Jo Nesbø to norweski pisarz oraz... muzyk poprockowy. Urodził się w Oslo a wychował w Molde. Jako młody chłopak grał w klubie piłkarskim Molde FK. Nesbø pisze głównie powieści kryminalne, jest także tekściarzem w zespole Di Derre, w którym gra i śpiewa.Nesbø jest autorem cyklu powieści kryminalnych, w których głównym bohaterem jest policjant Harry Hole. Za swą debiutancką powieść Człowiek - nietoperz (norw. Flaggermusmannen) Nesbø otrzymał literacką Nagrodę Rivertona oraz Szklany Klucz, obydwie przyznawane za najlepsze powieści kryminalne. Z kolei za powieść Czerwone gardło (norw. Rødstrupe) otrzymał w 2000 r. nagrodę norweskich księgarzy. W 2004 r. książka ta została wybrana najlepszym norweskim kryminałem wszech czasów (norw. Tidenes beste norske krim). W 2007 powieść Czerwone gardło pojawiła się jako kandydatka do nagrody Złoty Sztylet za najlepszą powieść kryminalną, przetłumaczoną na język angielski. Powieści Nesbø tłumaczone były na angielski, czeski, duński, fiński, francuski, litewski, niderlandzki, niemiecki, polski, rosyjski i szwedzki. ***Jon ucieka przed zemstą Rybaka, najważniejszego gangstera w Oslo, którego zdradził. Kieruje się na daleką północ Norwegii i ukrywa się w leśnej czatowni, gdzie pomaga mu tylko Lea, samotna matka i jej syn, Knut. Słońce północy, które nigdy nie zachodzi, powoli doprowadza mężczyznę do obłędu, a ludzie Rybaka są coraz bliżej...Fragment książki: Od czego zaczniemy tę opowieść? Chciałbym móc powiedzieć, że zaczniemy od początku. Ale przecież nie wiem, gdzie ona ma początek. Nie lepiej niż inni znam p r a w d z i w e związki przyczynowo-skutkowe w swoim życiu. Czy opowieść zaczyna się wtedy, gdy zrozumiałem, że pod względem umiejętności gry w piłkę nożną zajmuję w klasie dopiero czwarte miejsce? Kiedy Basse, mój dziadek, pokazał mi projekty - własne - kościoła La Sagrada Família? Kiedy zaciągnąłem się pierwszym papierosem i po raz pierwszy usłyszałem utwór Grateful Dead? Kiedy na uniwersytecie studiowałem Kanta i wydawało mi się, że go zrozumiałem? Kiedy sprzedałem swoją pierwszą porcję haszyszu? Czy też wtedy, gdy pocałowałem Bobby, która faktycznie jest dziewczyną? Czy może kiedy pierwszy raz zobaczyłem tę małą pomarszczoną istotkę, która tak wrzeszczała na mój widok i miała otrzymać imię Anna? Może wtedy, kiedy siedziałem w smrodzie na zapleczu u Rybaka, a on mi mówił, czego ode mnie oczekuje. Nie wiem. Tworzymy sobie historię z ogonem i głową, zmyślamy logikę, próbując nadać naszemu życiu sens. Równie dobrze więc mogę zacząć tutaj, w samym środku zagubienia, w miejscu i czasie, w którym los, jak się wydaje, zrobił sobie przerwę, wstrzymał oddech. Kiedy przez moment pomyślałem, że jestem w drodze, a mimo wszystko u celu. Wysiadłem z autobusu w środku nocy. Zmrużyłem oczy od słońca. Wędrowało powolutku nad wyspą zanurzoną w morzu na północy. Czerwone i słabe. Tak jak ja. Za wyspą znów było morze. A jeszcze dalej biegun północny. Może tam by mnie nie znaleźli. Rozejrzałem się. Z trzech pozostałych stron świata opadały w moją stronę zbocza niskich wzgórz. Czerwone i zielone krzewinki, kamienie, tu i ówdzie kępa niewyrośniętych brzóz. Na wschodzie ziemia spływała do morza, płaska jak naleśnik i kamienista, na południowym zachodzie