Kiedy dziecko się krztusi, należy namówić je do kaszlu. W przypadku młodszych maluchów trzeba wykonać pięć uderzeń w plecy, między łopatki. Jeśli to nie pomoże - dwoma palcami należy uciskać nadbrzusze.Kiedy dziecku dzieje się krzywda, każdy z nas chciałby móc jakoś zareagować. Niestety, zdarza się, że w obliczu udzielenia pomocy niemowlęciu, paraliżuje nas strach. Jak prawidłowo pomóc dziecku, które znajduje się w niebezpieczeństwie? WOŚP przygotowała filmiki, które pomogą zrozumieć, jak powinna przebiegać prawidłowo udzielona pierwsza pomoc. Z Jerzym Owsiakiem rozmawiałam także o programie Ratujemy i Uczymy Ratować, rekordzie w jednoczesnym prowadzeniu resuscytacji krążeniowo-oddechowej przez jak największą liczbę osób i... kiełbaskach z "Nyski". Rozmowę przeprowadzono na początku października. Katarzyna Krawczyk, Interia: Na jakim etapie są rozmowy z MEN ws. obowiązkowej pierwszej pomocy w szkołach? Czy coś w tej sprawie ruszyło? Jerzy Owsiak: - Do przodu idzie z naszej strony. Bardzo intensywnie kierujemy wszelkiego rodzaju apele do nauczycieli, by wraz z uczniami bili ten rekord świata w resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Piszemy o tym na naszym blogu, ja piszę na swoim fejsie. Niestety, ze strony pani minister nie było reakcji. Nie ukrywam swojego zwątpienia w samą funkcję pani minister, która nie reagowała na coś, co jest w stu procentach skierowane do szkół. Jest to jedna z takich bardzo rzadkich akcji, gdzie MEN nie ponosi żadnych kosztów. Wszystko jest w gestii organizacji pozarządowych. Do tej pory przeznaczyliśmy na program Ratujemy i Uczymy Ratować 18 milionów złotych. Czego tak naprawdę WOŚP oczekuje od ministerstwa? - To milczenie jest najbardziej deprymujące. Chciałoby się dostać chociaż list od Ministerstwa Edukacji Narodowej. Taki na koniec roku szkolnego, w którym byłoby napisane: "Gratulujemy, że 200 tysięcy apteczek małych ratowników pojechało do tych najlepszych" lub: "Dzieci, bądźcie bezpieczne". - Chciałoby się dostać list: "Wiemy, że taki rekord będzie bity. Pozdrawiamy was i życzymy powodzenia w tym dniu". Ministerstwo jest głuche. Oprócz drobnych wyjątków. Przed wakacjami, kiedy robiliśmy finał programu "RUR", była u nas pani wiceminister. Przemiła osoba, przemile reagująca... Ktoś jeszcze zainteresował się sprawą? - Najbardziej aktywny jest tutaj Rzecznik Praw Dziecka. On się tym przejmuje. Napisał list, który osobiście wysłał do szefowej MEN, że akcja jest absolutnie pozytywna i dobra, i że MEN powinno szybko zareagować. Na czym polega idea obowiązkowej nauki pierwszej pomocy? - Wszyscy, którzy wiedzą, o co chodzi, rozumieją, że słowo "obowiązkowe" jest słabym określeniem, choć jedynym, którego można użyć. "Obowiązkowość" powoduje po prostu, że te lekcje będą prowadzone. W żadnym stopniu nie zmieniają one programu nauczania, nie powodują nerwów, a wręcz przeciwnie. Efekty są bardzo pozytywne i dobre. Taka lekcja jest przy okazji lekcją wychowawczą i edukacyjną. - Mówiąc o pierwszej pomocy, uczymy także o takim stosunku do siebie. Możemy się skaleczyć, ale może także wobec nas być użyta przemoc. Rozmawialiśmy na ten temat z RPD. On do 50 tysięcy wysłanych apteczek dorzucił taką swoją, bardzo fajną, książeczkę. My go prosiliśmy, a on wydrukował to specjalnie. W tej książeczce są informacje między innymi na temat tego, że każdy mały obywatel ma prawo korzystać z telefonu