Magda Steczkowska, pytana o to, kiedy i w jaki sposób pasażerowie dowiedzieli się, że są problemy z samolotem, powiedziała, że informacja została przekazana około półtorej godziny wcześniej (przed lądowaniem - przyp. red.). "Nie wiem dokładnie, nie patrzyłam na zegarek, ale steward dostał informację od kapitana, że są problemy techniczne, i że prawdopodobnie będziemy musieli lądować awaryjnie. To była właściwie jedyna informacja oficjalna" - powiedziała INTERIA.PL wokalistka. Konkretnie, rzeczowo i bez histerycznych ruchów "Widzieliśmy, że zaczęły się przygotowania, stewardessy informowały, jak się mamy zachowywać w razie awaryjnego lądowania i co wtedy trzeba zrobić. Ludzie starali się stosować do wskazówek" - dodała. Załoga uprzedziła pasażerów, że będzie sygnalizować rozpoczęcie akcji hasłem "lądowanie awaryjne". "Powiedziano nam, że jeśli będziemy musieli awaryjnie lądować, to dadzą nam znać i na hasło będziemy musieli przyjąć odpowiednie pozycje, czyli pochylić się i tak dalej, po czym jak najszybciej uciekać; powiedziano również, które rzędy, i w którym kierunku. Więc to wszystko było absolutnie fantastycznie zorganizowane" - wspominała Steczkowska. Podkreśliła, że zarówno stewardessy, jak i załoga, były bardzo konkretne i rzeczowe i obyło się bez "histerycznych ruchów i biegania między rzędami". "Wiedziałam, że koła się nie wysunęły" "Stewardessa podchodziła, wsadzała wszystkim pasy, tłumaczyła, co trzeba robić i wtedy zapytaliśmy się jej - ponieważ ja leciałam z moimi przyjaciółmi - czy chodzi o podwozie. Powiedziała, że tak i że nie mają sygnału, czy wysunęły się koła. Ja od razu wiedziałam, że się nie wysunęły, bo nie było charakterystycznego dźwięku, który zawsze jest przy tym, kiedy koła się opuszczają, a nikt z nas go nie słyszał. Jeżeli ktoś trochę lata, to o tym doskonale wie. Stewardessa powiedziała tylko, że po prostu nie wiedzą i jak nas wieża poinformuje, czy je mamy, czy nie mamy, to będziemy wiedzieć, o co chodzi" - dodała. Pasażerowie w tym momencie zdążyli się już jednak zorientować, że sytuacja jest poważna. "To już nie miało większego znaczenia, bo widzieliśmy, że przygotowania są coraz bardziej zakrojone i że już będzie tak, jak będzie... Poza tym ktoś widział latające F-16, więc one potwierdzały te informacje. Ja nie widziałam, bo siedziałam w środkowym rzędzie" - mówiła wokalistka Niedługo potem rozpoczęły się przygotowania do awaryjnego lądowania maszyny. "W tym momencie usłyszeliśmy tylko głośne, ale nie rozpaczliwe, a wręcz opanowane stewardessy mówiące jednym głosem "lądowania awaryjne". Trzy razy powtórzone, czwarty raz jeszcze przez stewarda przez megafon. I w tym momencie właściwie dotknęliśmy ziemi" - relacjonuje. Ludzie włączali telefony i wysyłali smsy do bliskich Mimo tego, co mogło się wydarzyć, osoby będące na pokładzie zachowały zimną krew i "nie było żadnych dantejskich scen". Według Steczkowskiej "wszystko było ładnie i sprawnie przeprowadzone". "Nie było żadnej paniki, żadnych problemów z pasażerami. Nawet dzieci, których było czworo na pokładzie, były bardzo spokojne, przestały płakać..." - mówiła. Pytana przez INTERIA.PL, czy ktoś próbował się w tym czasie kontaktować telefonicznie z rodziną, powiedziała, że słyszała, jak ludzie włączali telefony. "Oczywiście były ostrzeżenia, że nie wolno tego robić. W moim pobliżu nikt tego nie zrobił. Ja siedziałam w 33. rzędzie, więc na samym końcu samolotu, ale wiem, że tak było. Ludzie może nie dzwonili, ale wysyłali smsy. Wiem, że na pewno ktoś włączył, bo usłyszeliśmy ten znany dźwięk. Zareagowaliśmy nawet 'ktoś włączył telefon, ktoś włączył telefon'. I tyle, ale jakby ucichło, może ten ktoś nie zdawał sobie sprawy... Ja i moi przyjaciele nie włączyliśmy". Z Magdą Steczkowską rozmawiała Ewelina Karpińska-Morek.