W 1792 roku bracia Montgolfier wynaleźli tzw. montgolfierę, czyli prosty balon na ogrzane powietrze. Z kolei w 1903 inni bracia - Orville i Wilbur Wright skonstruowali pierwszy na świecie samolot silnikowy - Flayer I. Parędziesiąt lat później, jeszcze w XX wieku do latania wystarczyło ubranie. Wbrew temu, co może się wydawać, nie chodzi o "supermańską" pelerynę.W 1997 roku Patrick de Gayardon, którego można uznać za pioniera wingsuit, pokazał dziennikarzom efekt swojej pracy - prototyp dzisiejszych kombinezonów. W rok później w wyniku "wypadku przy pracy" zginął, prawdopodobnie z powodu wadliwego sprzętu. Znaleźli się jednak epigoni Gayardona. Wingsuits - w wolnym tłumaczeniu skrzydlate garnitury - to clue sportu zwanego "Wingsuit BASE jump", wykonane z bardzo wytrzymałych materiałów, uszyte w ten sposób, by między nogami a także między rękoma a tułowiem, tworzyć membrany, które dzięki wlotom powietrza, podczas lotu stają się półsztywne ułatwiając nawigację. Dzięki takim błonom kombinezon zmniejsza pionową prędkość opadania, ale zwiększa prędkość poziomą i w ten sposób pozwala na znacznie dłuższe swobodne spadanie, nawet dwukrotnie spowalniając lotnika. Na chwilę przed lądowaniem otwierany jest spadochron. Im gorzej, tym lepiej Dyscyplina powstała w Stanach Zjednoczonych, ale zainteresowanie nią w Europie jest coraz większe. Skoki są jednak tak samo fascynujące jak niebezpieczne. Słowo "BASE" jest angielskim akronimem powstałym od wyrazów: Building (budynek), Antenna (antena), Span (przęsło), Earth (ziemia). Często nieduża wysokość, ogromna prędkość - rekord pobity w 2011 roku przez Japończyka Shina Ito wynosi 360km/h - sprawiają, że czas, jaki ma skoczek na reakcję, jest bardzo krótki. Dochodzi duża zależność od czynników pogodowych - bo każdy powiew może rzucić człowieka o skalną ścianę - czy awaryjność sprzętowa, gdyż w przeciwieństwie do zwykłych spadochroniarzy, BASE-jumpowi nie posiadają zapasowego spadochronu, co sprawia, że ryzyko wypadku każdego skoku oscyluje między 7 a 10 proc. Bardziej obrazową i przerażającą, ale zatem skuteczną przestrogą jest "BASE fatality list", czyli spis do tej pory 187 nazwisk osób, które od 1981 zginęły uprawiając ten ekstremalny sport. Lista zamieszczona na jednej z internetowych witryn zawiera także zastrzeżenie, że nie jest w 100 procentach pełna. Mimo to, entuzjastów BASE jumpingu jest coraz więcej. O ludziach tych można myśleć jako o fircykach, ale oglądając przemykające obok włoskich czy szwajcarskich Alp lub klifów w Nordkapp ludzkie sylwetki, słuchając porównań do ptaków i opinii o poczuciu trudnoubieralnej w słowa wolności, nie sposób oprzeć się melancholijnemu wrażeniu bezcelowości i monotonni własnej egzystencji. Wolność, zamożność, brawura Niestety nie jest to dyscyplina dla każdego. Oprócz, potwierdzonego badaniami, "końskiego zdrowia" trzeba dysponować zasobnym portfelem. Najprostszy model "wingsuit" to koszt około 2 tysięcy złotych, najdroższy prawie 6. Specjalistyczny, używany spadochron kosztuje między 8 a 10 tysięcy, nowy to wydatek rzędu 20-25 tysięcy. Ponadto kask, wysokościomierze również nie należną do tanich produktów. Trzeba posiadać także licencję skoczka spadochronowego, wcześniej zrobić kurs. To kolejne co najmniej 5 tysięcy złotych. Nie mniej ważnym aspektem jest czas. Niegrzeszący cierpliwością nie mają czego szukać w BASE jumpingu. Jak można przeczytać na forach entuzjastów skoków ze spadochronem, by oddać pierwszy opóźniony