INTERIA.PL: Rozmawiamy wkrótce po katastrofalnym trzęsieniu ziemi w Japonii, które wywołało potężną falę tsunami. Ostateczna liczba ofiar wciąż nie jest znana. Czy w czasie pana pobytu w tym kraju doświadczył pan trzęsienia ziemi? Dr hab. inż. Robert Jankowski, prof. nadzw. PG: - Spędziłem w Japonii trzy lata. Na Uniwersytecie Tokijskim broniłem pracy doktorskiej z zakresu inżynierii sejsmicznej. Akurat wtedy, w 1995 roku, doszło do trzęsienia ziemi w Kobe. Nie było ono tak silne jak to ostatnie, z 11 marca, miało 6,9 stopnia w skali Richtera, niemniej jednak liczba ofiar była wówczas dość znaczna. Zginęło ponad sześć tysięcy osób. Do trzęsienia doszło wcześnie rano, około 5.45. Gdyby wstrząsy nastąpiły później, liczba ofiar byłaby prawdopodobnie znacznie wyższa. Japończycy byliby w drodze do pracy. - Dokładnie tak. Japonia była zresztą wtedy na to trzęsienie słabo przygotowana. Teren Kobe nie jest miejscem aż tak aktywnym sejsmicznie, jak na przykład rejon Tokio czy północna Japonia. Do trzęsień dochodzi tam znacznie rzadziej. W związku z tym Japończycy byli zaskoczeni faktem, że tak silne wstrząsy wystąpiły akurat tam. Nie byli na to przygotowani. W efekcie tak duża liczba ofiar i konstrukcji, które uległy uszkodzeniu, a nawet zniszczeniu. Przez trzy lata zdążył pan poznać tamtejsze społeczeństwo. Gdy dziś obserwujemy jego reakcję na ten kataklizm, uderza opanowanie i organizacja. Jak zwykły Japończyk poradzi sobie z tym, co się stało 11 marca? - Japonia jest krajem o bardzo dużej aktywności sejsmicznej. Zresztą zagrożeniem są dla niej nie tylko trzęsienia, ale także inne klęski żywiołowe, np. tajfuny czy powodzie. Częstotliwość ich występowania i nieuchronność sprawia, że Japończycy już się do tego przyzwyczaili. Zresztą nie mieli wyjścia, bo nie bardzo mają, gdzie uciec. Po prostu musieli się nauczyć żyć z taką świadomością i odpowiednio postępować. Są dobrze zorganizowani, wiedzą, jak się w danych sytuacjach zachować. Po tym trzęsieniu widać to doskonale. Zresztą można powiedzieć, że to jeden z najlepiej przygotowanych do radzenia sobie z takim kataklizmem narodów na świecie. Jak się żyje w poczuciu nieustannego zagrożenia? Czy to odbija się na ich codziennych czynnościach? - Po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić. Każda rodzina ma w domu przygotowany plecak z rzeczami, które mogą się przydać podczas katastrofy - dokumenty, woda, prowiant, latarka. Wszystko, co potrzebne, by przeżyć. - Zasada jest taka, że podczas trzęsienia ziemi się nie ucieka. Należy się schować pod stół lub inny mebel, który uchroni nas przed spadającymi rzeczami. Dopiero potem trzeba opuścić budynek, zabierając te przygotowane wcześniej, najpotrzebniejsze rzeczy. - Japończycy mają co roku szkolenia, jak postępować w sytuacjach zagrożenia. Co więcej, gdy taki kataklizm się zdarza, a zdarza się stosunkowo często, to nawet jeśli kogoś w danym momencie nie dotyka bezpośrednio, to w mediach pojawia się odpowiedni przekaz. W ten sposób ludzie też się uczą. - Przy okazji ostatniego trzęsienia dużo mówi się o tym, że wstrząsy są w Japonii zjawiskiem częstym. Wiele osób nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że potrafią być one bardzo tragiczne w skutkach. Gdy w 1923 roku w okręgu tokijskim doszło do trzęsienia o sile 7,9 stopnia w skali Richtera, zginęło ponad 142 tysiące ludzi. To jedno z trzęsień o największej liczbie ofiar w historii. Mówił pan o organizacji życia Japończyków. A jak poczucie zagrożenia odbija się na ich psychice? - Byłem bardzo zaskoczony, gdy doświadczyłem mojego pierwszego trzęsienia ziemi w Japonii - właściwie byłem jedyną osobą, które nie wiedziała, jak się ratować i była porządnie przerażona. Obok mnie wszyscy byli spokojni, opanowani. Ani śladu paniki. Warto podkreślić, że ciągłe zagrożenie nie wywołuje u Japończyków jakiegoś poczucia rezygnacji. Po prostu się przyzwyczaili i normalnie żyją. Jak teraz będzie wyglądała