Kto zgarnie te precjoza? Kogo wyborcy wyniosą na tron Jego Prezydenckiej Wysokości? Po raz pierwszy w historii Francji ma szansę kobieta. Piękna. I, nomen omen, nazywa się jak trzeba - Royal (Królewska). Czy to wystarczy? Zanosi się na niezłe igrzyska. Ogółem zamiar startu w wyborach zgłosiły 44 osoby. Została dwunastka. Reszta odpadła, bo nie spełniła wymogu zebrania 500 podpisów przedstawicieli narodu, wyłonionych w innych wyborach: posłów, senatorów, radnych, merów miast i gmin. Taki podpis ma znaczenie formalne, ale i wymierny ciężar finansowy. Ten, kto zbierze 500 podpisów, znajdzie się na oficjalnej liście kandydatów na prezydenta oraz otrzyma od państwa zwrot kosztów kampanii w wysokości do 800 tys. euro. Jeśli zdobędzie ponad 5 proc. głosów, subwencja wzrasta do 8 mln euro, a przejście do II tury to już ponad 10 mln. Media, zarówno publiczne, jak i prywatne, mają obowiązek przedstawiać oficjalnych kandydatów według przyjętych rygorów - każdy dysponuje takim samym czasem, a o kolejności decyduje losowanie. Pierwszy jest José Bové, który należy do egzotycznej mgławicy ośmiu kandydatów bez szans na elekcję; ostatni - Jean-Marie Le Pen, jeden z czwórki o szansach przejścia do drugiej tury. A oto owe wyborcze gwiazdy i otaczająca je mgławica. Nicolas Sarkozy. Kandydat prawicowej Unii na rzecz Ruchu Ludowego. Syn węgierskiego arystokraty, który zaciągnął się do Legii Cudzoziemskiej, i córki sefardyjskiego Żyda z Salonik. Gra twardego polityka walczącego z przestępczością. Był najmłodszym, bo 28-letnim merem w podparyskim Neuilly, najbogatszym mieście Francji. Wtedy pod polityczną opiekę wziął go Jacques Chirac. Lecz kiedy zamiast Chiraca poparł w wyborach prezydenckich premiera Eduarda Balladura, ich drogi gwałtownie się rozeszły. Ustępujący prezydent uznał to za zdradę, tym bardziej że Nicolas uważany był za narzeczonego jego córki. Ale przed kilku dniami mu wybaczył i nieoczekiwanie poparł jego kandydaturę na swego następcę. Program "Sarko" to: ja wiem, ja chcę, ja gwarantuję. Ségolene Royal. Kandydatka socjalistów. Swoją kampanię opiera na urodzie i deklarowanej bliskości z obywatelem. Chce referendum w sprawie "Szóstej Republiki", w której ograniczono by władzę prezydencką (ma obawy, czy podoła?), a zwiększono władzę premiera i prerogatywy parlamentu. Dla przeciwników jest zbyt delikatna, kokieteryjna, macierzyńska (czwórka dzieci). Słowem, zbyt kobieca, więc z natury niezdolna sprawować władzy. Ale jest też kobieco przewrotna, bo wyborczy wideoklip kończy już jak prezydent: Vive la République, vive la France! François Bayrou. Kandydat centrum, który ustawia się ponad lewicą i prawicą. Broni kolonialnej przeszłości Francji. Uwielbia Roberta Schumana, jednego z ojców Europy. Sam zwolennik Unii Europejskiej o dwóch kręgach, co jest niebezpieczne dla nowych państw Unii, bo ich miejsce byłoby w tym drugim. Jest uważany za czarnego konia wyborów. Jean-Marie Le Pen. Wódz skrajnie prawicowego Frontu Narodowego. Już po raz 5. kusi wyborców. Nieco zmitygował ksenofobiczne poglądy. Na "trudnym" przedmieściu oznajmił, że wyprowadzi imigrantów z getta, w którym zamknęli ich francuscy politycy. Po tym wystąpieniu wielu wyborców pochodzących z krajów Maghrebu gotowych jest na niego głosować. Zafascynowany kultem siły, chlubi się, że był pierwszym cudzoziemcem, któremu greccy archeologowie pokazali grobowiec Filipa Macedońskiego. Została mgławica: José Bové - bezpartyjny alterglobalista; chłop o sumiastych wąsach á la Wałęsa i mentalności Leppera. Philippe de Villiers - lider nacjonalistycznego Ruchu na rzecz Francji; słowo patriotyzm nie schodzi mu z ust. Arlette Languiller - trockistka z ugrupowania Walka Robotnicza, czerwona diwa światowej rewolucji; po raz szósty w wyborach. Żąda jawności kont pracodawców i marzy o Spartakusie i Komunie Paryskiej. Olivier Bsancenot - drugi trockista z konkurencyjnej Ligi Komunistyczno-Rewolucyjnej; zbuntowany listonosz o dziecięcej twarzy. Przywołuje rewolucję rosyjską, Che Guevarę i barykady Maja ?68. Walczy o wprowadzenie zakazu zwalniania pracowników. Marie-George Buffet - komunistka, pierwsza sekretarz tego, co zostało po Francuskiej Partii Komunistycznej. Jej hasło: "Jeszcze nie wygraliśmy, więc musimy być czujni". Gérard Schivardi - zwolennik zerwania z Unią Europejską, wspierany przez marginalną Partię Pracowników. Dominique Voynet - kandydatka Partii Zielonych. Frédéric Nihous - przywódca partii myśliwych. To wszyscy. Plakaty kandydatów rozlepione, lokale wyborcze przygotowane. Pierwsza tura w niedzielę (druga 6 maja). Nigdy jeszcze odsetek niezdecydowanych nie był tak wysoki - 42 procent, tj. 18 milionów wyborców. Ponieważ wielu z nich zdecyduje w ostatniej chwili, to zakłada się, że pierwsza tura może wyłonić dowolną parę spośród czworga głównych kandydatów. Ich kolejność w sondażach jest następująca: Sarkozy (32-26 proc.), Royal (26- 22), Bayrou (22-18) i Le Pen (15-12). Ale ten ostatni w poprzednich wyborach, kiedy przeszedł do drugiej tury, był niedoszacowany co najmniej o 5 proc. intencji. Wtedy sprawdził się stereotyp o Francuzach, że lepiej spytać, z kim śpią, niż na kogo będą głosować. No właśnie: na kogo zagłosują w intymności wyborczego aktu, a nie buduaru? Leszek Turkiewicz