Przecież rozumiesz, George, że Ukraina nie jest państwem! Co ciekawe, dokładnie to samo powiedział mi jakiś czas temu pewien ukraiński taksówkarz. I - co dziwne - działo się to w ukraińskim mateczniku, w miejscu, gdzie najwyraźniej czuć ukraińską tożsamość - we Lwowie. - Ukraina nie istnieje - powiedział mi. - Co pan ma na myśli? - Spytałem. - A to, że nie ma czegoś takiego, jak ukraińskie państwo. Tu, u nas, mówimy po ukraińsku. Ale już pod Kijowem ludzie mówią w surżyku. w samym Kijowie, w Donbasie i na Krymie - po rosyjsku. Co ja, Lwowianin i Ukrainiec, mam wspólnego z "niebieskim", (wyborcą Janukowycza) z Charkowa, który po ukraińsku ni w ząb nie rozumie? - To co jest w takim razie, jeśli Ukrainy nie ma? - Tam u nich, na wschodzie, to nie wiem, ale bardziej Rosja, niż Ukraina. A tu, u nas - to, co w ukraińskości najczystsze. Galicja. Hałyczyna. Hałyczyna W zachodniej części Ukrainy, tej, w której mówi się prawie wyłącznie po ukraińsku, a która pokrywa się mniej więcej z obwodami lwowskim, iwano-frankiwskim (dawnym stanisławowskim) i tarnopolskim coraz częściej mówi się - choć nie jest to zjawisko masowe - o oddzieleniu ziem "ukraińskojęzycznych" od reszty kraju. Zwolennicy niepodległości Hałyczyny powołują się na spuściznę powstałej po rozpadzie Rusi Kijowskiej - Rusi Halickiej ze stolicą w Haliczu, ale najbardziej - jak się wydaje - wyraźnym wyznacznikiem ich identyfikacji jest dziedzictwo austro-węgierskiej Galicji i Lodomerii oraz Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej (a niekiedy też - niestety - pamięć niesławnej dywizji SS Galizien). Spacerując po Lwowie trafić można na graffiti głoszące "Nezaleznist' Hal'ychyni" - pisane właśnie w ten sposób, łacinką. Na forach internetowych znaleźć można wiele wątków dotyczących oderwania się od reszty kraju. Dlaczego? Ogon, który mówi po rosyjsku Głównie dlatego, że wielu mieszkańców Zachodniej Ukrainy zaczyna mieć dość rosyjskojęzycznego i prowschodniego "ogona" w postaci wschodniej części Ukrainy, który utrudnia im wejście w euroatlantyckie struktury, a szczególnie do Unii Europejskiej. - Samej Galicji znacznie łatwiej byłoby wejść do Unii, niż całej Ukrainie - mówi lwowianin Ihor, który pije piwo w stylizowanej na bunkier UPA knajpie "Kryjówka" na lwowskim rynku. Przy wejściu do "Kryjówki" stoi przebrany za upowskiego strzelca bramkarz, który, wpuszczając do środka, pyta: "Wy nie Moskale?" - Europa - mówi Ihor - boi się dwóch rzeczy: po pierwsze Rosji, która pilnuje Kijowa, Krymu i Donbasu, uważając je za swoją odwieczną strefę wpływu, a po drugie - boi się samego rosyjskojęzycznego wschodu, bo myśli, że przyjąć do Unii Ukrainę z Donbasem to tak, jakby przyjąć do kawałek Związku Radzieckiego. Ten "ogon" jest bardzo ciężki: to cały ukraiński wschód: Donbas z przemysłem i kopalniami, podarowany Ukrainie szczodrym gestem przez Chruszczowa Krym z całą swoją turystyką i rosyjską flotą czarnomorską czy Odessą, gdzie za rozmawianie po ukraińsku można zostać pobitym, i gdzie na ukraińskie hrywny wciąż mówi się "ruble". Dodatkowo - za "ogon" ciągnie Rosja. Putin , według "Kommiersanta", wprost wręcz zagroził rozłożeniem Ukrainy na części, jeśli NATO uprze się, by przyjmować ją do Sojuszu. - Czym jest Ukraina? Część jej terytorium - to Europa Wschodnia, a część, znaczna, została podarowana przez nas! - mówił - według "Kommiersanta". Putin, według polskiego ministra obrony narodowej Bogdana Klicha, mówiąc to "tak naprawdę groził rozpadem Ukrainy".