skok w "garniturze" trzeba poświęcić około 5 lat przygotowań przechodząc kolejne etapy począwszy od "zwykłych" skoków spadochronowych, by później przejść do skakania w kombinezonie z samolotu i dopiero móc zacząć "bawić się" w BASE. Instruktorzy wymagają odbycia 200 swobodnych skoków spadochronowych w ciągu ostatnich 18 miesięcy z certyfikowanym instruktorem Wingsuit Flying. Jest to jednak minimum, jako że opanowanie umiejętności latania w wingsuit wymaga długich praktyk i ćwiczeń, poleca się, by skoków wykonać 500. Wymagania są rygorystycznie przestrzegane. Producenci sprzętu do takich skoków zwracają dużą uwagę, by ich produkty nie były sprzedawane nieposiadającym odpowiednich umiejętności przypadkowym osobom. Powodem "lustracji" klientów stała się śmierć Freda Nicolasa Tussinggardela, który bez jakiegokolwiek szkolenia i doświadczenia zabił się przy swoim inicjacyjnym skoku BASE-jumpowym w roku 2000. To, co jednak dla jednych jest powodem, dla którego nigdy nie zdecydują się zeskoczyć z wodospadu Salto del Angel przyodziani jedynie w strój "latającej wiewiórki", innych pcha do tego czynu. Jaki stosunek do życia ma Jeb Corliss, prominentny "wingsuitowiec" i jego naśladowcy, można było usłyszeć w filmie dokumentalnym telewizji HBO Sports o Corlissie. Jeden z interlokutorów przyznał, iż w tym środowisku wszyscy doskonale sobie zdają sprawę, że dzisiejszy skok może być zarazem ich ostatnim skokiem. To jest wkalkulowane i pewnie dodaje życiu smaku. Ze słowami poprzednika, choć nie wprost, zgadza się inny lotnik, mówiąc - kiedyś lataliśmy z dala od klifów, ale dziś to nudzi, więc latamy bardzo blisko wokół nich. Jeb od kilku lat przygotowywał się do pierwszego skoku w kombinezonie wingsuit, przy lądowaniu którego nie będzie używał spadochronu. Został jednak uprzedzony przez Gary'ego Connery, który 23 maja 2012 wyskakując z helikoptera wylądował na stosie kartonowych pudeł. Nieodpowiedzialność, brawura, zuchwałość - to częste powody tragedii. Oczywiście, nie można zrzucać tego na karb charakteru dyscypliny. Wszędzie, jak choćby prowadząc samochód, zbyt duża pewność siebie prowadzi do groźnych sytuacji. Wydaje się, że poziom rozwagi powinien być wprost proporcjonalny do poziomu niebezpieczeństwa. Człowiek jest jednak tak skonstruowany, że dąży do samodoskonalenia i nie zauważa, kiedy doskonalenie przechodzi w autodestrukcję, a to, co za pierwszym razem dawało przyjemność i zastrzyk adrenaliny, dzisiaj jest już niewystarczające. Szczególnie niebezpieczni dla siebie są kabotyni i wszyscy chcący brylować. Zdarza się nawet najlepszym Sytuację, którą można podać jako podręcznikowy przykład nonszalancji, przynajmniej w elementarzu skoczków spadochronowych, jest przypadek wspomnianego już wyżej doświadczonego lotnika. Jeb Corliss (adekwatne imię mając na względzie przywoływaną sytuację) na potrzeby dokumentu miał przelecieć obok górskiego zbocza i filmującej wszystko ekipy telewizyjnej. Lot jakich już przebył w życiu tysiące. Wszystko szło zgodnie z planem do czasu, aż bohater przelatywał obok półki skalnej, na której leżał balon. Corliss, jak to później opowiadał w jednym z programów w TV, chciał balon kopnąć, ale pomylił się w rachunkach, zahaczył o półkę skalną i runął za nią kilkadziesiąt metrów. Połamał obie kostki, potrzebował przeszczepu skóry. Dzisiaj cieszy się, że ma nogi, które teraz może rehabilitować. Kiedy tylko będzie miał okazje, znowu poleci. Z tego już się nie da wyleczyć. Piotr Mikucki