Zwołana po tragedii specjalna konferencja w Londynie w 1913 r. ustaliła nowe przepisy o środkach ostrożności i urządzeniach ratowniczych. Obowiązkowe stały się całonocne wachty przy urządzeniach nadawczo-odbiorczych, a aparatura telegraficzna stała się ważnym elementem bezpieczeństwa na morzu. Katastrofa Titanica upowszechniła także wśród brytyjskich <a href="http://www.rmf.fm" target="_blank">radio</a>telegrafistów sygnał SOS. 14 kwietnia 1912 roku o godz. 9 rano Titanic otrzymał wiadomość ostrzegającą przed dryfującymi w rejonie górami lodowymi. Podobnej treści depesze dochodziły z różnych statków liniowych przez cały dzień, ale tylko jedna z nich dotarła na mostek. Kapitan Edward Smith, dla którego rejs Titanica miał być ostatnią misją przed udaniem się na zasłużoną emeryturę, widział doskonale, że w bezksiężycową noc, jak ta 14 kwietnia, szanse dostrzeżenia góry lodowej na horyzoncie maleją ekstremalnie. Jedyną jego reakcją było skierowanie statku nieco bardziej na południe. Czy tak jak konstruktorzy Titanica był przekonany, że statek jest niezatapialny? Dlaczego kapitan nie zmienił kursu na bezpieczny, pozostaje nierozwiązaną tajemnicą. Można jedynie przypuszczać, że Titanic miał za zadanie jak najszybciej dotrzeć do celu swej dziewiczej podróży, rywalizując o Błękitną Wstęgę Atlantyku - nagrodę przyznawaną za najszybsze przepłynięcie oceanu. Telegram z Titanica Około godz. 21.40 kolejne ostrzeżenie dotarło do Titanica, jednak nie zostało one przekazane oficerom, gdyż wymagałoby to oderwania się telegrafistów od pracy. Ci natomiast - oficerowie Jack Philips i Thomas Bride - mieli pełne ręce roboty. Pasażerowie zasypywali ich depeszami, gdyż telegraf był wówczas stosunkowo nowym wynalazkiem i jedną z atrakcji rejsu była możliwość wysyłania z pokładu pozdrowień. Z lądu natomiast nadchodziły drogą radiową informacje dla pokładowej gazetki "Atlantic Daily Bulletin", drukowanej w okrętowej drukarni, aby pasażerowie przez cały rejs mogli śledzić wydarzenia na świecie. Na sygnały "uważajcie na góry lodowe" nikt nie zwracał uwagi. Należy jednak dodać, że przed katastrofą Titanica nie istniały żadne reguły, które nakazywałyby przekazywać odebrane wiadomości na mostek. Zależało to jedynie od dobrej woli radiooperatora. W owym czasie radiotelegrafiści nie byli członkami załóg statków, lecz pracownikami kompanii telegraficznych wynajmowanymi towarzystwom żeglugowym. Ponadto nie istniał obowiązek pełnienia przez całą dobę nasłuchu radiowego. Zazwyczaj telegrafiści pracowali po kilka godzin dziennie i główną część ich pracy stanowiło nadawanie prywatnych depeszy pasażerów na ląd. Z nudów zabawiali się zakłócaniem korespondencji kolegów z konkurencyjnych firm telegraficznych. Podczas pierwszego rejsu Titanica doszło też do zaskakujących zbiegów okoliczności. Posadę na statku miał objąć najsłynniejszy wówczas na świecie telegrafista Jack Binns, który zasłynął niesamowitym hartem ducha, gdy w 1906 roku koordynował działania ratownicze wokół statku Republica, z którego prawie wszyscy zostali uratowani. Jednak kończył on w tym czasie inny rejs. Jeszcze przed wypłynięciem doszło do nieoczekiwanych zmian personalnych na statku. Z pozycji tzw. "chiefa" (czyli najwyższego rangą oficera) został zdegradowany oficer William Murdoch, jego pozycję zajął rekomendowany przez kapitana Smitha oficer Wilde. Te przetasowania spowodowały niejasny podział obowiązków, skutkujący chociażby tym, że marynarze z bocianiego gniazda nie mieli do dyspozycji nawet lornetki. Zabrał ją do kajuty poprzedni oficer, gdy został w trybie pilnym przeniesiony na równorzędne stanowisko na innym statku - w zamieszaniu zapomniał zwrócić sprzęt. Jego kajuta pozostała zaś zamknięta aż do katastrofy. Ponieważ żadne góry lodowe nie zostały dostrzeżone, statek utrzymywał największą prędkość. Ostatnie SOS Około godz. 23 przyszło ostrzeżenie ze statku M.R.S Californian, że utknęli otoczeni przez lód. Telegrafista, który je odebrał, był bardzo zirytowany, że przerywa mu się pracę i polecił nie zawracać sobie głowy ("Keep out! Shut up, shut up! I am busy"). W efekcie, Californian wyłączył radio. O 23.40 na Titanicu rozległy się trzy uderzenia w dzwon. Sygnał pochodził z bocianiego gniazda. Statek płynął prosto na górę lodową. Oficer Murdoch wydał rozkaz "lewo na burt" i "cała wstecz", co okazało się fatalne. Jak sądzą specjaliści, gdyby kazał jedynie wykonać zwrot lub jedynie zmienić bieg silników, Titanic albo ominąłby górę całkowicie, albo też wbiłby się w nią czołowo, nie tonąc jednak, gdyż jego komory wodoszczelne były zaprojektowane właśnie na wypadek zderzenia czołowego. Dopiero po 30 minutach od zderzenia kapitan Smith zdecydował się nadać sygnał CQD (skrót od Come Quick, Danger , czyli "Przybywajcie szybko, jestem w niebezpieczeństwie"). Komunikat zawierał też treść "Uderzyłem w górę lodową. Poważne uszkodzenia. Moja pozycja 41 stopni 44 minuty Nord, 50 stopni 24 minuty West". Wówczas Bride, młodszy radiooperator, zasugerował Philipsowi, półżartem, by nadał nowy sygnał SOS, gdyż może to być jego ostatnia okazja, by go wysłać. Sygnał SOS został zatwierdzony w 1908 roku, lecz był rzadko używany przez brytyjskich radiooperatorów. Od tego momentu Philips nadawał na zmianę CQD i SOS. Kapitan zarządził ewakuację pasażerów. Jednak tylko kilka osób na pokładzie wiedziało, że w szalupach ratunkowych jest miejsce dla 1 170 osób, a więc zaledwie połowa ludzi na pokładzie mogła liczyć na ratunek. Inni, nawet w kamizelkach ratunkowych, nie mieli żadnej szansy przeżycia w wodzie, której temperatura niewiele przekraczała zero stopni Celsjusza. W rzeczywistości szalupy opuszczały statek w połowie puste ze względu na nieznajomość ich ładowności przez oficerów. Na rozkaz kapitana zaczęła grać orkiestra, co miało zapobiec panice.