Łukasz Winczura: Panie Piotrze, był Pan kiedyś bohaterem reportażu: "Zakręcę was jak słoiki"? Piotr Tymochowicz: Tak, "Gazeta Wyborcza" napisała taki tekst. Czy naprawdę uważa pan, że w XXI wieku będziemy "zakręcani jak słoiki" i manipulowani ze wszystkich stron? Myślę, że tak zawsze było, jest i będzie. Zresztą, powiem otwarcie, na tym polega mój osobisty dramat. Rozumiem, że rozmawiamy otwarcie... Oczywiście. Mój dramat polega na tym, że wymyśliłem sobie już sześć, siedem lat temu, iż upublicznię pewne narzędzia i pokażę ludziom, jak łatwo jest nimi manipulować. Że wydam o tym książkę, że będę mówił o tym w mediach i na różnych prelekcjach, i nie tylko tym, którzy za to płacą. Chciałem mówić prawdę, pokazać ludziom, jak proste są to mechanizmy, choć oczywiście nie zawsze - niektóre z nich są bardzo skomplikowane. Po co chciał pan to robić? Po to, żeby coraz więcej ludzi potrafiło się bronić przed prostymi aktami manipulacji. Próbowałem też przekazać, że ten świat nie jest taki lukrowany, jak to ludzie sobie wyobrażają. Ten świat nie jest też "zakręcony". Jest pragmatyczny i często brudny. Pełen wyrafinowanych form manipulacji. Co wcale nie znaczy, że jesteśmy skazani na manipulację... Przewidział Pan finał? Niestety, chyba do końca go nie przewidziałem. Stało się tak, że to nie światu polityki czy marketingu, ale mnie zaczęto przypisywać niektóre cechy. Czyli rewolucja pożarła Piotra Tymochowicza? Dokładnie. Ja, który chciałem pokazać wszystkie te mechanizmy, nieoczekiwanie zostałem zaatakowany jako ten, który je tworzy w sposób absolutnie wyrachowany. To nie świat jest zły, tylko Tymochowicz jest cyniczny. To nie świat polityki manipuluje społeczeństwem, tylko Tymochowicz manipuluje politykami, a raczej uczy polityków manipulacji. Wszystko, niestety, obróciło się przeciwko mnie. A może my lubimy być manipulowani, albo raczej kokietowani? Jeśli tak jest, jak pan mówi, to znaczy, że nie chcemy znać prawdy, że bronimy się przed prawdą, że wolimy żyć w iluzji. A ja chciałem pokazać, jaka jest prawda. To znaczy, że już Panu przeszło? Nie, dalej staram się to robić. Pracuję w biznesie, mam swoją ugruntowaną pozycję i zwyczajnie stać mnie na to, żeby się nikomu nie podlizywać. Stać mnie na to, żeby ludziom mówić prawdę. Tylko - z drugiej strony - im mocniej mówię prawdę, tym mniej osób skłonnych jest w to uwierzyć. Często się spotykam, nawet w swoim własnym gronie, z opiniami, że na pewno nie jest aż tak źle, że widzę to zbyt katastroficznie, albo że to ja kimś manipuluję. Jest to więc broń obosieczna. No cóż, trudno, pogodziłem się z tym, że mam już utrwalony wizerunek demona manipulacji, chociaż nigdy nie było to moim celem. Wręcz przeciwnie - chciałem i chcę upowszechnić całą tę wiedzę. Miałem nadzieję, że w ten sposób złamię pewien monopol. Proszę zauważyć, że na rynku nie ma żadnej książki o protokole dyplomatycznym. Myślę tu o takiej publikacji, która by zastąpiła profesjonalny kurs. Dlaczego jednak jej nie ma? A dlatego, że podstawowy kurs protokołu dyplomatycznego kosztuje 25 tysięcy euro. Po co więc wydawać książkę, jeśli ludzi można skierować na szkolenia i zarobić na tym taki szmal. Zresztą moi konkurenci, gdy się dowiedzieli, że piszę taką książkę, natychmiast do mnie zadzwonili i zapytali bez ogródek, czy jestem zdrowy na umyśle. Powtarzam, stać mnie na to, żeby mówić prawdę i pokazać ludziom te narzędzia. One wbrew pozorom mogą być bardzo przydatne dla przeciętnego człowieka. Nie po to oczywiście, żeby nauczyć go manipulować innymi, ale żeby pomóc mu się dopasować do tego świata. Zrozumieć, że - na przykład - nie wystarczy tylko być, ale trzeba jeszcze umieć sprzedać, kim się jest. Brutalna prawda jest bowiem taka, że jeżeli jesteśmy tacy, a nie inni, to jedynie Bóg nas może oceniać, nikt więcej. Ale jeżeli chcemy osiągnąć coś tutaj na Ziemi, to musimy umieć się sprzedać w efektowny sposób. Trudno, taki jest ten świat.