Osiem godzin wcześniej kierowcy pozbierali oczekujących po pracy Polaków, prosto niemal z sortowni roślin czy stanowisk w fabrykach i magazynach, niektórzy zdążyli się jeszcze odświeżyć, inni nie mieli już na to czasu. Tym razem wyjechali po osiemnastej, tak kończyły się zmiany chętnych do powrotu, czasem trzeba czekać do dwudziestej drugiej, żeby zabrać jedną osobę. Kierowca, osiem osób, dość ciasno; w niektórych busach po dwie, trzy osoby, zależy, ile osób "zjeżdża" do domu. Wracają do bliskich, do domów, stęsknionych dzieci, sami wymęczeni, ale szczęśliwi. Wiozą ciężkie torby. - Co ty tu wieziesz, w tamtą stronę rozumiem, pełne słoiki, ale teraz? - dziwi się kierowca, układając sterty toreb, siatek, ale nie odmawia nikomu wzięcia pakunku na pokład. - Wiadomo, wszyscy chcą żyć, zdarzają się nawet jakieś poznajdowane z "wystawek" rzeczy, w Holandii można jeszcze coś znaleźć, nie tak jak w Niemczech, tam już gorzej. Na progu białego, zadbanego forda wysypana ziemia, parę kwiatów, zwykłych prymulek. - Trzeba coś do domu przywieźć, pracuję przy "pikowaniu" sadzonek, wiem, że są dobre, no to wiozę kwiatki do ogródka - przyznaje Maria, 35-latka, spracowana kobieta, skromnie ubrana, o ziemistej cerze i zaokrąglonych plecach, z wioski pod Strzelcami Opolskimi. Co zakręt sprawdza, czy kwiaty z ziemią się nie wysypały, leżą na innych bagażach.