- Była biała mgła, wirująca biała mgła - mówi czterdziestokilkulatek spotkany w alejce blaszanych garaży. Blacha jest powyginana jak pomięta cynfolia. - To wszystko stało się nagle, i ten huk! Akurat oglądałem olimpiadę w telewizji i nagle... Panie, świat na głowie stanął! - Myślałam, że nas UFO porwało - opowiada jego sąsiadka. Jest młoda; ze swoją nienaganną fryzurą i ciuchami jak spod igły wygląda absurdalnie pośród tej blaszanej apokalipsy. - Wszystko się zakotłowało. A potem grad, taki terkoczący hałas, jakby ktoś z karabinu strzelał. Co stało się w Kluczach? Niektóre garaże tkwią teraz w środku stawiku położonego kilkadziesiąt metrów dalej. - Zawsze się zastanawiałem, jak tam jest głęboko - mruczy nastolatek z aparatem o obiektywie jak lufa T-34. - No to teraz już wiem... W innym miejscu samochody nadal stoją na kwadratach wylanego betonu, tyle że garaży już nad nimi nie ma. Zwiało. Walają się kawałek dalej, tyle że garaży już nie przypominają: podmuch je powyginał i porwał jak papier. Wszyscy mówią o "białej mgle", "białym błysku", "białym wirze za oknami". - Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to taka dziwna myśl, że to wojsko rakiety na Pustyni Błędowskiej wystrzeliwuje - mówi pięćdziesięcioletnia kobieta, która uprząta gruz z podwórza. Na dachu jej domu strażacy w białych kaskach odrywają resztki blachodachówki i zakładają niebieską folię, dobrze znaną ze wszystkich telewizyjnych relacji z miejscowości, w które uderzyła trąba. - Przecież tam często poligony. Myślałam, że jesteśmy w tym płomieniu z dyszy rakiety. Nawet się zdążyłam zdenerwować, że nikt nas nie ostrzegł. Za oknami momentalnie zrobiło się biało i taki wir, huk, łoskot, wszystko w powietrzu lata... - Myślałam, że wojna wybuchła, to tak nagle się stało, od razu - opowiada jej sąsiadka. Pali papierosa i gestykuluje przejęta. - Mój syn pracuje w policji w Krakowie. Dzwonimy, co się dzieje? Mówi, żeby od razu do łazienki się schować, że w takich wypadkach to tylko do łazienki, więc wszystko tam przeczekaliśmy. Przy całej ulicy biegnącej w stronę Pustyni Błędowskiej nie ma ani jednego domu z całym dachem. Płot stojącego opodal "Orlika" przywalony przez drzewa. Bo za "Orlikiem" stoi sosnowy lasek. Teraz lasek wygląda, jak zbalejażowany. Między drzewami sterczą kikuty i połamane pnie. Dzieci mają zabawę: biegają pomiędzy tym wszystkim, wspinają się na powalone drzewa. Dorośli na nie wrzeszczą ze strachu, że się jeszcze coś zawali. - Coś takiego to widziałam tylko w telewizji - opowiada pani odgruzowująca podwórko. - Najpierw za granicą, potem też u nas, w Polsce. I zawsze myślałam: Boże, jak ci ludzie cierpią. Nie daj Panie Boże, żeby coś takiego przyszło do nas, do Klucz. I nie wysłuchał. - Mówili, że do nas nie dojdzie, że Pustynia Błędowska zatrzyma - jej sąsiadka gasi papierosa. - I patrz pan, właśnie od pustyni szło. Rzeczywiście. Widać, że szło od pustyni. Trąba zostawiła wyraźny szlak. Połamany lasek, dalej zmaltretowane ogrodzenie "Orlika", pozrywane dachy wzdłuż ulicy, bo wygląda to tak, jakby trąba przespacerowała się jej środkiem. Przy drodze na Olkusz wyrywało drzewa z takimi korzeniami, że na ponad metr wokół nich wyskakiwała kostka brukowa. W budynku policji, kawałek dalej, wiatr powybijał okna i zgiął wpół sterczącą na dachu antenę. Policja blokuje wjazd w niektóre uliczki. Żółta taśma "zakaz wstępu", jak w filmach. - Trąba powietrzna, bałagan, panie, daj pan spokój, tragedia, co to się teraz dzieje, co za czasy - mówią