Owe cielaczki i inne prosiaczki żegnał sam Jacques Chirac, uczestniczący po raz ostatni jako prezydent Francji w międzynarodowym salonie rolnictwa. Imprezie niezwykle prestiżowej nad Sekwaną, na której gromadzą się tłumy paryżan i na którą obowiązkową pielgrzymkę muszą odbyć wszyscy liczący się politycy, a kandydaci na prezydenta w szczególności. W tym roku 44. już salon rolnictwa wpisuje się w gorączkę kampanii wyborczej, stąd kandydaci na sukcesję po Chiracu niecierpliwie depczą sobie po piętach, by zdążyć odwiedzić ów wiejski zwierzyniec zainstalowany do 11 marca w siedmiu ogromnych halach Expo przy Porte de Versailles w stołecznym mieście Paryżu. Chiracowi kolejne salony odmierzały lata jego trwania w polityce. Nie opuścił ani jednego, z wyjątkiem roku 1979, kiedy uległ wypadkowi samochodowemu. Uczestniczył w 35 salonach, jako minister rolnictwa w rządzie Georges'a Pompidou, jako premier za prezydentury Valery'ego Giscarda d'Estaing - jako mer Paryża, w końcu jako prezydent Francji przez dwie kolejne kadencje. Ale oto kończy się jego prezydencka władza. Czas się żegnać. Przez ponad cztery godziny kroczył po alejach salonu, rozdawał uśmiechy, ściskał dłonie, obejmował dzieci, poklepywał zwierzęta, podziwiał rolnicze wehikuły, kosztował mleka, piwa, wina, serów, głowy wołu i ostryg. W prezencie dostał wiązankę rzodkwi, kosz truskawek i chińską świnię z brązu. Prezydent Chirac, za którym chłopi stali murem we wszystkich wyborach, uchodzi za dobrodzieja francuskiej wsi, za jej obrońcę wobec zakusów dżungli wielkiego miasta. Czy francuskie rolnictwo zostanie teraz sierotą? Krążą po salonie takie obawy. Wiejski świat się kurczy. Rolników aktywnych zawodowo nie ma już więcej niż niewiele ponad milion, a w latach 70. było ich jeszcze ponad trzy miliony; dziś stanowią 10 proc. wiejskiej populacji. Miasta się rozrastają. Każdego roku 100 tys. hektarów łąk i pól znika z horyzontu. To siedmiokrotna powierzchnia Paryża, która zmienia się w sieć dróg i kolei, pawilony, parkingi, lotniska. Przedmieścia przesuwają się coraz dalej od miast, wchłaniając w siebie wsie, co niszczy równowagę społeczną, podnosi koszty pomocy społecznej, sprzyja fali przemocy. A stare mieszczuchy coraz bardziej marzą o zieleni, daleko od zanieczyszczeń i stresu, o nieskażonej naturze. Titina, ach Titina... Ona jedna przyjęła u siebie wszystkich: prezydenta Chiraca z małżonką i konkurujących pretendentów do Pałacu Elizejskiego (w kolejności miejsc w przedwyborczym sondażu) - Nicolasa Sarkozy'ego, Ségoléne Royal, Francisa Bayrou, Jean-Marie Le Pena... Oczywiście, przyjęła też cały ten jazgocący wokół niej anonimowy tłum. Każdy się mógł z nią sfotografować, więc flesze błyskały, a westchnieniom zachwytu nie było końca. Nic dziwnego - piękna. Płomiennie ruda, młoda, ciemne oczy, olbrzymie i mądre, miękka skóra, wzrost też niczego sobie, bo 170 cm. Słowem - gwiazda. Gwiazda tegorocznego salonu. Jej sympatyczną mordę zwieńczoną kształtnymi rogami można zobaczyć na każdym plakacie. Sama zaś, bez większego zainteresowania, leży lub stoi w swym czystym boksie i zachwyca 850-kilogramowym cielskiem, błyszczącym, wspaniale wyszczotkowanym. Pochodzi z Château- Chervix, 20 km od Limoges, gdzie się urodziła 1 stycznia 2002 roku, odziedziczywszy krowią urodę po matce, również uczestniczce bydlęcych konkursów piękności. Niedaleko Titiny prezentują swe wdzięki inne krowy i byczki najrozmaitszych ras. Z drewnianych pali zbito też zagrody świń, mułów, kóz, owiec, tych wełniastych i już wystrzyżonych do samej skóry. W innych halach są konie i kuce z wyszukanie zaplecionymi ogonami, w jeszcze innych kury, indyki, gęsi, kaczki, króliki, gołębie, pawie, świnki morskie, koty, psy. Cały wiejski zwierzyniec pławiący się w oparach siana, słomy i trocin. Są zrekonstruowane stajnie, obory, stodoły oraz bydlęce porodówki, w których przychodzą na świat prosiaczki, cielaczki i owieczki. Mnie najbardziej podobały się pirenejskie oślątka oraz bardziej uparte osły i oślice. Z wdziękiem ignorowały niezdecydowaną publikę, która raz mruczała o zatrutym powietrzu, wodzie, tudzież glebie, a innym razem złorzeczyła na lepiące się do obuwia krowie placki, odurzające wonią prawdziwej wsi. Ale co tam ja, co tam publika, pierwsza dama Francji - ona to ciągle jest ktoś. Madame Chirac najwyraźniej przypadła do gustu, a może i do serca świnka. Wzięła prosię na ręce i swoje wrażenia ujęła w dość sentencjonalny sposób: "Świnia jest zwierzęciem najbardziej przypominającym człowieka" - oświadczyła. - Boję się, że mnie obsiusia, ale... Ale każdy ma to, czego chciał. No właśnie: i święta, i republikańska prawda. Po tak Wielkiej Damie nie wypada już ani rżeć, ani piać, ani ryczeć. Można li tylko postawić wielką (i piękną) jak miss Titina kropę, co też niniejszym z wielką pokorą czynię. Leszek Turkiewicz Paryż