I tak jak Jezus nie przyszedł nauczać sprawiedliwych, ale grzeszników, tak i rozmowa na ten temat nie jest dla tych, którzy rozumieją sens i wagę tego sakramentu. Bardziej dla tych, którzy - choć się starają - pojąć nie mogą, po co, jak i dlaczego. O kryzysie wiary, wadze spowiedzi w naszym życiu, i tym, jak pokonać strach przed konfesjonałem opowiada o.Rafał Szymkowiak z Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów w Krakowie, autor książki "Spowiedź jest spoko". Spowiedź coraz częściej traktowana jest jako obowiązek. Iść czy nie iść - oto, zwłaszcza przed Wielkanocą, jest pytanie. Jak ksiądz myśli, skąd taki dylemat? - Dla mnie osobiście jest to pytanie w ogóle o to, czy ja chcę być z Bogiem. Spowiedź często traktowana jest jak pralka - bach, bach, wypowiadam swoje grzechy i do widzenia. A przystępując do sakramentu pojednania - to jest ważne -zakładam osobę, bo pojednanie będzie zawsze dokonywało się pomiędzy osobami. Nie może się jakaś bezosobowa siła jednać z człowiekiem. No tak, ale my często - zamiast Pana Boga - widzimy w konfesjonale tylko księdza. - Ksiądz jest tylko narzędziem - lepszym lub gorszym. A jak przychodzę do konfesjonału to tak naprawdę spotykam się z Nim - Bogiem. Gdy przygotowuję dzieci do Pierwszej Komunii Świętej, to podczas próbnej spowiedzi nie siedzę w konfesjonale - zamiast tego wkładam do niego krzyż, by dzieci miały świadomość, że tam jest ON, żywy. I że idą tam, by spotkać się z Jego przebaczającą miłością, żeby nie zwątpić w siebie, żeby mieć świadomość, kim są, żeby się "naładować" duchową mocą. I żeby poczuć ulgę? Bo przecież tego też oczekujemy wyznając grzechy. - Dzisiaj wielu katolików idzie do spowiedzi na zasadzie oczyszczenia, żeby poczuć się lepiej. Jasne, jak ktoś ma bardzo zbrukane sumienie, to poczuje ulgę. Ale to jest tylko jeden z elementów sakramentu pojednania. Słowo konfesjonał pochodzi od łacińskiego słowa confessio - wyznanie. A to oznacza, że ja wyznaję swoje grzechy, ale jest też Ktoś, kto wyznaje mi Swoją miłość. I gdybyśmy byli w pełni świadomi tego, co tam się tak naprawdę dzieje i ile miłości wylewa się z konfesjonału, to byśmy szli z pontonem, albo kołem ratunkowym do spowiedzi. I to jest istota sakramentu pojednania. Ludzie często nie czują tego... A potem mają kłopot, boją się konfesjonału. - No tak, mają problem ze spowiedzią, ponieważ trzeba mieć doświadczenie żywego Boga i osobową relację z Nim. A podstawowe dwa problemy, jakie dzisiaj są, to brak świadomości spotkania z osobą w sakramencie pojednania, i brak świadomości, że tam jest tylko miłość, że Bóg przychodzi ze swoją miłością. Jeżeli nie ma tego doświadczenia: osoby i miłości, sakrament pojednania staje się niechcianym dodatkiem do świąt - bo trzeba iść, raz na pół roku, raz na rok... i tu jest problem. A ludzie dlatego nie czują tego, bo dla nich rzeczywistość, którą przynosi chrześcijaństwo, jest rzeczywistością bardziej tradycji, religijności, pobożności, a nie doświadczeniem wiary. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie dla wszystkich, prawda? - Mam takie spowiedzi, gdy ktoś przychodzi, klęka i mówi tak: "Panie Jezu, witam Cię, ostatni raz widziałam/em się z Tobą dwa/trzy tygodnie temu. Dzisiaj przychodzę znów, bo chcę Cię przeprosić". I zaczyna się wyznanie wiary. A na koniec dodaje: "A teraz Cię proszę, żebyś tego kapłana natchnął, aby wiedział, co ma mi powiedzieć. Proszę Cię o pokutę i rozgrzeszenie". Koniec kropka. Dla mnie jest to od razu sygnał, jako dla kapłana - ooo ten gość czy ta gościówa, to oni wiedzą, co tu się tak naprawdę dzieje! Ale jeżeli ktoś przychodzi i strzela słowami jak z karabinu maszynowego - potem "więcej grzechów nie pamiętam" i poszłooo... no to to jest maszyna, nie człowiek. Mogę się wtedy wznieść na wyżyny i zacząć mu mówić, ale on i tak tego kompletnie nie kapuje. No właśnie, ale dlaczego tego nie rozumie? - Bo on żyje w innej rzeczywistości. Większe znaczenie ma dla niego święconka, koszyczek. To jest konkret, postawi na stole, a ze spowiedzią, co? Teraz człowiek bardziej się "łapie" na pewnego rodzaju błyskotki, niż na rzeczywistość realnego świata. Chociaż dla kogoś rzeczywistość duchowa będzie nierealna, a to, co jest w galeriach będzie jak najbardziej realne - bo może dotknąć, kupić plazmę i postawić sobie w pokoju. Jak w takim razie dobrze przygotować się do sakramentu pojednania? Od czego zacząć? - Można powiedzieć, że od rachunku sumienia, że od tego zależy dobra spowiedź - i to jest prawda. Ale rachunek sumienia nie jest tylko przeglądaniem swojego życia jedynie w kontekście