sytuacja na terenach dotkniętych największymi zniszczeniami? - Nie mam wątpliwości, że Japonia się podniesie. Na pewno uporządkują teren, na pewno zaczną od nowa. Będzie tak, ponieważ tak bywało zawsze. Nawet po tym trzęsieniu z 1923 roku. Oglądając filmy i zdjęcia z 11 marca można podejrzewać, że gdyby nie tsunami, to zniszczenia byłyby stosunkowo niewielkie. Dlaczego? - W Tokio, gdzie fala nie dotarła, faktycznie nie ma spektakularnych uszkodzeń. Wszystko dzięki wyśrubowanym normom sejsmicznych, które sprawiają, że konstrukcje, które powstają są bardzo odporne na wstrząsy sejsmiczne. Dziś możemy w zasadzie przyjąć, że każdą konstrukcję budowlaną jesteśmy w stanie tak zaprojektować, by przetrwała dowolne trzęsienie ziemi. Ograniczeniem jest jednak kalkulacja ekonomiczna, ponieważ takie budowanie jest znacznie droższe niż tradycyjne. - Tsunami faktycznie spowodowało znacznie więcej zniszczeń i, przede wszystkim, ofiar śmiertelnych niż wstrząsy. Japonia ma wokół swoich granic wiele czujników, które powinny powiadamiać o zbliżaniu się fali. W tym przypadku ostrzeżenia były przekazywane. Prawdopodobnie część z nich nie dotarła bezpośrednio do ludzi, ale też wielu zdążyło się ewakuować. Gdyby taki kataklizm wydarzył się w innym miejscu na świecie, ofiar byłoby znacznie więcej. Wystarczy porównać ze słabszym przecież trzęsieniem na Haiti z 2008 roku, gdzie zginęło około 220 tysięcy osób. - Tak. Wygląda na to, że w Japonii bilans ofiar wyniesie kilka lub kilkanaście tysięcy zabitych. To oczywiście bardzo duża liczba, niemniej jednak nieporównywalnie mniejsza niż na Haiti. Przypomnijmy też trzęsienie z grudnia 2004 roku z epicentrum na Oceanie Indyjskim. Ogromna fala tsunami spowodowała wówczas śmierć około 230 tysięcy ludzi. - W przypadku Japonii warto zwrócić uwagę jeszcze na jedną rzecz. Na amatorskich filmach widać, jak tsunami zabiera wiele domów. Ale pamiętajmy, że są to budowle drewniane. Drewno ma to do siebie, że jest materiałem o małej masie w stosunku do możliwości wytrzymałościowych. W związku z tym podczas trzęsienia ziemi nie pojawiają się duże tzw. siły bezwładności, które są najbardziej destrukcyjne. Właśnie ze względu na to wykonane z drewna konstrukcje są bardzo odporne na trzęsienie. Jednak nie mają mocnych fundamentów w ziemi, dlatego gdy przychodzi fala, taki dom jest po prostu podmywany. - Tutaj widać poważny problem dla projektantów - nie zawsze da się tak zaprojektować budynek, by wytrzymał on wszystkie możliwe obciążenia. Konstrukcja może być na przykład przygotowana na trzęsienie, natomiast na inne zagrożenie już nie. Jak się projektuje konstrukcje odporne na trzęsienie? - Jest wiele technologii. Dużo zależy od tego, czy mówimy o domach jednorodzinnych czy budynkach wielokondygnacyjnych. Generalna zasada jest taka, żeby starać się uciekać przy projektowaniu od tzw. dominujących częstotliwości trzęsienia ziemi. Zgodnie z zasadami dynamiki, jeśli zgramy częstotliwości wymuszenia dynamicznego oraz częstotliwości drgań własnych konstrukcji, możemy doprowadzić do rezonansu i w związku z tym do dużego uszkodzenia. Więc konstruktorzy próbują od tych dominujących częstotliwości uciekać. Problem jednak polega na tym, że typowe obiekty budowlane mają dokładnie takie częstotliwości, jak częstotliwości dominujące przy wymuszeniu dynamicznym podczas trzęsienia ziemi. - Próbujemy od tego uciekać na różne sposoby. Poprzez usztywnianie konstrukcji, nadanie im większych przekrojów, budowanie grubszych ścian. Z drugiej strony staramy się wydłużyć okres drgań własnych konstrukcji. Nie jest to takie proste, ale na filmach z tego ostatniego trzęsienia ziemi widać, jak wysokie budynki przesuwają się, drgają. To jest dobre dla samej konstrukcji budowlanej, ponieważ ma wtedy dłuższy okres drgań własnych, w związku z czym nie jest tak podatna na wymuszenie. - Tych metod jest jeszcze wiele, choćby wibroizolacja. Konstruktorzy cały czas pracują też nad nowymi.