TTIP (Transatlantic Trade and Investment Partnership) to po polsku Transatlantyckie Partnerstwo w sprawie Handlu i Inwestycji, czyli negocjowana od trzech lat umowa mająca na celu zlikwidowanie barier w handlu między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. Rzeczone bariery to nie tylko cła, które i tak są niskie i wynoszą ok. 2 proc., ale przede wszystkim regulacje, wskutek których np. amerykańskie firmy muszą przygotowywać na europejski rynek produkty spełniające europejskie normy. Prof. Leokadia Oręziak uważa, że kluczowym celem TTIP jest właśnie zniesienie barier pozacelnych. - Za takie bariery korporacje uważają m.in. regulacje dotyczące bezpieczeństwa produktów, ochrony konsumenta czy środowiska naturalnego. Chodzi więc o zapewnienie im wyższych zysków dzięki zmniejszeniu kosztów, jakie wiążą się z koniecznością przestrzegania tych regulacji. Istotnym celem umowy jest też ułatwienie korporacjom transnarodowym dostępu do systemu zamówień rządowych, a także do usług publicznych, jak ochrona zdrowia czy edukacja - zauważa prof. Oręziak. Strachy na lachy? No to przykład: Stany Zjednoczone dopuszczają stosowanie hormonów w hodowli zwierząt, co jest w Unii całkowicie zakazane. Spożywanie mięsa z takiej hodowli zwiększa zagrożenie nowotworami. Jak miałaby wyglądać "zasada wzajemnego uznawania norm"? Nie trzeba być dziennikarzem śledczym, żeby się tego domyślić. "Wzajemne uznawanie norm" to prawdziwa puszka Pandory, której otwarcia spowoduje brak kontroli nad szkodliwością produktów, na których biznes będzie chciał zarobić za wszelką cenę. Nawet za cenę naszego zdrowia. Propaganda Komisji Europejskiej Ekspertka nie ma wątpliwości, że domniemane korzyści z TTIP dla zwykłych obywateli to czysta propaganda Komisji Europejskiej, która prowadzi negocjacje w sprawie tej umowy. - Zwolennicy TTIP najczęściej podkreślają, że dzięki tej umowie Stany Zjednoczone i Unia Europejska osiągną wyższy wzrost gospodarczy, co miałoby się przełożyć na wyższe dochody w gospodarstwach domowych. Okazuje się jednak, że ten dodatkowy wzrost jest w istocie marginesowy, a do tego możliwy będzie dopiero po upływie co najmniej 10 lat od wejścia w życie tej umowy - zwraca uwagę Leokadia Oręziak. Z opublikowanych przez ekonomistów wyliczeń wynika natomiast, że znacznie szybszym skutkiem będzie... utrata 600 tys. miejsc pracy w UE. Jak to możliwe? - Będzie to wynikiem nasilenia konkurencji ze strony towarów amerykańskich, charakteryzujących się często niższymi kosztami, niż towary z krajów Unii, m.in. dzięki niższym kosztom energii oraz niższej ochronie pracowników (Stany Zjednoczone nie ratyfikowały kluczowych konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy). Znacznie większa konkurencja na rynku Unii ze strony towarów amerykańskich oznacza presję na obniżanie płac i uelastycznianie zasad zatrudniania. Konieczność redukowania kosztów będzie też wymuszać przenoszenie działalności gospodarczej do krajów o niższych płacach - wylicza prof. Oręziak. Tak, dobrze czytacie: jeszcze więcej śmieciówek i praca za głodowe stawki. O ile ta praca będzie. Ekonomistka nie ma najmniejszych wątpliwości, że TTIP jest dla Polski niekorzystne: - Z dostępnych badań wynika, że Polska będzie w grupie tych krajów Unii, które na umowie TTIP nie tylko nie zyskają, ale stracą. Trzeba też podkreślić, że zakładana liberalizacja dostępu dla towarów ze Stanów Zjednoczonych do unijnego, a w