Fabuła książki: Najpopularniejsza aktorka polskich seriali, Nina Frank, zostaje znaleziona martwa w swoim dworku w sielskiej przygranicznej miejscowości Mielnik nad Bugiem. Uwielbianej celebrytce, o czym wiedzą nieliczni, daleko do granej przez nią postaci szczęśliwej i dobrej zakonnicy Joanny. Jednak to właśnie ta rola przyniosła jej pieniądze i sławę. Prawdę o pełnym skandali życiu aktorki, o dwuznacznej drodze do kariery, licznych kochankach i nałogach odkryje psycholog policyjny, Hubert Meyer, który przybywa na miejsce zbrodni. Czy poznanie sekretów Niny Frank i stworzenie profilu sprawcy pozwoli policji ująć mordercę? Jakie znaczenie ma to, że los aktorki został określony przez jedną z run? Fragment powieści: - Pan komisarz jest teraz zajęty. Proszę spróbować za godzinę. W razie pilnej potrzeby podam numer do rzecznika prasowego - sekretarka monotonnym, jak nagranym na taśmie magnetofonowej głosem eliminowała natrętnych dziennikarzy. A telefon wciąż się urywał. Kiedy tylko zdołała pozbyć się jednego rozmówcy, na pulpicie znów świecił się czerwony guziczek. - Tak, rozumiem, w sprawie seryjnego zabójcy z Sosnowca - konwersowała. - Oczywiście, proszę zostawić numer, ale wątpię, by pan komisarz miał czas, żeby oddzwonić. - Dobrze, przekażę. - Niestety, nie wiem, kiedy skończy. Tego nie wie nawet jego żona. Pan komisarz nie miał jeszcze przerwy obiadowej. - Tak, pracuje nad tą sprawą, jak podały wczoraj "Wiadomości". Zapraszam w poniedziałek. Odłożyła słuchawkę i ciężko westchnęła: - Jeszcze godzina męczarni! Drzwi pokoju uchyliły się nieznacznie. - Twój szef cię prosi - powiedział grobowym głosem Marczewski z kryminalnego. - Mam cię zastąpić. Jak to działa? - Podszedł do pulpitu telefonicznego ze światełkami i niezdarnie zaczął naciskać guziki jak popadnie. - Hej, co robisz! - krzyknęła. - Nie wiem, szlag by to... Też mam swoją robotę. Jest piątek wieczór. A ten ma kaprysy. Będę tu siedział do nocy. Gwiazdor telewizyjny, psycholaska. Żaden, ku..., detektyw - prychnął. - To proste, zapisuj tylko dokładnie, kto i w jakiej sprawie dzwoni. I broń cię, Boże, nie łącz z Meyerem. O tej porze już niewiele osób się dobija - pouczyła go i spojrzała z wyższością na zagubionego policjanta. - Postaram się wrócić jak najszybciej. - Mam nadzieję - burknął Marczewski. Wstała, wygładziła fałdy różowej mini. Przeczesała ręką blond loki i poprawiła dumnie identyfikator: starszy aspirant Mariola Walecka-Sztos, kierownik sekretariatu Zespołu Psychologów Wojewódzkiej Komendy Policji w Katowicach. Klitkę, niesłusznie nazywaną gabinetem, spowijały ciemności. Tylko ekran monitora oświetlał nieruchomą twarz komisarza Huberta Meyera, który siedział wpatrzony w zdjęcie rzucone z projektora na ścianę. Zwłoki mężczyzny zwisały z krzesła na podłogę. Wyraźnie widać było rany na plecach, które morderca zadał swojej ofierze. Głowa nienaturalnie wykręcona odsłaniała zmasakrowaną twarz, niemal całkowicie pozbawioną nosa. Mariola nie mogła oderwać wzroku od oczu denata. Jakby po śmierci pozował do obiektywu - pomyślała mimowolnie. Druga ofiara leżała na podłodze na wznak. Jej twarz nakryto wzorzystą szmatą. Kompletnie ubrana, spódnicę obciągnięto do kolan, odsłaniając chude nogi, niewiarygodnie czyste, zważywszy że całe pomieszczenie zbryzgane było krwią. A jej ciało równo ułożone, z pieczołowitością, jak do trumny. Jakby morderca