma sposobu ustalenia wiarygodnego związku przyczynowo- skutkowego pomiędzy ewentualnymi zabiegami fizjoterapeutycznymi a deficytem neurologicznym, który wystąpił u Jana Antosika, a którego to deficytu lekarz rodzinny nie wymienia w swoim zeznaniu. (...) Proces diagnostyki i leczenia Jana Antosika oceniamy jako prawidłowy i zgodny z zasadami. (...) Dalsze powikłania procesu chorobowego związane były z dalszym nieuniknionym postępem schorzenia onkologicznego. Nic dziwnego, że po takim stwierdzeniu 19 sierpnia 2006 prokuratura umorzyła śledztwo. Znam się na tym doskonale - Złożyliśmy zażalenie do prokuratury okręgowej, gdyż opinia, na podstawie której prokuratura umorzyła sprawę, jest niespójna i nierzetelna. Teraz przygotowujemy się do procesu cywilnego - mówi Antosik. - Zamierzamy skarżyć lekarza Jacka K. jego syna Władysława oraz szpital przy Koszarowej. - Nie ma szans, żeby w takiej pozycji systemem wibracyjnym palcami złamać komuś krąg - zapewnia Władysław K. - To była sprawa nowotworowa, ale ja o tym nie wiedziałem, gdyż zdjęcia nie są tego w stanie wykryć, a rodzina i sam pacjent nie przyznali się, że chodzi o nowotwór. Nie ma mowy o żadnym błędzie z mojej strony ani tym bardziej przy diagnostyce syna. Od strony medycznej wszystko było w najlepszym porządku. Znam się na tym doskonale i zajmuję od 40 lat. Mam doktorat, pracuję naukowo, przyjmuję pacjentów nie tylko z kraju, ale i zagranicy. Leczę sportowców, reprezentantów kraju, złamania ustawiam bez rentgena, mam zdolności manualne, jakich nie ma nikt w Polsce. - Nie pamiętam przypadku tego chorego. Jestem jednak przekonany, że jesteśmy bezpiecznym szpitalem i robimy, co jest niezbędne. To wszystko, co mogę powiedzieć panu przez telefon - stwierdza Janusz Jerzak, dyrektor szpitala. Podczas śledztwa przesłuchiwano pracowników szpitala, badano znajdującą się w nim dokumentację. Zastanawia więc, jak dyrektor mógł nie pamiętać takiego przypadku. Chyba że prokuratorskie śledztwa to w szpitalu przy Koszarowej nie wyjątek, lecz codzienność. - Wbrew obiegowym opiniom - zabiegi chiropraktyczne (metoda terapii manualnej) niosą ze sobą duże ryzyko, dlatego nie powinien wykonywać ich każdy lekarz, a nawet każdy ortopeda czy rehabilitant - mówi dr Ryszard Frankowicz. - Wśród kilkudziesięciu tysięcy zdarzeń medycznych, jakie zdokumentowałem w swoim biurze, jest wiele przypadków związanych właśnie z chiropraktyką. Pamiętajmy, że skuteczność takich zabiegów nie jest duża. Nawet jeżeli rehabilitantowi uda się mechanicznie wcisnąć wypadnięty dysk międzykręgowy, to zazwyczaj i tak dochodzi do tzw. choroby krążka międzykręgowego i konieczna jest operacja neurochirurgiczna. Przed przystąpieniem do czynności manualnych tak poważnych jak nastawienie kręgosłupa, konieczna jest konsultacja w większym gronie specjalistów, wśród których powinien być neurolog. Zabiegu nie poprzedziły żadne badania. Podstawą diagnozy było zwykłe badanie RTG kręgosłupa, które na dodatek pacjent zrobił z własnej inicjatywy. Takie zdjęcie nie odpowiadało na pytanie, co jest przyczyną dyslokacji. A więc zabieg był zbyt pochopny. Z prawnego punktu widzenia sam zabieg był bezprawny, gdyż nie odebrano od pacjenta pisemnej zgody na jego przeprowadzenie, a należy pamiętać, że był to zabieg o ponadprzeciętnym ryzyku. Tuż po zakończeniu działań chiropraktycznych pan Antosik skarżył się na osłabienie w nogach. Takie dolegliwości mogły wskazywać na ucisk na korzenie rdzeniowe lub mechaniczne uszkodzenie. Trzeba było także wykluczyć przesunięcie osi samego kręgosłupa. Dlatego należało natychmiast przeprowadzić kolejne badanie RTG i skierować pacjenta na konsultację neurologiczną. Tego nie uczyniono. Krzysztof Różycki Tekst powstał przy pomocy dr. Ryszarda Frankowicza.