rezultacie też do polskiego rynku, silnie ograniczy skuteczność planowanej przez rząd aktywnej polityki przemysłowej. TTIP jedną z największych szans w historii Profesor Oręziak przekonuje, że TTIP służy wyłącznie korporacjom, a wprowadzenie tej umowy tylko pogłębi nierówności społeczne zarówno w UE, jak i USA (gdzie już w tej chwili są gigantyczne). - Nieuchronnie nasuwa się refleksja, że lobbyści działający na rzecz wielkich korporacji traktują umowę TTIP jako jedną z największych szans w historii, by w sposób systemowy wyeliminować, albo drastycznie ograniczyć regulacje chroniące konsumentów, pracowników oraz środowisko naturalne - zaznacza nasza rozmówczyni. Należy podkreślić, że negocjacje w sprawie TTIP prowadzone są w tajemnicy - przede wszystkim w tajemnicy przed społeczeństwem. - Przed rozpoczęciem negocjacji Komisja Europejska przeprowadziła ponad 500 spotkań konsultacyjnych, z czego aż 95 proc. to były spotkania z lobbystami działającymi na rzecz wielkiego biznesu, a tylko 5 proc. z podmiotami reprezentującymi stronę społeczną, jak związki zawodowe czy organizacje pozarządowe. Wskazuje to wyraźnie na priorytety Komisji w procesie negocjacyjnym - mówi prof. Oręziak. Inwestor kontra państwo TTIP to również znaczące ograniczenie suwerenności państw, a to za sprawą usankcjonowania znanego od lat 50. mechanizmu ISDS, dzięki któremu korporacje mogą pozywać państwa do trybunałów arbitrażowych. - Początkowo ISDS miał służyć ochronie inwestorów w krajach rozwijających się przed niesprawiedliwym wywłaszczeniem, jednak z czasem stał się sposobem na wyłudzanie przez inwestorów gigantycznych odszkodowań od rządów, na kwoty sięgające nieraz miliardy dolarów, z tytułu utraty potencjalnych, a więc jeszcze nieosiągniętych zysków - wyjaśnia Leokadia Oręziak. - W obawie przed koniecznością zapłacenia wysokich odszkodowań na rzecz korporacji międzynarodowych wiele rządów już teraz powstrzymuje się od różnych działań, które mogłyby służyć obywatelom. Stanowi to istotne ograniczenie suwerenności państw. Prywatne trybunały arbitrażowe zyskały sobie złą sławę z powodu tajności działania, preferowania interesów inwestorów, braku możliwości odwołania od ich wyroków oraz podatności na korupcję - dodaje profesor. Ratyfikowanie TTIP spowoduje, że Polska i inne kraje UE nie będą miały żadnych możliwości, by wyzwolić się z tego mechanizmu. - Obawiam się, że w polskim społeczeństwie wiedza na temat umowy TTIP i jej potencjalnych skutków jest prawie żadna. Tymczasem umowa ta niesie ogromne negatywne konsekwencje, bez porównania większe niż odrzucona kilka lat temu umowa ACTA. Z punktu widzenia Polski wejście w życie umowy TTIP będzie kontynuacją neoliberalnego kierunku polityki gospodarczej podjętej w naszym kraju ponad ćwierć wieku temu. Przyczyni się do utrwalenia stanu, w którym podstawą polskiej gospodarki są relatywnie niskie płace - uważa ekonomistka. Doświadczenie ostatnich trzech lat pokazuje, że im większa w danym kraju wiedza na temat TTIP, tym większy sprzeciw obywateli. Negocjatorzy pilnują zatem, by poza propagandowymi materiałami KE (<a href="http://ec.europa.eu/trade/policy/in-focus/ttip/about-ttip/" target="_blank">zobacz</a>), do społeczeństwa przedostawało się jak najmniej szczegółowych informacji o TTIP. Czytaj także:<a href="https://wydarzenia.interia.pl/tylko-u-nas/news-nowy-wspanialy-swiat-ttip,nId,2150040" target="_blank">Nowy wspaniały świat TTIP</a>