Łukasz Winczura: Panie profesorze, istnieje określenie XX wieku jako stulecia skrajności. Czesław Miłosz wystawił dość surową cenzurkę minionym czasom, mówiąc, iż "obóz zagłady stal się jego centralnym punktem, a drut kolczasty jego emblematem". Czy w naszym stuleciu widać próbę wyciągania lekcji z tych tragicznych doświadczeń, rozpiętych między Auschwitz a Magadanem? Władysław Bartoszewski: Myślę, że o podsumowanie jest bardzo trudno. Na pewno te elementy, które w skrótowym wyostrzeniu - ale trafnie - zarysował Miłosz, odgrywają rolę w dzisiejszym myśleniu i w ocenie ze strony wszystkich tych, którzy w ogóle myślą i próbują oceniać. Chcę zwrócić uwagę, że już po śmierci Miłosza otrzymaliśmy w tej dyskusji czy refleksji bardzo miarodajny głos, który z powodzeniem możemy nazwać głosem w dyskusji światowej. To wypowiedź Karola Wojtyły, poety, filozofa, teologa i doświadczonego człowieka pokolenia nieznacznie od Miłosza młodszego - to było raptem kilka lat różnicy wieku - ale uformowanego i wychowanego w warunkach normalnej społeczności, w normalnym państwie do roku 1939. Moment 1939 roku zastał go już jako studenta i poprzez wojnę, która była kontynuacją w myśleniu, w postawach filozofii dla obywateli świadomych naszego państwa, kontynuacją myślenia o obowiązkach społecznych, o obowiązkach wobec innych, o obowiązkach również - trzeba to powiedzieć - wobec Ojczyzny. Zatem ten człowiek był, moim zdaniem, bardzo kompetentny do zabrania głosu w dyskusji, szczególnie ze względu na swoją późniejszą drogę duchową. Nie tylko jako kapłan, ale także jako biskup, kardynał i wreszcie jako Ojciec Święty, zwierzchnik ponad miliarda katolików na świecie i jako autorytet dla nawet setek milionów różnych ludzi różnych wyznań. Zabrał głos w postaci tekstu "Pamięć i tożsamość". To jest głos o niczym innym, jak o pamięci, w której on co prawda sięga nawet do przykładów Polski Jagiellońskiej, ale koncentruje się głównie na mierze zła, którą przyniósł wiek XX. Tym niemniej pytanie: unde malum brzmi od początku świata. Owszem. Ale miarę zła widzi On, bardzo konkretnie i praktycznie, w czym jest wychowankiem swojego pokolenia i epoki. Dobrze to odczuwam, jak mi się wydaje, bo należę do tego samego pokolenia - różnica wieku między mną a zmarłym papieżem wynosi kilkanaście miesięcy. W związku z tym myślę, że formacja duchowa, społeczna, kulturowa, wychowawcza jego i moja przebiegała w tym samym czasie, w tym samym kraju, w tym samym wyznaniu. Czyli mogę powiedzieć, że tutaj jestem współodczuwającym w tym, co On pisał. Jest bardzo ważne to, że "Pamięć i tożsamość" to jest ostatni większy tekst w jego życiu. Zabrał głos po raz ostatni, bo "Pamięć i tożsamość" ukazała się jak gdyby testamentarnie. To może nawet nie było przewidziane ani planowane. Patrząc na daty ukazania się tej książki i moment śmierci Jana Pawła II, dzieło to staje się testamentem siłą faktu. Ten tekst nie jest wywodem ściśle teologicznym, chociaż odwołuje się do doświadczeń człowieka Kościoła. Oczywiście, są tam pewne odniesienia pouczające i pastoralne, ale jest to tekst, którego głównym trzonem jest zasmucona refleksja - wszakże nie bez chrześcijańskiej nadziei, że istnieją drogi przezwyciężenia - tylko z tą nadzieją, jak gdyby przypomnienie i jako niezbędny element pamięci: przypominanie, utrwalanie odwołanie do pamięci i utrwalanie poczucia, że trzeba odwoływać się do pamięci. Ale po co? Ale po to, aby zachować czy zacząć współkształtować jakąś tożsamość. Czyli aby budować swoją identyczność z otoczeniem, czasem historycznym, czasem, w którym wola Boża dała nam żyć, tworzyć, pracować, działać, przeżywać, oceniać? Żebyśmy to przejmowali świadomie, odwołując się wewnętrznie do doświadczenia wynikającego z przeszłości. Można by to również nazwać inaczej. Że nasza identyczność osobowa, zbiorowa jest identycznością, której nie sposób sobie poważnie wyobrazić bez wyciągnięcia wniosków z tego, co w przeszłości było kluczowe i ważne.