- Widzisz, Rosja to jest pewien stan umysłu... Może tego nie widać, ale, uwierz mi, jesteśmy potwornie zakompleksionym narodem i to dlatego właśnie z taką rozkoszą słuchamy słów naszych wodzów o rosyjskiej potędze i sile, o rosyjskiej dumie i honorze... Od wieków cały czas ktoś nam zagraża. Jak nie Polacy, to Amerykanie, jak nie Amerykanie, to Czeczenii. Ruszamy wtedy z tym urrra! i wpieriod! - Lecimy jak ćmy do ognia i jeszcze jesteśmy z tego dumni. Kopią nas w dupę, a my prosimy o więcej, bo przecież dostać kopa w dupę od władzy to czysta rozkosz. Bez niej bylibyśmy jak dzieci we mgle, zginęlibyśmy. Dlatego potrzebny jest Putin, dlatego tak go kochamy... Anuszka, powtarzam ci: ten naród trzeba trzymać za mordę - tłumaczy autorce jeden z napotkanych przez nią Rosjan. *** Anna Wojtacha szuka ludzi w sytuacji ekstremalnej. Znalazła ich w kraju, gdzie od ledwie co poznanego w pociągu żołnierza usłyszała: "Z nami to jest prosta sprawa: albo cię pokochamy, albo cię zabijemy". Ten kraj to Rosja pod rządami Putina, a bohaterami tej książki są jego poddani. Poznajcie historie, które nie mieszczą się w telewizyjnym kadrze i ludzi, którzy nigdy nie opowiedzą o sobie przed obiektywem kamery: snajpera specnazu, budowniczych rurociągu Gazpromu, kombatanta czeczeńskiej wojny, bezdomnego z Ułan Ude i moskiewską prostytutkę. Wojtacha nie patrzy na Rosję chłodnym okiem reportera. Próbuje zrozumieć Rosjan, ich stosunek do władzy i Polaków oraz dramatyczne wybory, jakich muszą dokonywać. Wdziera się w ich świat tak głęboko, że w końcu sama też musi zacząć wybierać. "Zabijemy albo pokochamy" to pełna emocji opowieść o romansie polskiej dziennikarki z wyjątkowo kapryśną damą - Rosją. Poniżej prezentujemy fragment książki, zaproszenie autorki na wspólną podróż po Rosji: Anna Wojtacha: Trzeba mieć jaja, żeby w pewne miejsca pojechać *** "Pierwszy raz pojechałam do Rosji w 1990 roku. Razem z rodzicami wsiadłam do pociągu, który jechał do Soczi. Wakacje miały być piękne i do pewnego momentu nawet takie były, ale ich końcówka okazała się przerażająca. Lato tego roku było wyjątkowo gorące i w górach Kaukazu zaczął topnieć śnieg, który zamienił się potem we wzburzony strumień i połączył z wodami Morza Czarnego. Pamiętam rdzawą wściekłą rzekę kłębiącą się przy wejściu do bloku, w którym mieszkaliśmy. Pamiętam ludzi uciekających przed żywiołem i taszczących to, co udało im się udźwignąć. Pamiętam wreszcie wersalkę, która przemknęła obok naszego okna, i to, że siedział na niej potwornie miauczący, przerażony kot. Nie mogliśmy wrócić do Polski. W końcu jednak się udało, ale część mnie gdzieś tam została. Wróciłam do Rosji, gdy miałam dwadzieścia dwa czy dwadzieścia trzy lata, i wracam tam do dziś. Pokochałam Rosjan i Rosję, choć przyznaję, że niekiedy bardzo trudno jest mi ją zrozumieć, a tym bardziej zaakceptować - podobnie jak niektórym ludziom, których tam spotkałam, a którzy są w nią przecież uwikłani znacznie bardziej niż ja. To właśnie oni są bohaterami tej książki. Niezmiennie powtarzam za Władimirem Wysockim, że interesuje mnie człowiek w sytuacji ekstremalnej, człowiek stojący na rozdrożu i zastanawiający się, którą drogą dalej iść, człowiek mający świadomość, że ten wybór pociągnie za sobą potężne i czasem nieodwracalne konsekwencje. Każda osoba, która pojawia się w tej książce, staje właśnie przed takim wyborem. Ze mną nie jest inaczej. Nigdy nie lubiłam oceniać ludzi i staram się tego nie robić. Bohaterów tej książki nie chcę oceniać tym bardziej, że zwyczajnie ich polubiłam, a nawet pokochałam. Jestem im wdzięczna za czas, który mi poświęcili, za dach nad głową, który mi oferowali, i wreszcie za to, że dawali mi siebie. Bez retuszu i udawania. Zrobili to, nie oczekując niczego w zamian, bo - jak kiedyś powiedział mi pewien spotkany w podróży mężczyzna - na rosyjskich bezdrożach odmówić człowiekowi pomocy to jak skazać go na śmierć".