Bohdan Gadomski: I znowu masz jubileusz! Ile ich obchodziłeś? Stan Borys: Tak naprawdę to tylko dwa. Pierwszy, z okazji 30-lecia pracy, odbył się w Kanadzie, w Toronto, gdzie miałem koncerty ze świetnymi muzykami amerykańskimi i kanadyjskimi. Gdy stuknęło mi 45 lat na estradzie, pomyślałem, że trzeba coś zrobić w rodzinnym Rzeszowie, gdzie zaczynałem śpiewać. Zdecydowałeś się także dlatego, że związane to było z twoimi 65. urodzinami? Dokładnie tak. Ponieważ te dwie okrągłe daty zbiegły się ze sobą, a ja chciałem zaistnieć jako wiekowy, cyfrowy człowiek z energią młodzieńca. Podkreślenie tego było dla mnie bardzo ważne. Jak czujesz się w tak dojrzałym wieku z imponującym stażem w show-biznesie? To w ogóle do mnie nie dociera i nic na ten temat nie wiem. Jeżeli chodzi o wiek, to nie jest adekwatny do mojej młodej duszy i młodej myśli. Zawsze starałem się nie być związany z liczbą swego wieku, dlatego robiłem wiele rzeczy, żeby czuć się o wiele młodziej, co mi się zresztą udało. Dlaczego na miejsce obecnego jubileuszu wybrałeś Rzeszów? W Rzeszowie się urodziłem i tam zacząłem śpiewać. Zaczynałem w Teatrze Rybałtów i w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej oraz w Teatrze Poezji. Od czasu, gdy po raz pierwszy zaśpiewałem piosenkę "Anna", minęło 41 lat. Konkretnie gdzie zacząłeś śpiewać? W Klubie Łącznościowca, bo w Poczcie Polskiej byłem pracownikiem kulturalno-oświatowym, który między innymi miał za zadanie stworzyć zespół. Nazywał się Blackout. To ty wybrałeś Rzeszów czy władze miasta zaproponowały ci takie uroczyste święto? To ja sam wystąpiłem z taką propozycją do dyrektora Estrady Rzeszowskiej, żeby mi pomógł zorganizować mój jubileusz. I dał pieniądze na galę? Tak naprawdę pieniędzy nie było. Jak to? - I nie ma ich do tej pory. Wstyd się przyznać, że największe instytucje, z Pocztą Polską na czele, do tej pory nie dały grosza. Po wielkiej fecie, wspaniałym koncercie, fantastycznych recenzjach, wzruszającym spotkaniu z publicznością, jestem winien za własny jubileusz (wynajem sali Filharmonii Rzeszowskiej, aparatury, nagłośnienia) 40 tysięcy złotych. Ile w sumie kosztował twój jubileusz? Około 48 tysięcy złotych. Część pieniędzy musiałem zapłacić muzykom, chórkowi i paru innym osobom. Reszta wisi nade mną i staramy się wspólnie z Estradą Rzeszowską to rozwiązać. Chyba nie było w historii jubileuszy polskich artystów czegoś takiego. Padło w końcu na ciebie. Czy nie żałujesz teraz, że zdecydowałeś się na ten jubileusz? Jest mi niezbyt przyjemnie, ale nie żałuję, bo pieniądze w końcu się znajdą. Biorę to na siebie i jeżeli w końcu będę musiał sam za swój jubileusz zapłacić, trudno, zapłacę. Na plakacie wśród sponsorów, których wymieniłem, były także bardzo bogate firmy, które najpierw wyraziły zgodę i zostały wpisane na plakat, ale potem odmówiły. W Rzeszowie ukazało się na ten temat 18 artykułów, w których można było przeczytać, że sponsorzy nie dadzą pieniędzy na Stana Borysa. Zasmuciłem się, ale starałem się tego nie czytać przed koncertem - pieniądze nie są dla mnie najważniejsze. Publiczność była tak wspaniała, że jej reakcje na długo pozostaną w mojej pamięci. 70. urodzin i 50-lecia pracy artystycznej zapewne nie będziesz już obchodził? Mimo przykrych doświadczeń, będę je obchodził, bo należy się to publiczności. To będzie sprawdzian mojej kondycji fizycznej i wokalnej w tym wieku. Może też wybiorę inne miasto. Czy zamierzasz śpiewać do 70. roku życia? Ponieważ zamierzam żyć długo, będę śpiewał nawet w podeszłym wieku. Frank Sinatra w wieku 82 lat nagrał rewelacyjną płytę "Duety", zapraszając swoje ulubione wokalistki. Teraz, na rocznicę 80 lat, piękny jubileusz miał w telewizji Tony Bennet, od którego uczyłem się jazzowego swingowania. A więc dlaczego nie ja? Rodzimi piosenkarze swoje benefisy obchodzą w telewizji, przede wszystkim w krakowskim Teatrze Stu. Nie miałeś podobnej propozycji? Nie miałem i wiem, jaki jest tego powód. Prasa PRL-owska często pisała, że jestem pijak i narkoman i że nisko upadłem, bo przecież wszyscy, którzy wyjeżdżali na zgniły Zachód, musieli być zepsuci. Nie zależało mi też na ogłoszeniu szumnie i głośno mojego come backu. Wróciłem po cichu, tak samo, jak po cichu wyjechałem. Czuję, że niektórzy o mnie zapomnieli, ale nie ubolewam nad tym. Byłem widoczny tu i tam, lecz nie narzucałem się z moim powrotem, może dlatego, że nie jestem uważany za rodzimego artystę. Dlaczego Telewizja Polska nie zarejestrowała twojego benefisu w Rzeszowie? Czuję się dyskryminowany przez Telewizję Polską. Może popełniłem błąd, przywożąc tutaj znakomitą poezję polską, pisaną przez wielkich poetów - nagraną z wybitnymi muzykami amerykańskimi na płycie "Niczyj", która w Polsce nie została zauważona i powiedziano mi w radiu, że nie będzie promowana. Jestem gorszy od czarnych raperów, bo nie trzymam się za krocze, nie rzucam kurwami i nie używam na koncertach tak modnych słów jak za... iście jest lub bardzo modnych słów na "f". Po polsku mówiąc - jestem poetą niemodnym. Może dlatego w Polsce mówi się, że nie jestem trendy. Przepraszam, zapomniałbym, należy dodać jeszcze parę słów na "p", jako kolejny szczyt nowej poezji w piosence. Przecież miałeś w Jedynce program telewizyjny "Niczyj", który przypomniał ciebie i twoją trudną poetycką muzykę... Trudną? Chyba mam do czynienia z myślącymi słuchaczami. Sam oglądałem. Ach, mówisz o tym filmie zrealizowanym w Ameryce, w Las Vegas. Robił go operator z Nowego Jorku na zamówienie Telewizji Katowice. Był to film o moim życiu tam. Jedyny, jaki można było obejrzeć o mnie w TVP. Po powrocie z Las Vegas gościłeś w wielu innych kanałach i programach, łącznie z "Szansą na sukces" czy "Od przedszkola do Opola", więc nie było tak źle. Byli w nich wszyscy. Pozostałem tylko ja w tych cyklicznych programach - wszędzie patrzono na mnie z perspektywy lat minionych, z dawnym repertuarem. Nikt nie zaprezentował moich nowych piosenek.