Przed obywatelem, który chciałby mieć w szufladzie broń - tak na wszelki wypadek - piętrzy się w Polsce cała masa trudności. Począwszy od sterty dokumentów, bez wypełnienia których ani rusz, a skończywszy na drobiazgowych badaniach psychofizycznych. Decyzję o wydaniu pozwolenia na broń podejmuje formalnie komendant wojewódzki policji, a w praktyce dzielnicowy. Niejednokrotnie jest to decyzja negatywna. - Ten model, który w Polsce przyjęliśmy, jest bliski modelowi niemieckiemu, gdzie też jest trudno uzyskać broń; trzeba jednak przejść badania psychologiczne, czy człowiek nie jest zbyt agresywny, czy będzie umiał użyć broni we właściwym czasie... - mówi Interii słynny kryminolog, prof. Brunon Hołyst. I tu wkraczają zwolennicy łatwiejszego dostępu do broni, często dyskryminowani np. ze względu na wadę wzroku. Jak to? - dziwią się - dlaczego uczciwy, niekarany, płacący podatki obywatel nie ma prawa bronić bezpieczeństwa swojego i swojej rodziny? Jakim prawem daje się przewagę przestępcom, którzy i tak, legalnie lub nie, w broń się będą potrafili zaopatrzyć? Na te pytania nie sposób odpowiedzieć bez przytoczenia danych. Rzecz tak naprawdę rozbija się o to, czy istnieje związek między dostępem do broni a przestępczością czy też nie. Każda ze stron - zwolennicy i przeciwnicy dozbrajania cywilów - dysponuje danymi na potwierdzenie swoich tez. W Ameryce do siebie strzelają, a w Polsce nie Na wysokim poziomie ogółu przewagę zyskują przeciwnicy dostępu do broni. - Jestem przeciwny szerszemu dostępowi do broni, ponieważ spowodowałoby to większą liczbę zabójstw, napadów rabunkowych, kradzieży z włamaniem i tak dalej. Bodaj od 1968 roku w Stanach Zjednoczonych od broni palnej zginęło 1,5 mln Amerykanów, czyli więcej niż we wszystkich działaniach zbrojnych - przekonuje w rozmowie z Interią prof. Hołyst. Na 100 cywili w Stanach Zjednoczonych przypada 113 sztuk broni - pod tym względem Ameryka zostawia resztę świata daleko w tyle. W drugiej Serbii ten współczynnik wynosi 69,7. Polska jest na 141. miejscu na świecie - w naszym kraju na 100 mieszkańców (cywili) tylko jeden będzie dysponował bronią (1,3). Jak to się ma do zabójstw? W USA na 100 tys. mieszkańców przypada 3,55 morderstw z użyciem broni w ciągu roku. To 1. miejsce wśród państw rozwiniętych, ale nieporównanie więcej zabójstw tego typu ma miejsce w Hondurasie (66,64), Wenezueli (39) czy Jamajce (30,38). W Polsce współczynnik ten wynosi 0,08 - jest jednym z najniższych na świecie. Sięgnijmy po jeszcze mocniejszy obraz - podczas gdy w tym roku w USA mieliśmy już 353 przypadki tzw. masowych strzelanin (np. uzbrojony szaleniec otwiera ogień w szkole), to w Polsce w całym 2014 roku z broni palnej zginęły 32 osoby. W Wielkiej Brytanii, gdzie sztuk broni w rękach cywili jest o 94 proc. mniej niż w USA, w 2013 roku doszło do raptem 146 morderstw z jej użyciem. W Stanach - do 11 200. Zależność wydaje się prosta i oczywista, ale gdy zagłębimy się w szczegóły, już taka nie jest. Co skrzętnie wykorzystują zwolennicy powszechnego dostępu do broni. Szwajcaria - jak mantra W Stanach Zjednoczonych rzeczywiście masowych strzelanin jest co niemiara (ich liczba od 2011 roku potroiła się!), jednak przestępczość w USA generalnie spada. W tym samym czasie rośnie liczba posiadaczy broni. Nie ma tu więc wyraźnej, wprost proporcjonalnej zależności. W ciągu 20 ostatnich lat w USA radykalnie spadła liczba morderstw (z bronią lub bez), a także gwałtów i napadów. W 1994 roku na 100 tys. mieszkańców przypadało 713 przestępstw związanych z przemocą, natomiast w 2013 roku - 368 (z czego 4,5 to morderstwa różnego typu). W trakcie minionych dwóch dekad liczba zabójstw zmalała o 49 procent. Koronnym argumentem zwolenników dostępu do broni jest Szwajcaria. Jest to czwarty na świecie kraj