zaufania. - Do takiej apteczki można też dorzucić ulotkę na temat internetu i niebezpieczeństw, jakie korzystanie z niego za sobą niesie. Ulotkę na temat hejtowania. To jest dobra droga, żeby poprzez rozmowę o tym, że ktoś uległ wypadkowi, można było porozmawiać też o tym, że ktoś może poczuć ból, bo go ktoś obraził. Jak reagują nauczyciele w szkołach, do których WOŚP dostarcza sprzęt? - Ci nauczyciele, którzy są aktywni, są zachwyceni programem. Doceniają sprzęt, niezwykłą jasność przekazywanych treści w podręcznikach dla uczniów i poziom programu, który jest idealnie dostosowany dla 1-, 2- i 3-klasistów. Ludzie z ministerstwa tego nie rozumieją. Kontakty jak są, to są miłe, ale nic z nich nie wynika. I to się nie zmienia. - MEN czasami robiło coś szybko, bez konsultacji. Wprowadzało sklepiki, które nie będą handlowały złą żywnością i to jest superposunięcie, bo ja mam wnuczkę, która jest w szkole i z takich sklepików korzysta. Ale ona jest uczona w domu swoich upodobań i tego, żeby mieć dobre nawyki żywieniowe. Jeśli wprowadza się zakaz, według którego sklepik wygląda zupełnie inaczej, to wprowadźmy też cały cykl szkoleń. Nauczmy ludzi tego. Dajmy im na to czas. Obecny efekt jest taki, że cała Polska nagle mówi "wracają drożdżówki". - Sam pomysł jest bardzo dobry, walczy się o to na całym świecie. Nawet Amerykanom się to jednak nie bardzo udaje, mają tam opór różnych lobby. Chcemy, żeby zanim ktoś poprowadzi akcję ze sklepikami, wcześniej przygotował np. akcję ulotkową. Wiemy, że w Polsce jest ponad 12 tysięcy szkół. Kontaktujemy się z nimi mailingowo, regularnie informując o naszych planach związanych z programem RUR. Dajemy dzieciom wiedzę, ale nie uczymy ich tego, jak z tej wiedzy korzystać. Czy mógłby się pan zgodzić z takim stwierdzeniem? - Program pierwszej pomocy już od początku był przez nas skonstruowany nie jako program teoretyczny, ale oparty na praktyce. Jest pięć fantomów, które szkoła od nas dostaje. Fantom jest produkcji norweskiej, najlepszy na świecie, do tego jest podręcznik, film rysunkowy i telefon z tektury. Tak jest od 11 lat. To powoduje, że dziecko, naciskając fantom, słyszy "pstryk", który sygnalizuje, że uciśnięcie było adekwatne. Dziecko musi też wykonać te dwa obowiązkowe wdechy - przyłożyć swoje usta do ust fantomu. - Kiedy zaczynaliśmy ten program, widzieliśmy przerażenie w oczach nauczycieli, którzy zapisali się do nas na pierwsze kursy. Martwili się, jak przekazać tę wiedzę, jaką zdobyli. Nie wiedzieli, skąd wezmą fantom i książki. A my im pod koniec wykładu wręczaliśmy wszystko i mówiliśmy: "To jest dla was". Czy dzieci w wieku 10-11 lat naprawdę są w stanie nauczyć się pierwszej pomocy? - Dzieci już niejeden raz pokazały, że nie tracą zimnej krwi i reagują tak, jak się tego nauczyły. Chodzi o sprawdzenie czynności życiowych i telefon po pomoc. Mówimy nawet małym dzieciom, że mogą przy odpowiednim ustawieniu ciała osoby poszkodowanej odwrócić ją twarzą do podłogi, w pozycję bezpieczną. Dzieci znakomicie reagują, ratują, wiedzą, jak zadzwonić po pomoc. Są skuteczne. - To jest tak jak z matematyką. Najpierw nauczyć, a potem pobawić się w sklep. Trzeba pokazać tym dzieciom, jak korzystać z wiedzy w praktyce. - W jednej ze swoich audycji czytałem list od dorosłego, który napisał do mnie, że musiał wykonać masaż serca, którego wykonywania nauczył się u nas. Pisał, że nigdy w życiu czegoś