tego, co było złe. Dlatego ja każdą spowiedź zacząłbym jednak od takiego podstawowego pytania "Jaką ja mam relację z Panem Bogiem"? Bo to jak w lustrze ogniskuje się właśnie w konfesjonale. Jeżeli spowiedź to dla mnie tylko formalność, odniesienie do mojej doskonałości, poczucia poniżenia, pychy, złego samopoczucia, to w konfesjonale często tak naprawdę nie dostrzegam Pana Boga. Co w takim razie zrobić, zmienić, by Go zobaczyć? - Przede wszystkim człowiek musi sobie zadać pytanie "Czy ja wierzę w realną obecność Boga, który tam, w konfesjonale, jest? W to, że wszystkie moje grzechy, które popełniam, od tych najmniejszych do tych największych, godzą w Boga - ranią kogoś, kto był w stanie oddać mi wszystko, ukochał mnie do granic możliwości. Konfesjonał jest właśnie takim miejsce, gdzie człowiek przychodzi i mówi "Panie Boże, zrobiłem źle, bo cię nie posłuchałem". Przychodzę do Niego i przyjmuję postawę klęczącą - jako ten, który "narozrabiał" w życiu. Klękam i mówię: "Panie Boże, jest źle". I już sama moja postawa świadczy o tym. Poza tym - pierwszy warunek spowiedzi to przyznanie się do winy. Grzechy można przecież zrobić w cichości zamkniętego pokoju - nikt tego nie widzi, oprócz Boga. A ja idę do konfesjonału i chcę się do tego przyznać, mimo tego, że On wie, bo przecież zna moje grzechy na wylot. Ale chodzi też o mnie - żebym ja stanął w takiej prawdzie i Mu to powiedział. Nie zawsze jesteśmy tego świadomi. Czasem naszą niewiedzę tłumaczymy tym, że księża w kościele nam o tym nie mówią. - Według mnie to nie jest kwestia tego, że się o tym nie mówi, tylko - pytanie za 100 punktów - czy ktoś chce tego słuchać? Czy może świat, w którym człowiek żyje, już go tak przemielił, że on już w ogóle na pewien poziom nie umie "wskoczyć"? I to jest problem. I to nie tylko tych, którzy głoszą, bo oni są naprawdę otwarci, ale człowieka, który po prostu nie chce. Dzisiaj często ludzie żyją bez Boga, bo jest im tak wygodniej. No co oni będą się w jakąś religię bawić? Przecież to jest - według nich - opium dla ludu. Ale przecież katolicy cały rok czekają na Wielkanoc, Boże Narodzenie. Lubią święta, celebrują je. - Na nartach. Gliniane dzieciątko i stukanie się jajkiem - to lubią. Ale ile jest ludzi w kościele w Wielki Czwartek, Wielki Piątek i Wielką Sobotę - na najważniejszych wydarzeniach paschalnych? Człowiek musi w pewnym momencie zdecydować się na coś, bo często nasza wiara, która powinna być posłuszeństwem Bogu, jest przeżywana w śmieszny sposób. Bo dopóki jest deklaratywna - w sensie, że wierzę, albo nie wierzę - to jest fajnie. Ale jeżeli wchodzi w ruch akt woli, ja muszę decydować się na coś i to jest od razu przeliczane na moje życie w kategoriach zysków i strat, to wtedy wiara zaczyna wybrzmiewać. I co wtedy? Często szukamy winy nie w sobie, ale mamy pretensje do Kościoła, kapłanów, Pana Boga... - Trzeba sobie postawić pytanie, czy to Bóg zbawia, czy my - księża - zbawiamy. Oczywiście Pan Bóg i my robimy tyle, ile jest możliwe, ale człowiek klękający przy konfesjonale też jest odpowiedzialny za swoje życie duchowe. Dzisiaj wiele osób nie chce jednak z tej odpowiedzialności skorzystać. Pan Bóg przecież nie weźmie nikogo za łeb i nie przyprowadzi do konfesjonału. To nie jest tyran, który chce człowiekowi coś narzucić. On mówi zawsze "jeśli chcesz" - to jest tajemnica tej niesamowitej wolności, która dana jest człowiekowi przez to, że Bóg jest miłością, a miłość zakłada wolność.I to jest tragiczne, bo Pan Bóg patrzy na człowieka i widzi, jak on w swojej wolności Go nie chce. No, ale co ma zrobić? Na szczęście Wielki Post, to szansa, żeby pewne rzeczy przemyśleć, naprawić... - Jest to na pewno wielki czas łaski. Następuje wtedy, jak to jeden z moich przyjaciół mówi, takie "wietrzenie Kościoła" - żywego Kościoła. Nie budynku, ale wspólnoty ludzi. Wielki Post ma to do siebie. To próba powrotu. Pewnie jedni przychodzą z potrzeby, inni ze strachu - wszystko zależy od tego, jak ktoś przeżywa swoją relację z Bogiem. Dla mnie osobiście jest to bardzo ważny czas. Oczywiście, to nie jest tak, że Kościół uważa, że wszyscy powinni na siebie wory pokutne założyć. Ludzie przecież szukają wiary. Dlaczego? No bo po prostu - w sercu człowieka jest miejsce na Boga. I można w to serce pakować tysiące rzeczy, ale w efekcie końcowym przychodzi taki moment, że człowiek musi się zapytać, "co tam jest?". Autor: Ewa Mickiewicz *** "A syn rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem. Lecz ojciec rzekł do swoich sług: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się". (Łk 15,18-32)