Prolog [czwartek, 29.07.2010] - Tak. Znałam człowieka, którego próbujecie zidentyfikować. To Rafał Maj, a ja nazywam się Sylwia Nawrot. - Kobieta bez uśmiechu spojrzała w oczy oficera sekcji zabójstw Komendy Stołecznej, młodszego aspiranta, Jerzego Tatara. Poczuł zmieszanie i zdziwił się, że ciągle mogą nachodzić go podobne uczucia. Przez moment Nawrot prześwietlała go wzrokiem. Potem przesunęła spojrzenie, aby zatrzymać je na brudnym oknie nad jego ramieniem, a potem na zagraconym biurku nieobecnego aspiranta Marczuka. Za chwilę Tatar uzna, że szacowała go jak jeszcze jeden element wystroju gabinetu. Teraz myśli, że takie kobiety nie pojawiają się w tym miejscu ani w jego życiu. Takie, które ściągają męski wzrok, każą oglądać się za sobą i pamiętać swój obraz. Za moment ze złością przypomni sobie, że męski wzrok ściąga także Iza. Męski wzrok i nie tylko. A piękne kobiety w najrozmaitszych rolach trafiają także do Komendy Stołecznej. Tatar nie wiedział nawet, czy Nawrot jest piękna. Spowodowała jednak, że nieomal zapomniał o sprawie, która bez widocznych powodów absorbowała go coraz bardziej, od kiedy opowiedział mu o niej prokurator, Czesław Wujcikiewicz, jego nieoficjalny partner. Trzy dni wcześniej, niezapowiedziany, pojawił się w jego gabinecie, rozsiadł przy biurku i zaczął mówić. - Śmierdzi mi to wszystko - podsumował swoją relację i z dezaprobatą rozejrzał się po gabineciku Tatara. Ciasne pomieszczenie dyszało w kolejnych podmuchach lipcowego upału wdzierającego się przez otwarte okno. - Kiedy wreszcie awansujesz? - Przecież wiesz - odpowiedział, a Wujcikiewicz z rezygnacją pokiwał głową. Ale Tatar, włączając wiatraczek, który z hałasem mozolnie usiłował wprawić w ruch tężejące powietrze, myślał już o czym innym. Zainteresowała go sprawa anonimowego mężczyzny znalezionego na wylotówce do Poznania dwa dni wcześniej. Czy już wtedy poczuł, jakie będzie miała dla niego znaczenie? Tatar wiedział, jakie figle potrafi płatać pamięć, jak myli zeznania nawet pełnym dobrej woli świadkom, a przecież nie mógł uwolnić się od myśli, że już gdy pierwszy raz usłyszał o sprawie, niespodziewanie przeczuł jej wagę. Wierzył w swoją intuicję i nawet zastanawiał się czasami, co się pod nią kryje, ale Wujcikiewicz powiedział mu chyba za mało, aby wprawić ją w ruch. Może zaraził go swoim niepokojem? W sobotę o trzeciej nad ranem tir zdążył w ostatnim momencie wyhamować przed zwłokami tak, że przyczepa wpadła do rowu. Zablokował drogę na około godzinę, zanim udało się go na niej z powrotem ustawić. Człowiek na szosie zginął mniej niż godzinę wcześniej. Został rozjechany przez jeden, jak wyczytali ze śladów opon, terenowy samochód. Zmiażdżona noga, brzuch, klatka piersiowa, głowa i ręka. Skręcała się, jakby gość próbował się jeszcze zasłonić, zauważył Wujcikiewicz. Trafił do Tatara w poniedziałek. Sylwia Nawrot przyszła do komendy w czwartek. Wujcikiewicza męczyła ta sprawa. Tatar mógł poznać to po prokuratorze, z którym drogi ich zetknęły się już osiem lat wcześniej. Pracowali ze sobą przy wielu śledztwach. Teraz Wujcikiewicz dzielił się z policjantem swoimi wątpliwościami. Człowiek wyglądał, jakby ktoś ułożył go na drodze. Nasączony alkoholem, spoczywał wzdłuż jej krawędzi. Przejechały po nim równiutko dwie opony jednej strony samochodu. "Wszystko możliwe: pijany gość zasypia na drodze, a ktoś rozgniata go precyzyjnie jak na pokazie i spokojnie jedzie dalej" - wyrażał powątpiewanie Wujcikiewicz. Jego wielki korpus kiwał się na krześle. Poza tirem policjanci nie znaleźli żadnych śladów hamowania. W ogóle żadnych śladów. Przy zwłokach nie było nic, co pozwalałoby je zidentyfikować. Nie tylko dokumentów - nic osobistego, żadnej rzeczy. W kartotece nie było jego odcisków. Dobrze ubrany i przede wszystkim świetnie zbudowany. Musiał regularnie ćwiczyć i dbać o siebie. Postawny chłop. Nic nie pozwalało go