wyglądała jak ucięta nożem przy brzegu. Mniej więcej sto metrów ponad gładką jak tafla powierzchnią wody zaczynał się otwarty płaskowyż, który ciągnął się w głąb lądu. Finnmarksvidda. Dziadek mawiał, że w tym miejscu mapa powinna się kończyć. Wydeptana szutrowa droga prowadziła do grupki niskich domów. Ponad nimi wystawała jedynie niewysoka wieża kościoła. Obudziłem się na siedzeniu autobusu w chwili, gdy mijaliśmy tablicę z nazwą Kåsund, ustawioną blisko morza, przy drewnianej przystani. Pomyślałem sobie wtedy: "Dlaczego nie?", i pociągnąłem za sznurek nad oknem, żeby u kierowcy zapaliło się światełko oznaczające przystanek na żądanie. Włożyłem marynarkę, chwyciłem skórzaną torbę i ruszyłem przed siebie. Pistolet w kieszeni marynarki obijał mi się o biodro. Walił prosto w kość, zawsze byłem za chudy. Zatrzymałem się i trochę obciągnąłem zapiętą na pasie saszetkę z pieniędzmi, żeby banknoty nieco zamortyzowały uderzenia. Na niebie nie dostrzegłem ani jednej chmurki, a powietrze było tak przejrzyste, iż miałem wrażenie, że widzę nieskończoność. Jak okiem sięgnąć, jak się to mówi. Powiadają, że płaskowyż Finnmarksvidda jest piękny. Cholera, nie wiem. Czy nie tak ludzie mówią o niegościnnych miejscach? Może po to, żeby udawać twardzieli i w ten sposób się wywyższać, tak jak wywyższają się słuchaniem niepojętej muzyki lub czytaniem niestrawnej literatury? Sam tak robiłem. Myślałem, że to zrekompensuje przynajmniej niektóre moje cechy, te niewystarczająco dobre. A może mają to być jedynie słowa pociechy dla nielicznych skazanych na mieszkanie tutaj: "Tak tu pięknie". No bo co jest pięknego w tym płaskim, monotonnym, jałowym krajobrazie? To Mars. Czerwona pustynia. Nienadająca się do zamieszkania i brzydka. Idealna kryjówka. Miejmy nadzieję. Gałęzie w kępie drzew przede mną nagle się poruszyły. Sekundę później ktoś przeskoczył przez rów i znalazł się na drodze. Moja ręka automatycznie chciała sięgnąć po pistolet, ale ją powstrzymałem, to nie był jeden z nich. Ten typek wyglądał jak dżoker, który wypadł wprost z talii kart. - Dobry wieczór! - zawołał. Ruszył w moją stronę dziwnym, kolebiącym się krokiem, nogi miał prostowane na beczce, tak krzywe, że między nimi widziałem drogę biegnącą w stronę wioski. Kiedy się zbliżył,spostrzegłem, że to, co nosi na głowie, nie jest czapką błazeńską, tylko lapońską. Niebiesko-czerwono-żółtą. Brakowało jedynie dzwoneczków. Na nogach miał buty z jasnej skóry, a na niebieskiej puchówce zauważyłem zaklejone kawałkami czarnej taśmy rozdarcia, z których wystawało żółtawe wypełnienie, przypominające raczej watę do izolacji niż puch. - Przepraszam, że spytam - odezwał się. - Ale coś ty za jeden? Był co najmniej o dwie głowy niższy ode mnie. Twarz miał szeroką, uśmiech też szeroki, a oczy lekko skośne jak u Azjaty. Gdyby połączyć wszystkie stereotypy na temat wyglądu Lapończyków, jakimi posługują się ludzie z Oslo, to powstałby z nich właśnie ten facet. - Przyjechałem autobusem - wyjaśniłem. - Widziałem. Jestem Mattis. - Mattis? - powtórzyłem powoli, chcąc zyskać kilka sekund na wymyślenie odpowiedzi na jego następne nieuniknione pytanie. - A ty kto jesteś? - Ulf - odparłem. Imię chyba równie dobre, jak każde inne. - I czego szukasz w