zadbał o nie po śmierci. - Dlaczego ona leży tak nienaturalnie... jak by to powiedzieć... spokojnie? - spytała wstrząśnięta Mariola. - Morderca znał ją, miał do niej stosunek emocjonalny - wyjaśnił Meyer. - Może to zazdrosny mąż, dawny konkubent, może też ktoś z rodziny. Po zabójstwie umył ją i przykrył jej twarz. Chciał zachować misterium śmierci. - Co? Potwór... - jęknęła Mariola. - To ten z Sosnowca? - Nie, to Częstochowa, już kończę ten profil. Sam nie wiem, za co się złapać. A jeszcze dziennikarze wciąż mi przerywają. - Policjant spojrzał na nią. Jego twarz nie wyrażała emocji. - Czy da się przełożyć to seminarium w Quantico w przyszłą sobotę? Nie mogę lecieć - powiedział. - Ale, panie komisarzu... - Odwróciła się, by sprawdzić, czy drzwi są zamknięte. - Hubert, słuchaj. Nie możesz tego zrobić. Przecież załatwialiśmy to pół roku. To było na twoją prośbę. Wszyscy stanęli na głowie. Cała sekcja pracuje nad naszą prezentacją. Jako pierwszy i jedyny w Polsce możesz doprowadzić do tego, że profilowanie w końcu będzie funkcjonowało formalnie, nie chałupniczo. Sam tak mówiłeś, pamiętasz? Będą etaty dla młodych, będziesz miał uczniów, będzie lżej - wyrzucała z siebie słowa jak pociski. - Nie mogę jechać. Czy ktoś może polecieć za mnie? - Wątpię. Są już bilety, budżet - mówiła coraz ciszej. - Zresztą, kto miałby pojechać? Komendant się wścieknie. - Aż usiadła z przejęcia. - Co się stało? - Anka chce rozwodu. - Komisarz chwycił się za głowę. - Dowiedziała się? Komisarz poderwał się gwałtownie. - O czym? - No, o nas. Roześmiał się nerwowo. - Nie, ale jeszcze tego brakuje. Miałaby co wyciągać, żeby odebrać mi dom i dzieci. - To co tu robisz? Jedź do domu, udobruchaj ją - poradziła Mariola. - Przecież nas już nic nie łączy. - Zawiesiła głos i spojrzała błagalnie, by zaprotestował. Ale Meyer milczał, dodała więc: - Jesteśmy tylko kolegami z pracy. Przyjaciółmi, można tak powiedzieć. - Nie o to chodzi. - Komisarz machnął ręką i wstał sprzed monitora. Mariola spojrzała na jego twarz, która znalazła się akurat w miejscu pleców ofiary ze slajdu. Na policzkach Huberta wyraźnie, jak pod szkłem powiększającym, widać było rany i zastygłą krew. Podniosła się. - Wyłącz tę makabrę - szepnęła. Meyer pstryknął światło, ale nie wyłączył projektora. Zdjęcie na ścianie przypominało teraz wyblakły fresk. Straciło moc oddziaływania. Mariola patrzyła na swojego szefa i byłego kochanka z niepokojem, ale i współczuciem. W świetle jarzeniówki wyglądał okropnie: zmierzwione włosy, przekrwione oczy, cera ziemista. Jego twarz była kwintesencją smutku i rezygnacji. - To dlaczego chce rozwodu? - spytała. Meyer podszedł do biurka, wyciągnął z paczki ostatniego papierosa i zaciągnął się. - Postawiła ultimatum: albo moje trupy, albo ona. Mariola znów żałowała, że są tylko przyjaciółmi. I tego, że rok temu pozwoliła mu tak zakończyć ich romans. Ale bała się związku z żonatym mężczyzną. Miała dość jego znikania zaraz po. Tego, że nie mogła dzwonić, kiedy wrócił do domu. Chciała uniknąć samotnych świąt, sylwestrów, wakacji. Wiedziała, że nie odejdzie od żony - powtarzał to wiele razy. Brali z Anką ślub kościelny, ona tego nie przeżyje. Musi z nią żyć dla dobra dzieci. I choć Mariola wiedziała, że jego małżeństwo od dawna było fikcją, bo Meyer wciąż wikłał się w romanse, wierzyła, że dla niej odejdzie. Marzyła o tym i czekała. To