pod względem "nasycenia" bronią (45,7 sztuk broni na 100 mieszkańców), ale dopiero 45. pod względem liczby morderstw z jej użyciem (0,23 morderstwa na 100 tys. mieszkańców). Można znaleźć wiele przykładów typu - w kraju X jest więcej broni niż w kraju Y, ale mniej zabójstw. Wiele zależy od innych czynników, takich jak poziom rozwinięcia kraju, skala ubóstwa itd. Na poziomie szczegółu korelacji więc nie ma, jednak przy odpowiednio dużych różnicach one się pojawiają. I tak Szwajcarzy znacznie częściej do siebie strzelają niż Polacy. W odpowiedzi - Australia Przeciwnicy dostępu do broni na Szwajcarię odpowiadają na przykład Australią. Robi to często Barack Obama. W 1996 roku po masakrze w Port Arthur zdecydowano się... odebrać broń Australijczykom (państwo przymusowo ją odkupywało). W ten sposób zredukowano krajowy arsenał o 20 procent. Efekt? Liczba morderstw zmalała o 35 proc., a liczba samobójstw z użyciem broni o 74 proc. - bez wzrostu liczby samobójstw innego rodzaju. Od tamtej pory nie było też masowej strzelaniny. Pamiętajmy, że dostęp do broni nie jest wyłącznie kwestią odmawiania lub nieodmawiania prawa do obrony uczciwemu obywatelowi. Każda kolejna broń w szufladzie, za gablotą, w sejfie, gdziekolwiek, zwiększa prawdopodobieństwo, że sięgnie po nią ktoś nieodpowiedzialny, niezrównoważony, zbuntowany nastolatek czy nieświadome dziecko. Owszem, człowiek o złych zamiarach będzie potrafił sobie broń "skombinować", ale jako społeczeństwo nie musimy mu tego ułatwiać. - Ostatnio był taki przypadek, nastolatkowie bawili się bronią ojca i 13-latek zabił 12-latka. To dotyczyło broni myśliwskiej. Proszę sobie wyobrazić powszechny dostęp do broni palnej. Teza, która była kiedyś podniesiona przez ówczesnego ministra sprawiedliwości Andrzeja Czumę, który wrócił ze Stanów Zjednoczonych i zaapelował, żeby wszystkim dać broń, z punktu widzenia profilaktyki kryminalistycznej jest nie do przyjęcia - uważa prof. Brunon Hołyst. Samoobrona? Łatwo powiedzieć... "Chcemy mieć łatwiejszy dostęp do broni" - to tytuł strony na Facebooku, którą założył dziennikarz Samuel Pereira. "Strona dla ludzi, którzy uważają, że obywatel w starciu z przestępcą winien mieć przynajmniej równe szanse. Ludzi popierających większy dostęp do broni dla uczciwych obywateli" - czytamy w opisie profilu. Równe szanse? Brzmi świetnie. Przestępca atakuje ciebie i twoją rodzinę, a ty wyciągasz broń i go unieszkodliwiasz. Trudno nie sympatyzować z takim hollywoodzkim scenariuszem. Ale uczciwość nakazuje zaznaczyć, że o równych szansach nie możemy mówić. Jak dowodzi raport FBI, obejmujący dane z lat 2000-2013, tylko 3 proc. ataków uzbrojonego napastnika udało się powstrzymać cywilom z bronią. Nieco bardziej skuteczni (13 proc. powstrzymanych ataków) okazali się... cywile bez broni. Symulacje zaprezentowane w programie "The Daily Show" wykazały, że nawet po kilkunastu godzinach treningu uzbrojony cywil ma minimalne szanse w starciu ze zdeterminowanym szaleńcem. Jest taki mit w Ameryce, że złego człowieka z bronią może powstrzymać jedynie dobry człowiek z bronią - "good guy with a gun". Republikanie przekonują, że gdyby Paryżanie byli uzbrojeni, niedawne zamachy nie byłyby tak krwawe. Mit "good guy with a gun" ze szczególną zapalczywością podtrzymywany jest przez strzeleckie lobby. Obroty tej gałęzi przemysłu (nie mylić z przemysłem zbrojeniowym) w USA wynoszą 13,5 mld dolarów rocznie. -----Źródła danych:FBI (przestępczość w USA), Small Arms Survey, "The Washington Post" (nasycenie bronią poszczególnych państw), Australian National University, Wilfrid Laurier University (reformy w Australii), University of Sydney School of Public Health (morderstwa z użyciem broni w USA), Harvard University (masowe strzelaniny), Policja (przestępczość w Polsce).