Jak zetknęła się pani ze zjawiskiem adopcji ze wskazaniem? - Osiem lat temu stanęłam przed trudną decyzją, że oddaję dziecko. Zaczęłam szukać w internecie, ale nikt go nie chciał. Zadzwoniła do mnie jedna dziewczyna i powiedziała, że bardzo by chciała, ale tak strasznie się boi, bo w ośrodku adopcyjnym usłyszała, że to ostatni koszmar, że matka będzie ją nachodzić itd. A ja miałam wewnętrzną potrzebę, by wiedzieć, gdzie moje dziecko trafi. Chciałam je oddać, nie porzucić. Nasuwa mi się skojarzenie z historią Mojżesza, któremu rodzina dała bilet na lepsze życie. - Nie uważam, żebym zrobiła coś niezwykłego, ale kobiecie w takiej sytuacji należy się szacunek. Bo podejmuje trudną, ale słuszną decyzję. Daje dziecku, którego z różnych powodów nie może wychować, szansę na życie i na szczęście. - Teraz oczywiście myślę o tym dziecku, ale nie odchodzę od zmysłów, gdzie jest i co się z nim dzieje. Podjęłam decyzję i się jej trzymam. Czasami żałuję, oczywiście, ale tak już w życiu bywa, że czasem czegoś żałujemy, że nie zrobiliśmy tego inaczej, ale idziemy dalej. Dlaczego zdecydowała się pani pomagać innym ludziom w podobnej sytuacji? - Pomaganie dużo mnie kosztuje, ale też dużo daje. Po oddaniu dziecka dręczyły mnie różne okropne myśli. Zastanawiałam się, czy ze mną jest może coś nie tak? Ale potem poznałam wiele kobiet w podobnej sytuacji i okazało się, że one są takie same. Postanowiłam, że nie mogę tego tak zostawić. Forum istnieje krócej niż ja działam. Zaczynałam od roznoszenia ulotek. W całej Polsce, gdzie mogłam być, zostawiałam. Bo też nie wszystkie dziewczyny mają internet. - Teraz nie jestem sama. Mam przyjaciółki w różnych miastach, które zaoferowały mi swoją pomoc. Jeśli na przykład zgłasza się do mnie ktoś z Krakowa, to ja wiem, że tam na miejscu jest ktoś, kto może się z tą osobą spotkać. To jest takie przekazywanie dobra - dostajemy i oddajemy. Ja dostałam, oddałam dalej, i tak już oddaję, oddaję i czasem to do mnie wraca. - Nie potrafię ocenić, ilu ludziom pomogłam, bo tego jest niesamowicie dużo. Wiele osób też jest takich, które dzwonią tylko po to, żeby porozmawiać. Czasami to jest 7 matek tygodniowo, czasami jest taki tydzień, że nikt nie dzwoni. Czy słyszała pani o pośrednikach, którzy biorą pieniądze za pomoc w adopcji? - Zabolało mnie, kiedy przeczytałam gdzieś, że pośrednicy są, ale trudno im udowodnić, że biorą pieniądze. Ja się nie czuję pośrednikiem. Poza tym do mojej aktywności tylko dokładam. Inicjatywa założenia forum wyszła ode mnie, a zrobili to dla mnie rodzice. Nie na wszystko mam wpływ. Jednak od początku niezmienne jest założenie, że nie ma mowy o pieniądzach i chcemy odstraszać osoby, które myślą inaczej. - Ostatnio zaczęły do mnie docierać informacje, że jest w moim mieście osoba, która zajmuje się czymś takim jak ja, tyle że za pieniądze. Przykre jest, że niektórzy ludzie mnie z nią mylili. Ja co najwyżej dostawałam czasami kwiaty. Takie formy podziękowania się zdarzają i są bardzo miłe. Moim marzeniem jest zmienić świat tak, żeby ludzie przestali postrzegać adopcję jako zło. Coś się zmienia w ciągu tych lat, odkąd zaczęłam, bo inaczej moja działalność nie dawałaby mi satysfakcji. Ludzie sądzą, że biologicznym matkom się płaci i to wywołuje największe oburzenie. Czy spotkała się pani z takimi przypadkami? - Kiedyś, pewnie przez pomyłkę, zadzwoniła do mnie dziewczyna, mówiąc, że chce 50 tys. zł. Pewnie takie rzeczy gdzieś się zdarzają, ale to margines. Moim zdaniem, jeśli ktoś czuje, że jest w stanie urodzić za pieniądze, to niech to robi, ale ja nie byłabym w stanie i nie zazdroszczę im. Poza tym dziwi mnie, kiedy rodzice mówią, że biologiczna matka ich oszukała, że chciała pieniędzy, a potem okazuje się, że rozmawiali z nią tylko przez telefon. Dla mnie nie ma sprawy, póki nie ma spotkania. - Muszę przyznać, że za każdym przypadkiem, kiedy dochodzi do oddania dziecka, stoi przyczyna finansowa, ale to nie znaczy, że ktoś, kto ma trochę mniej pieniędzy, jest pozbawiony ludzkich uczuć. Natomiast rodziców adopcyjnych często nawet nie byłoby stać na płacenie za dziecko, mimo że czasem żyją na trochę wyższym poziomie.