policjanci jeden przez drugiego. W tle, na pagórkach, tu i ówdzie widać nadymające się w wietrze niebieską folię, którą strażacy okładają zerwane dachy. Mieszkańcy Klucz wyszli na zewnątrz, popatrzeć na to, co trąba zrobiła z ich wypacykowaną miejscowością. Bo Klucze zawsze były odstawione, gospodarne, ogarnięte. Teraz wszystko stoi na głowie. Kable z prądem porozpinane są tymczasowo na drzewach. Czerwono od wozów strażackich z połowy województwa. Pomiędzy tym wszystkim spacerują ludzie. Robią zdjęcia aparatami i komórkami. Wygląda to jak niedzielna przechadzka po zgliszczach, bo krajobraz przypomina efekt bombardowania. Takie widoki zazwyczaj kojarzą się z wojennymi kronikami. Nie pasuje to do obrazu codzienności, do tych ludzi w ciuchach z krakowskich galerii handlowych czy sklepów w Olkuszu, do potrzaskanych latającymi w powietrzu gałęziami samochodów z salonów czy sprowadzanych z Niemiec albo Austrii. - Tyle z tego jest - zamyśla się dość "wczorajszy" pan, który kuca sobie spokojnie na rogu supermarketu - że nasze Klucze będą na całą Polskę znane. - Na całą Europę - dodaje jego brodaty, równie "wczorajszy", a może nawet "przedwczorajszy" kolega. Bo auta z logami stacji telewizyjnych parkują na placu w centrum, niedaleko pawilonu handlowego. Część handlu, notabene, odbywa się przy świeczkach, bo nie wszędzie udało się przywrócić dopływ prądu. - A więc tak to wygląda - rozgląda się reporterka jednej z telewizji, przygotowując się do "setki". Operatorzy wchodzą na podwórka z kamerami na ramionach. Reporterki z operatorami szybko ogarniają sytuację: rozbiegają się tam, gdzie błękitne plamy folii na zerwanych dachach. - Czy można z panią porozmawiać? - reporterka z nadzieją w głosie zwraca się do kobiety, która krząta się po podwórku. Połowę dachu ma zerwaną. - Już dwa razy opowiadałam! - warczy kobieta. - Ile mam razy jeszcze powtarzać? - Ale tylko dwa słowa... - błaga reporterka. - Nie! - Ale to panią takie nieszczęście spotkało? No niech pani powie... W siedzibie Gminy Klucze pustki. Lokalne władze zebrały się zaraz po pierwszej w nocy, gdy tylko burza ucichła. Flag Klucz, Polski i Unii łopoczących na masztach wiatr nie pozrywał, ale mocno je potargał. - Przygotowujemy pomoc - mówi pani wójt. - Póki co ustawiliśmy kontenery dla porządkujących podwórka. Szkody szacujemy, organizujemy pieniądze. Pieniądze obiecał m. in. wojewoda małopolski. Na szczęście nikt nie ucierpiał. Wszyscy mają się gdzie podziać... - Nie mam pojęcia, na ile szacować szkody - mówi jedna z właścicielek domu, której trąba zerwała dach. - Nie wiem co, gdzie i jak. Nie znam się na tym. Jakieś ubezpieczenie było, ale zanim wypłacą... A tutaj trzeba naprawić, tak nie może stać. W gminie mówią, że liczą straty, potem pewnie będą jakieś pieniądze. Syn się tym będzie zajmował, mnie już trudno... Przed dość starym domem, na schodach, siedzi kilka osób. Zmęczeni, w roboczych ubraniach. Dach zerwany, za domem, na podwórzu - pobojowisko. - Nam się ciągle wydaje, że to się komu innemu przydarzyło - mówi jeden z mężczyzn na schodkach. - Starsze panie tu mieszkają, to musiały drzwi do sypialni we trzy trzymać. W środku domu! Pan sobie wyobraża? Taka była siła. Burz tropikalnych doczekaliśmy w Polsce. Na ile straty szacujemy? - wzrusza ramionami. - Nie wiem. Póki co wiem tyle, że dachu nie ma. No i - uśmiecha się, wisielczo dosyć - oczywiście straty moralne. Nie licząc śmiertelnie wystraszonych kur i kaczek... Więcej zdjęć z Klucz i Wolbromia Ziemowit Szczerek