Książka "Bez strachu. Jak umiera człowiek" , w której Magdalena Rigamonti rozmawia z Adamem Ragielem, jedynym polskim balsamistą, pozwala zagłębić się w świat, którego jesteśmy częścią, choć na co dzień się nad tym nie zastanawiamy. Na co dzień nie przyjaźnimy się ze śmiercią, nie chcemy oglądać wypadków, chorób, zmarłych... To wszystko zmienia się w chwili, kiedy odchodzą najbliżsi. Wtedy zaczynają się trudne rozmowy i decyzje. Bliscy przychodzą do prosektorium pełni bólu, żalu, w rozpaczy i z poczuciem straty. A balsamista...? Ma ich zrozumieć, opanować emocje, przyjąć na siebie pierwsze uderzenie. Zapytać, czy mama chciałaby trzymać w rękach książeczkę do nabożeństwa, bo skoro tata nie trzymał, to ona mu w niebie przekaże. Jakiego koloru ma być szminka, jakie rajstopy, jak uczesać grzywkę. I dzieci, maleńkie nieżywe płody, które zaprzeczają logice istnienia, i zmarłe kobiety w ciąży. Czy do balsamisty przychodzą duchy? Podobno nie, bo on robi wszystko tak, jak zmarli by sobie życzyli. Nie boi się z nimi przebywać. Ta książka jest zarówno dla tych, którzy są ze śmiercią oswojeni, jak i dla tych, dla których wciąż śmierć jest tematem tabu. Poniżej prezentujemy jej fragmenty:***Pan się boi śmierci? Nie boję, raczej się z nią zaprzyjaźniam. Bo choć robię to, co robię, to i tak mnie nie oszczędzi. Nie, no niech pan nie żartuje. Ile zwłok pan widział w swoim życiu? Kilka tysięcy. Zresztą, nie liczę. Sam nie wiem, jak z tą śmiercią jest. Może wszystko zależy od tego, jak komu było na Ziemi. Jeśli dobrze, no to raczej taki niekorzystny etap... Jeśli źle, to pewnie uwolnienie. Wiem, że niektórzy się boją. Ale jakby tak każdemu powiedzieć: dostajesz gwarancję, że dożyjesz 90. roku, położysz się spać, zaśniesz i koniec, bez chorób, bez tych wszystkich nowotworów, udarów, cierpień, bez domów starców, hospicjów, wtedy strach przed śmiercią byłby mniejszy. Albo nie byłoby go w ogóle. Mnie na razie się nigdzie nie spieszy. Nie mam czasu na umieranie. Mam 34 lata, małe dzieci i tyle rzeczy do zrobienia, że gdybym nawet chciał bardzo, to i tak, niestety, nie mogę odejść. Umiem sam ze sobą się dogadać. Myślę, że jak to się potrafi, to reszta już jest pestka. A poza tym jeszcze wielu ludziom muszę pomóc. Dostojnie przejść na tamten świat? Ja zajmuję się tymi, którzy już przeszli. Czego mam się bać? Nie robię im krzywdy. Zmarłych nie trzeba się bać. Jedynie żywi mogą zaszkodzić, zrobić krzywdę. *** To co, do boju! Jakby co, to pan mnie ratuje. Tam się nie ratuje, tam od razu do chłodni. Ale za to bardzo nowoczesnej. Może te żarciki pomagają zachować dystans, pion albo nie myśleć, po co to wszystko, po co żyjemy, kiedy się skończymy, umrzemy? Nie wiem, śmieję się jednak. Nie widziałam wcześniej prosektoryjnej chłodni. To jest chłodnia miejska, prosektorium też. Prawie wszystkie zakłady pogrzebowe przywożą tu ciała z całego miasta. Tu robią sekcje, tu wykonują wszystkie czynności przygotowawcze. Tak powinno być w całej Polsce. A jak nie, to każdy zakład powinien mieć swoją chłodnię. A tak nie jest? Nie, przecież zdarza się, że