- Wszystko miało przebiegać szybko i bez żadnych komplikacji. Lekarze obiecywali mi, że dwa dni po laparoskopowym usunięciu pęcherzyka żółciowego będę mogła wrócić do domu - wspomina Alicja N., pacjentka tarnowskiego szpitala im. E. Szczeklika. W listopadzie 2005 roku pani Alicja doznała ataku tzw. kolki żółciowej. Przeprowadzone w styczniu 2006 roku badanie usg. pozwoliło postawić diagnozę: kamica żółciowa wewnątrzpęcherzykowa. 29 stycznia pacjentka znalazła się w szpitalu, gdzie rozpoznano: kamicę pęcherzyka żółciowego, podejrzenie kamicy przewodu żółciowego wspólnego i stan po żółtaczce typu B. Dzień później wykonano planowy zabieg usunięcia pęcherzyka żółciowego metodą laparoskopową. - Po operacji czułam się bardzo źle. Miałam wymioty i nudności - dodaje N. Wykonano kolejne badanie usg. i wykryto: przewód żółciowy wspólny poszerzony do 1,3 cm. 6 lutego lekarze zdecydowali o przewiezieniu chorej do bardziej nowoczesnej placówki, jaką jest szpital im. św. Łukasza, gdzie wykonano badanie kontrastowe dróg żółciowych, w wyniku którego rozpoznano: jatrogenne uszkodzenie przewodu żółciowego. Pacjentka wróciła do szpitala im. Szczeklika, gdzie zaszła konieczność przeprowadzenia operacji naprawczej, tym razem polegającej na otwarciu jamy brzusznej. Na dalsze leczenie chora została przewieziona do Centralnego Szpitala Klinicznego Akademii Medycznej w Warszawie. Tam przeprowadzono kolejną operację, podczas której założono protezę dróg żółciowych. Za doznane krzywdy i utratę zdrowia Alicja N. postanowiła domagać się odszkodowania. (...) Stanowisko w sprawie ewentualnej winy szpitala za zaistniałe zdarzenie zostanie przedstawione na wniosek ubezpieczyciela - odpowiedział pacjentce dyrektor szpitala Marcin Kuta. Była szkoda, trzeba płacić - Jaki związek ma wniosek ubezpieczyciela z winą szpitala? Żaden - stwierdza dr Ryszard Frankowicz. - Jest faktem, że doszło do szkody, jaką jest uszkodzenie dróg żółciowych. Nie ma wątpliwości, że zdarzenie to miało miejsce podczas zabiegu, a więc mamy do czynienia z urazem jatrogennym. Dlaczego dyrektor szpitala w tak oczywistej sprawie zwleka z uznaniem winy? Pamiętajmy, że pani N. doznała trwałego okaleczenia, które radykalnie obniżyło jej standard życia. Nie mam żadnej wątpliwości, że szpital przegra proces. Jest to tym bardziej oczywiste, że nawet biegły powołany przez rzecznika odpowiedzialności zawodowej Okręgowej Izby Lekarskiej jednoznacznie stwierdził, że podczas zabiegu doszło do błędu lekarskiego. Wówczas oprócz odszkodowania, zadośćuczynienia oraz renty, zapewne powiększonych o odsetki ustawowe, szpital i jego ubezpieczyciel będą musieli dodatkowo ponieść koszty sądowe oraz adwokackie. Te wszystkie środki będą pochodziły z naszych podatków. W cywilizowanych państwach prawa ogromna większość takich spraw kończy się ugodą, która wszystkim stronom oszczędza czas, nerwy oraz pieniądze. 26 marca 2007 roku dyrektor szpitala wystosował pismo do N., które mogło sugerować, że szpital uzna swoją winę: (...) Uprzejmie proszę o sprecyzowanie żądań w zakresie wysokości ewentualnego odszkodowania celem umożliwienia podjęcia decyzji w sprawie zawarcia stosownej ugody między stronami, tj. Panią, Specjalistycznym Szpitalem im. E. Szczeklika w Tarnowie i ubezpieczycielem PZU SA. Oddział Okręgowy w Krakowie Zespół w Tarnowie. Na tym jednak sprawa się zakończyła.