Kåsund? - Przyjechałem w odwiedziny. - Głową wskazałem na domy. - A kogo zamierzasz odwiedzić? Wzruszyłem ramionami. - Nikogo szczególnego. - Komisja Łowiecka? Czy może jesteś kaznodzieją? Nie wiem, jak wyglądają ludzie z Komisji Łowieckiej, ale pokręciłem głową i przeciągnąłem palcami przez swoje długie hipisowskie włosy. Może powinienem je obciąć. Mniej rzucałyby się w oczy. - Przepraszam, że spytam - powtórzył. - Ale kim ty wobec tego jesteś? - Myśliwym - powiedziałem. Pewnie tak na mnie zadziałała ta Komisja Łowiecka. Było w tym zresztą tyle samo prawdy, co kłamstwa. - Tak? Zamierzasz tu polować, Ulf? - Okolica wygląda na dobre tereny łowieckie. - Owszem, ale przyjechałeś o tydzień za wcześnie, sezon zaczyna się dopiero piętnastego sierpnia. - Jest tu jakiś hotel? - spytałem. Lapończyk głośno się roześmiał. Charknął i splunął brunatną plwociną, głośno plasnęła o ziemię. Miałem nadzieję, że to był snus, tytoń czy coś podobnego. - Pensjonat? Pokręcił głową. - Domek kempingowy? Pokój do wynajęcia? Na słupie telefonicznym tuż za nim wisiał plakat reklamujący zespół do tańca, który miał grać w Alcie. Czyli miasto nie mogło być zbyt daleko. Może powinienem był dojechać autobusem aż tam? - A co z tobą, Mattis? - Zabiłem komara, który ukąsił mnie w czoło. - Nie masz przypadkiem łóżka, które mógłbyś mi wypożyczyć na dzisiejszą noc? - W maju napaliłem łóżkiem w piecu. Mieliśmy zimny maj. - A kanapa? Materac? - Materac? - Zamaszystym gestem omiótł porośnięty krzewinkami płaskowyż. - Dziękuję, ale lubię mieć sufit i ściany. Wobec tego rozejrzę się za jakąś psią budą. Dobranoc. - Ruszyłem w stronę zabudowań. - Jedyna psia buda, jaką znajdziesz w Kåsund, jest tam! - zawołał opadającym, jakby skarżącym się tonem. Odwróciłem się. Jego palec wskazujący był skierowany w budynek przed gromadką domów. - Kościół? Potwierdził. - Jest otwarty w środku nocy? Mattis przechylił głowę. - Wiesz, dlaczego w Kåsund nikt nie kradnie? Bo oprócz reniferów nie ma tu nic do zabrania. Zaskakująco pełnym gracji susem nieduży okrągły człowieczek przeskoczył przez rów i podreptał przed siebie. Na zachód. Moimi punktami orientacyjnymi były słońce na północy oraz to, że kościoły - według mojego dziadka - bez względu na to, w jakim miejscu na świecie się znajdują, budowano tak, by wieża znalazła się na zachodzie. Osłoniłem oczy od słońca i spojrzałem na okolicę, która rozciągała się przed Mattisem. Dokąd on się, u diabła, wybierał? Może dlatego, że świeciło słońce, a jednak był środek nocy i panowała grobowa cisza, wieś wydawała się dziwnie opuszczona. Domy wyglądały na budowane w pośpiechu, bez troski i miłości. Owszem, były dość solidne, ale sprawiały wrażenie, że są po prostu dachem nad głową, a nie czyimś domem. Praktyczne. Niewymagające konserwacji płyty chroniące przed wiatrem i deszczem. Pozbawione tablic rejestracyjnych wraki samochodów w ogrodach niebędących ogrodami, tylko kawałkami ogrodzonego terenu, na którym rosły krzewinki i karłowate brzozy. Wózki dziecięce, ale żadnych zabawek. Jedynie w kilku oknach widać było zasłony czy rolety. W pozostałych szybach odbijało się słońce, uniemożliwiając zajrzenie do środka. Jak przeciwsłoneczne okulary u kogoś, kto nie chce, by zbyt wnikliwie zaglądano mu w duszę.