dla niego się stroiła, starała i czekała. Nie umiała pokochać innego. Przesiadywała w komendzie, była na każde jego zawołanie. Godziła się na rolę platonicznej "przyjaciółki", byle tylko być blisko. Żyła w schizofrenicznym świecie - by nikt ich nie podejrzewał, zwracała się do niego oficjalnie, a tylko czasem, gdy zostawali sami, przechodziła na "ty". Nie mogła sobie darować, że któregoś dnia powiedziała: "dość" i nie zażądała nawet rozwodu z Anką. Nie była w stanie zaakceptować, że pokornie przyjął jej decyzję i po prostu się wycofał. Nie walczył o nią, a ona umierała z tęsknoty. Zwolniła się nawet z sekcji, poprosiła o przeniesienie do sekretariatu komendanta. Była jednak zbyt dobra: skończyła studia, miała doświadczenie w pracy w policji. I szef, w ramach awansu, przydzielił ją do sekcji psychologów. A Huberta Meyera awansował na kierownika sekcji. Tak znów się spotkali. Mariola najpierw cierpiała, potem nabrała nadziei, że los daje jej drugą szansę. Tylko że Hubert jakby jej nie zauważał. Wydawało się, że odbudował swoje małżeństwo. - Prawie nie widuję swoich dzieci - poskarżył się, a Mariolę tknęło. Zawsze tak było, że myśleli o tym samym. Śmiała się kiedyś, że zagląda do jej głowy. Teraz aż zadrżała ze strachu, że Meyer wie, o czym myślała przed chwilą. - Dlaczego? - zmusiła się, by nadać swojemu głosowi obojętny ton. Wewnątrz cała dygotała. - Bo wciąż jestem w pracy, w delegacji. Jest tyle roboty, tyle niewykrytych zbrodni, a Anka wychodzi z tej swojej szkoły o dwunastej i myśli, że wszyscy tak pracują. Nie rozumie, że ja nie pracuję. Ja jestem na służbie! - wyrzucał z siebie. - Ona jest nauczycielką... - wtrąciła cicho Mariola, ale pomyślała: Ja cię rozumiem. Czekałabym na ciebie dzień i noc. - A ja psychologiem policyjnym. Wiedziała, za kogo wychodzi. Profilu nie da się zrobić ot tak, w godzinę - podniósł głos. Po chwili się opamiętał. - Przepraszam. To nie twoja wina. Nawet nie mam z kim o tym porozmawiać - usprawiedliwił się i podszedł do kobiety. Przytulił ją, ale ona pozostała sztywna. - Hubert, przestań. Idź do domu. Ona na ciebie czeka. - Nie! Albo zaakceptuje moją pracę, albo się rozejdziemy. To moja szansa. Jak teraz nie pojadę do Quantico, te wszystkie lata pójdą na marne! - Mówił stanowczo, jakby przekonywał sam siebie. - Ale ty masz rodzinę. Musisz być teraz z nimi. - Ty mnie rozumiesz. - Spojrzał na nią. - Dlaczego ona nie może? Ach, gdybym to ciebie spotkał dziesięć lat temu. - Proszę cię. - Przecież dopiero awansowałem, zaraz wszystko by się ułożyło. Wszystko byłoby inaczej. Gdyby tylko ona była inna! - Hubert ciągnął swój monolog. Stał tuż obok. Marioli było już gorąco. Czuła jego zapach, w głowie świdrował jej głos Huberta: "Ty mnie rozumiesz", "Gdybym spotkał cię dziesięć lat temu". Ale on tylko ucałował ją w czoło i powiedział: - Jesteś cudowna, nigdy ci tego nie zapomnę. Dziękuję za pomoc. - Przecież nic nie zrobiłam! - Idź już do domu. Przynieś mi tylko te teczki z Rawicza. Pamiętasz, dziewczyna zamordowana w sklepie, blondynka. Ta dzielna, co udzielała się w straży ochotniczej. Czuję, że to ten sam gość. - Hubert, ale... Może ja zostanę? Pomogę ci. - Nie, nie trzeba, idź, odpocznij. Jest piątek, baw się. Ja jeszcze posiedzę. Mariola odwróciła się i niemal wybuchnęła płaczem. Czuła się oszukana. Jak mogła dać się tak nabrać! Przecież on nic już do niej nie czuje.