W historii każdego narodu są daty, które traktuje się w szczególny sposób. Towarzyszą im podniosłe uroczystości państwowe, górnolotne przemówienia polityków i iście świąteczna atmosfera. Tak też jest w przypadku amerykańskiego 4 lipca, choć w Stanach Zjednoczonych świętuje się w szczególny sposób. 4 lipca upamiętnia ogłoszenie Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych - aktu prawnego autorstwa Thomasa Jeffersona, Johna Adamsa i Benjamina Franklina. Dokument ten uzasadniał prawo 13 kolonii brytyjskich w Ameryce Północnej do wolności i niezależności od króla Anglii, Jerzego III. Deklarację ogłoszono w 1776 w Filadelfii, podczas II Kongresu Kontynentalnego. Głosiła prawo do ustanawiania wszelkich aktów państwowych, wypowiadania wojny i zawierania pokoju przez dawne kolonie angielskie w Ameryce Północnej. Świąteczna zabawa Amerykanie mają co świętować. Mimo tego, że ich kraj jest krytykowany na arenie międzynarodowej za "wciskanie nosa w nieswoje sprawy", Stany Zjednoczone nadal pozostają pod pewnymi względami potęgą. Potencjał militarny i potężna gospodarka dają poczucie wielkości. Choć - jak pisze "Newsweek" - mieszańcy "krainy spełnionych marzeń" ostatnio zwolnili tempo i wolą się relaksować, niż pracować na rzecz narodowego postępu. Amerykanie są dopiero na szóstym miejscu, jeśli chodzi o procent PKB przeznaczony na badania i rozwój i dopiero na dwunastym pod względem liczby wniosków patentowych. Tu przodują Chiny, które wyrastają na potęgę, która według prognoz ma się stać gospodarczym numer jeden na świecie już w 2045 roku. Amerykanie wydają się jednak tym nie przejmować. Oni wolą świętować. Z całą powagą dla pamiętnej daty, amerykański Dzień Niepodległości to wielka feta. Wakacyjne kurorty pękają w szwach. Już na kilka tygodni przed 4 lipca ciężko jest zarezerwować pokój w hotelu. Restauracje przeżywają oblężenie, a centra rozrywki pracują pełną parą. Rodziny masowo wyruszają na pikniki i cały kraj szykuje się na celebrę w wielkim stylu. Nie ma się czemu dziwić, wszak Amerykanie uwielbiają się bawić i wykorzystują każdą ku temu okazję. Ktoś mógłby pomyśleć, że gigantyczne pokazy sztucznych ogni, pikniki i wielkie parady to profanacja narodowego święta, bo przecież powinno się je obchodzić z należytą powagą. Jednak dla mieszkańców Stanów Zjednoczonych to najlepszy sposób, by zamanifestować swój patriotyzm. "Dziwny" fenomen Amerykanie są niezwykle dumni ze swojego kraju. Wierzą, że żyją w najszczęśliwszym miejscu na Ziemi, gdzie wszystko jest możliwe i gdzie spełniają się marzenia. Dla człowieka "z zewnątrz" takie podejście wydaje się lekko przesadzone, a momentami nawet absurdalne. Bo kto umieściłby flagę narodową na koszu na śmieci? Ale w przeciwieństwie do narodów, które wykazują tendencję do narzekania na swoje państwo i wszystko co z nim związane, Amerykanie uwielbiają swój kraj i dają temu wyraz na każdym kroku. T-shirty z narodową flagą, patriotyczne nalepki na szybach samochodów i "gwiaździste sztandary", które nie znikają sprzed domów, gdy tylko minie 4 lipca, są tego najlepszym dowodem. Hasło "Trwamy zjednoczeni ufając Bogu" nikogo tu nie dziwi. Skąd to się bierze? Mimo całego amerykańskiego indywidualizmu młodzież w USA ciągle wychowuje się w duchu poświęcenia dla narodowej wspólnoty. Młodym ludziom daje to poczucie przynależności do czegoś wyjątkowego. Właśnie z tego Amerykanie czerpią siłę, której wielu narodom brakuje. Jakub Kwiatkowski