zakład pogrzebowy, chcąc zaoszczędzić, przygotowuje zwłoki gdzieś w garażu albo w karawanie. Stoją na parkingu i ciach, z tyłu na pace przewalają nieboszczyka i ubierają, żeby nie wynajmować chłodni, żeby nikomu nie płacić. To jest partyzantka, tego nikt nie pilnuje. Nie ma żadnych przepisów w tej kwestii? Są stare, z lat pięćdziesiątych. I niektórzy ludzie zajmujący się zwłokami myślą sobie: skoro nie ma żadnych odgórnych nakazów, to można wszystko. Gdyby to było kontrolowane, to tacy ludzie trafiliby do więzienia. Bo przecież naruszenie ciała, jego złe traktowanie to jest bezczeszczenie zwłok. Przetrzymywanie w nieodpowiednich warunkach to jest zaniedbanie, a zaniedbanie prowadzi do bezczeszczenia. Za to grozi do pięciu lat pozbawienia wolności. Ale, niestety, światem po śmierci polskie prawo nie bardzo się interesuje. Takie ciało, które w upale postoi w samochodzie, jest nie do pokazania rodzinie. Ono kipi... I pan z firmy pogrzebowej nie pozwala otworzyć trumny. Wiadomo, że tu chodzi o pieniądze. Bo po co płacić za chłodnię, po co firma ma wydawać te pieniądze, które wzięła od rodziny za przechowywanie zwłok? Rozumiem, że to margines. Nie. Częsta praktyka. To jest patologia. Połowa firm pogrzebowych powinna być pozamykana. Uważam, że na taką działalność powinna być koncesja podobna do tej, jaką mają biura podróży. Każda firma płaci za taką koncesję, powiedzmy, 100 tysięcy złotych na zabezpieczenie ewentualnych błędów, za wyrządzenie szkód moralnych i materialnych. Sprawa by była jasna - nie masz kasy, nie zakładasz firmy pogrzebowej. Bo jak się chce taką firmę założyć, to trzeba kupić specjalny sprzęt, karawany i zatrudnić wysoko wykwalifikowanych specjalistów. Na pewno potrzebna jest nowa ustawa pogrzebowa. Nie ma ustalonych aktualnych praw dotyczących branży pogrzebowej, a przecież to jest specjalistyczna działalność - wszystko w tej branży jest specjalne: chłodnie, samochody, narzędzia, umiejętności. W hotelarstwie czy gastronomii, jak nie ma odpowiednich kranów, to przychodzi sanepid i zamyka. A tu, w naszej dziedzinie, nikt nikogo nie kontroluje. Ciała, zwłoki, trupy - im nic nie zaszkodzi, są ważniejsze sprawy niż zajmowanie się prawami nieboszczyków i ich rodzin. A przecież ludzie cały czas umierają i zawsze będą umierać. Jednak w szpitalach prosektoria remontuje się na końcu. Albo zostawia się je bez remontu, ba, szpitale i ich zarządcy idą nawet dalej, wynajmując całe prosektoria lub ich pomieszczenia firmom pogrzebowym pod przykrywką "obsługi prosektorium", a w nich kwitnie bardzo dobrze biznes funeralny, organizacja pogrzebów itp., co jest niezgodne zarówno z prawem i etyką zawodową służby zdrowia, jak i branży pogrzebowej. Ale co tam etyka, co tam prawo, co tam ludzka naiwność, liczy się kasa!!! Jesteśmy teraz w bardzo nowoczesnym miejskim prosektorium, ale są miasta, w których prosektoria są w opłakanym stanie, brakuje nawet bieżącej wody. O klimatyzacji nie ma co nawet marzyć. Proszę sobie wyobrazić - lato, 35 stopni ciepła i my w tych fartuchach, foliach i w szybkim tempie rozkładające się zwłoki.