No, może nie do końca nas, ale cząstki, których istnienie przewiduje ogłoszona właśnie przez nich teoria. Tom Weiler i Chui Man Ho przyznają, że ich koncepcja nie wydaje się bardzo prawdopodobna, ale nie narusza też żadnych praw fizyki. A to już coś. Postulują, że w LHC mogą powstać specjalne cząstki zwane singletami Higgsa, które w sprzyjających okolicznościach można wysłać w przeszłość lub do przyszłości. Oczywiście pewności, że takie cząstki rzeczywiście istnieją i rzeczywiście można je w LHC wytworzyć, nie ma. Singlet Higgsa miałby być powiązany z inną cząstką, o której nie wiemy, czy istnieje, tak zwanym bozonem Higgsa. Według obowiązującej obecnie teorii, tak zwanego Modelu Standardowego, to właśnie dzięki bozonowi Higgsa wszystkie inne cząstki mają masę. Wielki Zderzacz Hadronów zbudowano właśnie po to, by tę teorię sprawdzić. Co ciekawe, fizycy są mniej więcej podobnie podnieceni myślą, że cząstkę Higgsa zobaczą, jak i możliwością, że nie uda się jej wykryć. Pierwsza ewentualność potwierdzi obecną teorię, druga ją obali, co może w sumie okazać się jeszcze ciekawsze. Jeśli jednak LHC pokaże nam bozon Higgsa, powinien równocześnie wytworzyć inną cząstkę, właśnie singlet. I tu zaczyna się robić naprawdę ciekawie. Zgodnie z teorią singlet Higgsa powinien mieć zdolność opuszczenia naszej rzeczywistości trzech wymiarów przestrzennych i czasu, przeniesienia się w kolejny, ukryty przed nami wymiar. Poruszając się w tamtym wymiarze mógłby z kolei wrócić do "naszej" przestrzeni w dowolnym momencie, przed lub po chwili, kiedy wyskoczył. Naukowcy z Vanderbilt University twierdzą, że ponieważ taka możliwość dotyczyłaby tylko tej cząstki, tego typu rozważania bronią się przed znanymi powszechnie paradoksami podróży w czasie. Mówiąc wprost, rodzice mogą spać spokojnie i nie obawiać się, że któreś z dzieci wpadnie "z przyszłości", by pokrzyżować im plany matrymonialne. Jeśli jednak naukowcy nauczyliby się kontrolować produkcję singletów Higgsa, byliby w stanie wysyłać w przeszłość lub przyszłość same informacje. Jeszcze by nam tego brakowało... Żyjemy w czasach prawdziwej powodzi informacyjnej. Dosłownie zalewa nas tak wielka liczba informacji bezsensownych i bezwartościowych, że znalezienie tego co naprawdę ma znaczenie staje się coraz trudniejsze. Gdyby w to wszystko miały się jeszcze wmieszać informacje z przyszłości, łatwo popadlibyśmy w obłęd. A poza tym, nie po to unikamy, jak możemy informacji z nie tak dalekiej w końcu przeszłości, by jakieś oderwane fakty z czasów błędów i wypaczeń, czy takiego na przykład stanu wojennego, nagle miały nam się tu pojawić za sprawą jakiejś fizycznej abrakadabry. Zaraz, zaraz. Czyż jednak nie możliwość przesyłania w czasie informacji podnieca nas najbardziej? Tendencje na giełdzie, numery na loterii, lipcowa pogoda na Mazurach, czyż życie nie byłoby prostsze, gdybyśmy mogli czasem dostać z przyszłości jakąś małą wskazówkę? Może trzeba zacząć gwałtownie kształcić dzieci w kierunkach ścisłych, by miały szansę załapać się do pracy w CERN-ie i podsyłać rodzicom jakieś sprawdzone już sugestie na przyszłość? No dobrze, a skąd gwarancja, że ktoś nam już tych sugestii nie przesyła? Tylko my nie umiemy ich odczytać. Czy ci fizycy to aby czegoś nie ukrywają? A może oni coś wiedzą, tylko nie mówią? A jeśli mówią, to komu? I w czyim interesie? Po co wreszcie mielibyśmy wysyłać wiadomości w przyszłość. Przecież od tego mamy już całą poważną naukę, zwaną historią. To w końcu ona powinna nas uczyć wyciągania wniosków z przeszłości. I odpowiedniej interpretacji faktów. To, że kiepsko uczymy jej w naszych szkołach, to jeszcze nie powód, by i to zadanie podrzucać fizykom. Mają oni owszem swoją zasadę nieoznaczoności, a elektron może być w jednej chwili i tam i zupełnie gdzie indziej, ale gdzie im tam do odpowiedniej wrażliwości na kontekst wydarzenia. Takie pozbawione kontekstu fakty z przeszłości mogłyby nam coś przypomnieć . I jeszcze byłby kłopot. Grzegorz Jasiński, RMF