takiego nie przeżył. "Gdybym na waszych kursach nie nacisnął fantomu, nie odważyłbym się zrobić tego u człowieka. Martwiłbym się, czy dobrze uciskam, czy nie za mocno. Zemdlał przy mnie człowiek. Sprawdziłem jego funkcje życiowe. Zacząłem masaż, bo wiedziałem, jak to robić"... - Można uczyć ludzi jazdy samochodem, ale dopóki człowiek nie wsiądzie do samochodu i nie pojeździ po placu, to niczego się nie nauczy. Tak samo jest z pierwszą pomocą. To może ministerstwu po prostu nie podoba się wasz program? - Cały program jest "gotowym unitem". Mogą się z niego uczyć dzieci w Kolorado, Londynie, na Ukrainie i w Polsce. Jest przygotowywany od początku do końca przez nas i sprawdzony przez 11 lat. Nikt nie miał żadnych zastrzeżeń. Zmieniają się systemy, ale one są ustalane odgórnie i my natychmiast na to reagujemy. - Ze strony byłej minister edukacji nie było żadnej aktywności. A powinna szukać takich sytuacji, w których organizacja pozarządowa coś proponuje. Musimy się tego uczyć. Taki mały ratownik to jest skarb. Robimy dla tych dzieci konkursy, uczymy ich pracy w zespole. Prosiliśmy ministerstwo, by napisało list do tych dzieci, to sprawiłoby im ogromną radość. - Żeby nie mówić o samym ministerstwie - nauczyciele też mają w 12 tysiącach szkół nasz sprzęt. Takich aktywnie działających jest 3 tysiące. To niewiele. - Prosimy ich, aby przysyłali nam sprawozdania ze szkoleń. Sam kwit jest bardzo prosty. Jest na nim napisane, że dziecko ukończyło kurs. 6 tysięcy szkół to takie, że pani nauczycielka jest na urlopie wychowawczym i sprzęt leży w szafie, a dzieci nie mają wpisów na świadectwie, że ukończyły takie szkolenie. - Drukujemy setki tysięcy hologramów, dzięki którym można to dziecku wpisać. I spotykamy rodziców, którzy mówią "moje dziecko tego nie ma". My jesteśmy w stanie to sprawdzić, bo sprawozdawczość u nas działa bez zarzutu. I okazuje, że szkoła, do której chodzi takie dziecko, miała przeprowadzone kursy pięć lat temu, a od dwóch lat nie mamy od nich żadnego sygnału. Z czego to wynika, skoro jest sprzęt? Czy może to być brak dobrej woli ze strony tych szkół? - Przyzwyczailiśmy się, jako obywatele tego kraju, że pracujemy od - do. Jeżeli nie musimy i nikt nam o tym nie przypomina, ani od nas nie wymaga, to szybko się o czymś zapomina. Może więc nie być w tym w ogóle złej woli. Ludzie po prostu zapominają. - Szkołę trzeba kochać, szkołę trzeba lubić i trzeba w tej szkole chcieć pracować twórczo z dzieciakami. Mówię tu o 1,2 i 3 klasie szkoły podstawowej. One nie mają jeszcze takich problemów jak dzieciaki w klasach wyżej. Dla tych młodszych dzieci nauczyciele są ogromnym autorytetem. - Ja się o tym przekonałem na własnej skórze, kiedy moja wnuczka mnie upominała, gdzie mam wrzucać śmieci, żeby były posegregowane. Takie nawyki przynosiła już z przedszkola. Czy WOŚP prowadzi jakąś działalność także poza szkołami? - Robimy pokazy pierwszej pomocy na dworcach od dwóch lat. W każdy piątek w Warszawie, w jednym z wagonów tramwajowych odbywają się lekcje pierwszej pomocy. Dla tych dzieci, które wsiadają do tego wagonu, jest to niezwykłe przeżycie. To już szósta edycja. Komuś się chce to robić. Nie ma tu wymówki, że sprzęt się nie nadaje. Jeśli sprzęt jest zepsuty, można do nas napisać - my się tym zajmiemy. Podręczniki dajemy za darmo. - Ponad 2,3 mln dzieci ukończyło nasze kursy w ciągu 11 lat. One później rosną i już nie