12 kwietnia Hillary Clinton oficjalnie ogłosiła, że będzie się ubiegać o nominację Partii Demokratycznej w wyborach prezydenckich. John "Jeb" Bush nie wystosował jeszcze oficjalnej deklaracji, zaznacza jednak, że "poważnie się zastanawia" i chciałby być kandydatem na prezydenta z ramienia Republikanów. Choć Bush oficjalnie nie bierze udziału w wyścigu, już zadeklarował, że ma zamiar odwiedzić Polskę. Wybory zaplanowano na 8 listopada 2016 roku. Walka jednak rozpoczyna się już teraz. Katarzyna Krawczyk, INTERIA: Czy uważa Pan, Ameryka jest gotowa na pierwszą kobietę-prezydenta? - Ameryka na pewno jest gotowa na to, żeby kobieta była prezydentem. Wydaje się, że ta kandydatura jest dość silna w obrębie samej partii. Czy Barack Obama wybrany wcześniej na prezydenta w jakikolwiek sposób przetarł dla Hillary Clinton ten szlak? - Na pewno Obama przetarł dla niej szlak, jeżeli chodzi o wybór kandydatów, którzy do tej pory nie byli wybierani - w jego przypadku kandydata czarnoskórego, a także dość młodego. Chociaż tutaj, jeżeli chodzi o młodość to pierwszym ważnym był John F. Kennedy. Obama zrobił jednak sporo, żeby Clinton mogła tak skutecznie wystartować, jak na razie to zrobiła.Zarówno nazwisko Clinton, jak i nazwisko Bush pojawiają się i w polityce i w mediach już od lat. Czy można mówić o tym, że Amerykanie są już tym zmęczeni i w wyborach będą mogli chcieć postawić na zupełnie nową twarz? - Amerykanie, jeśli chodzi o tę wielką politykę są trochę zmęczeni i woleliby odświeżenia, tak jak w przypadku Obamy. W tym momencie jednak nie mają żadnego realnego wyboru, bo o ile w prawyborach będą mogli głosować na kandydatów zgłoszonych przez partie, o tyle potem będą mieli do wyboru dwóch kandydatów. Choć może ktoś jeszcze się zarejestruje, ktoś niezależny lub z mniejszej organizacji partyjnej. Amerykanie będą realnie wybierać między dwiema osobami. Wydaje się na dziś, że dwójką, która wygra nominacje partyjne będzie i Clinton i Bush. Jak będzie wówczas wyglądało to starcie? Kto ma większe szanse? - Na dzień dzisiejszy to jest pół na pół. Jeżeli tych kandydatów zgłoszą obie partie, to można założyć, że będą one miały swój twardy elektorat zarówno republikański i demokratyczny i ten rdzeń wyborczy będzie zachowany. Nie wiadomo jednak, jak będą głosować wyborcy niezależni i w czyją stronę będą się skłaniali bardziej. To tak naprawdę pokażą pierwsze prawybory, szczególne te po wyłonieniu obu kandydatów partyjnych.Jeb Bush zapowiedział już, że ma zamiar odwiedzić Polskę. Jak można interpretować tę deklarację? - Przede wszystkim musimy tutaj spojrzeć przez pryzmat dwóch kwestii - pierwsze to polityka wewnętrzna Stanów Zjednoczonych. To, że Bush chce tu przyjechać, ma za zadanie pokazać mniejszości polskiej za granicą, szczególnie w USA, że Polska jest dla niego ważnym partnerem. Głosy mniejszości z reguły rozkładały się w kierunku kandydatów republikańskich, więc Bush ma tu ułatwione zadanie. - Z drugiej strony Bush chce się pokazać, jako osoba, która chce nabyć trochę wiedzy, ponieważ nie ma doświadczenia w polityce międzynarodowej. Chce pokazać, że Stany Zjednoczone interesują się naszą częścią Europy. Może się wydawać, że polityka zagraniczna za czasów Obamy od samego początku te relacje nieco luzowała. Bush będzie się starał pokazać, że Polska, kraje Europy Środkowej i Wschodniej są ważne, szczególnie w kontekście konfliktu ukraińskiego i wzmocnienia obecności wojsk NATO czy wojsk amerykańskich w naszym regionie. Polacy mogą śledzić wybory w USA z jednego powodu - w nadziei na to, że ten, kto wygra, wprowadzi realne zmiany dotyczące wiz dla Polaków. Czy tutaj większą przychylność w tej kwestii może wykazać Clinton czy Bush? Czy w ogóle istnieje realna szansa na to, że Polska nie będzie potrzebowała wiz na wjazd do USA? - Ja w to zupełnie nie wierzę. Nic nie wskazuje na to, żeby wizy mogły zostać zniesione. Pamiętajmy, że jednak są spore obwarowania administracyjne, jeśli chodzi o procedurę wizową. Prezydent właściwie nie ma tu wiele do powiedzenia, te decyzje podejmuje Kongres USA. Do tej pory nie udało się tego zmienić mimo sprzyjającej współpracy Polski z amerykańską administracją. Na razie się wydaje, że nie ważne, kto będzie następnym prezydentem Stanów Zjednoczonych, to się nie zmieni. Wizy więc raczej będą zachowane.