mają się gdzie uczyć. Bo w gimnazjach już ich nikt nie uczy pierwszej pomocy. My to robimy za darmo. Jeśli szkoła poczęstuje nas kawą czy da nam obiad - jesteśmy zachwyceni. Czasem dawano nam nocleg, choć to już rzadziej. Ale nie ma takiego przymusu. Przez 11 lat byliśmy w 12 tysiącach szkół. Zostawiliśmy w nich mnóstwo sprzętu. Chcemy tylko, żeby później szkoła wypełniła rubryki dotyczące tego, że dzieci zostały przeszkolone. Ktoś to robi przez rok, a później... cisza. Jak zmobilizować szkoły do tego, żeby dbały o ten program? - To trochę taki polski brak konsekwencji, słomiany zapał i niechciejstwo. My próbujemy to zmienić. Chcemy ludziom powiedzieć, żeby byli wytrwali w tym, co robią. Bo właśnie wytrwałość przynosi niesamowite efekty. - Jest taka słynna "kiełbaska z Nysy" w Krakowie. Przysmak znany już na całym świecie, bo znajduje się w katalogu Michelin. Serwujący opowiadali, że były takie zimy i takie dni, że nie mieli ani jednego klienta, a mimo to pojawiali się w pracy każdego dnia. Potem mieli konkurencję, która nie wytrzymała, a oni byli codziennie. Byłem świadkiem tego, jak podjeżdżały pod tę ich "Nyskę" w środku nocy autobusy z turystami, którzy chcieli zjeść słynną krakowską kiełbasę... Czyli receptą na sukces jest konsekwencja i obowiązkowość? - Tak. Badania przesiewowe słuchu są prowadzone obowiązkowo od 10 lat. Przebadaliśmy już prawie 5 milionów dzieci. My dostarczamy sprzęt, serwisowanie też bierzemy na siebie. Nigdy nie słyszeliśmy żadnych narzekań ze strony np. pielęgniarek, że muszą coś dodatkowo robić. - Jesteśmy najlepsi na świecie. Nigdy nie usłyszałem, żeby badania dezorganizowały pracę na oddziale. Kiedy to nie było obowiązkowe, trzeba było zgody od rodzica, który musiał się pod nią podpisać. A tak to jest obowiązek i okazuje się, że nie ma żadnego problemu. Jednym ruchem ówczesny minister Marek Balicki podpisał takie rozporządzenie dla dobra wszystkich. Jak mają przebiegać takie szkolenia? - To jest kilka godzin w ciągu całego roku szkolnego. Dzieci można uczyć na wycieczce lub w szkole, poprzez zabawę. Okazji do takiej zabawy jest wiele. Te dzieci są potem dumne ze swoich umiejętności. Dorośli często uciekają przed sytuacją, kiedy należy udzielić pomocy. Nie chcą. Wstydzą się. Dzieci tego nie mają, pokazują, jak powinna wyglądać pierwsza pomoc. Kiedy robią to np. na dworcach kolejowych, zatrzymują się zagraniczni turyści i chwalą za to, jak fajnie to wygląda. - Adresujemy to do nowej pani minister. Będziemy działać dalej. Każdego dnia jesteśmy coraz bliżej, kogoś nam się zawsze uda przekonać. Mam poczucie, że politycy się czasem zastanawiają, co z tego będą mieć. Czasem mówimy nawet "powiemy, że to był pani/pana pomysł", pozwolimy, że opcja polityczna się tym pomysłem chwaliła. Tylko żeby to było. Dlaczego wg pana ministerstwo nie chce korzystać z pomocy organizacji pozarządowych? - Edukacja prowadzona przez wiele lat od samego początku pozwala nam obcować z ludźmi, którzy wiedzą, co robimy. Kiedy rozmawiamy z urzędnikami, powołanymi do pochylania się nad tymi pomysłami, i kiedy nie ma zainteresowania z ich strony, to jest smutne. - Proszę zobaczyć, co się dzieje z harcerstwem. Działa dużo gorzej niż za moich czasów. Moje dzieci w ogóle tego nie przeżyły. Moja wnuczka niestety też. Szkoda. Wierzę w to, że kiedyś to wszystko zaskoczy, dlatego chętnie o tym mówię. Nie pękamy. Robimy swoje!