rozpoznać, również zmiażdżona twarz. Nikt go nie szukał. "Solidny chłop, a rozpłynął się, jakby go nie było" - podsumował Wujcikiewicz, który miał skłonność do poetyzowania. Zwłoki miały jednak kilka nietypowych blizn: jedna na prawym ramieniu wyglądała jak ślad po kuli, a największa, która biegła przez całą lewą pierś, mogła być pamiątką po nożu albo podobnym ostrzu. Na lewej łopatce trup miał tatuaż. Niezbyt wyszukany: wąż oplatający się wokół sztyletu. Minęły trzy dni, gdy dyżurny z portierni zadzwonił do Tatara: przyszła kobieta, która twierdzi, że wie, kto jest poszukiwanym przez policję denatem. Młodszy aspirant niespodziewanie pomyślał, że tym razem złapie nitkę, za którą podąży w tajemnicę śmierci na poznańskiej szosie. Miał wrażenie, że zawsze rozpoznaje ten moment, gdy w śledztwie pojawia się coś ważnego. Gdy jednak w drzwiach stanęła Sylwia Nawrot, przez moment wpatrywał się w nią, nie myśląc o niczym. Rutyna przywołała go do porządku. - Zaczniemy od identyfikacji. Mogę pani okazać zdjęcia. Ale wolałbym jednak, aby pani osobiście obejrzała zwłoki. Tylko że - zawahał się - są one w strasznym stanie, to znaczy zmasakrowane przez samochód. - Wytrzymam - odpowiedziała chłodno. - Na początku jednak pokażę zdjęcia. Nawrot, nie zmieniając wyrazu twarzy, oglądała kolorowe fotografi e, które rozsypał przed nią na biurku. Krótki dreszcz, który wstrząsnął ciałem kobiety, mógł być tylko złudzeniem. - Jestem pewna, że to on. Trzydzieści sześć lat. Metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, około stu kilo mięśni, blizna po kuli na prawym ramieniu i od noża, tak mi mówił, na lewej piersi. Na plecach po lewej stronie wytatuowany sztylet i wąż. Możliwe, aby wszystko to powtarzało się u kogoś innego? Zresztą - nachyliła się nad zdjęciami zmiażdżonego korpusu i głowy przypominającej szmacianą lalkę, nad którą pastwiło się szalejące dziecko - ja go poznaję. Wiem, że to on. - Skąd pani wie? - Trudno odpowiedzieć. - Wzruszyła ramionami. - Pewne rzeczy się wie. - Ale zdecyduje się pani obejrzeć zwłoki w prosektorium? - Naturalnie - potwierdziła obojętnie, jakby chodziło o formalność. * * * Metalowa szuflada z głuchym dźwiękiem wysunęła się ze ściany. Prosektorium wydawało się akwarium wypełnionym biało-zielonym roztworem światła. Trzy postacie wolno zbliżyły się do blatu. Pielęgniarz teatralnym gestem poderwał prześcieradło, które okrywało postać, a raczej to, co z niej zostało. Noga, brzuch, lewa pierś... Reszta była kolorową miazgą. Miejsce głowy zajmowała nieforemna bryła ze sterczącymi, połamanymi kośćmi i zlepionymi pakułami brudnych włosów. Odór chemikaliów przenikał mdlący, słodkawy zapach. Nawrot drgnęła. Na krótki moment jej twarz zmieniła się nie do poznania. Usiłowała się opanować, zacisnęła poruszające się bezwiednie wargi, spazmatycznie łapała powietrze nosem. Tatar zorientował się, że wraz z pielęgniarzem wpatrują się w nią bezwstydnie. Kobieta zamknęła oczy i z całej siły zacisnęła usta, które w świetle jarzeniówki posiniały jeszcze bardziej. Jej twarz przybrała ziemisty odcień. Otworzyła oczy i zagryzła wargi. Była już nieomal spokojna. Zrobiła jeszcze krok w kierunku szuflady z trupem i z wysiłkiem nachyliła się nad nią. - To on. Jestem tego pewna. W gabinecie Tatara Nawrot wyglądała znowu jak wcześniej. Odruchowo poprawiła włosy. Biała skóra wypełniała się życiem. Usiłował nie wpatrywać się w nią zbyt ostentacyjnie. Zadziwiała go swoim spokojem już w prosektorium, a nawet wcześniej, kiedy oglądała fotografie. Kobiety inaczej reagowały na widok zmasakrowanych zwłok swoich znajomych. - Zacznijmy od pani. Kim pani jest i kim była dla denata? Jak go pani poznała? Spojrzała na niego znowu prawie obojętnie. - Jestem architektem wnętrz. Oto moja wizytówka. - Tatar ostrożnie położył na biurku liliową karteczkę. - Poznałam go na wernisażu Ksawerego Starowina. Rafał, Rafał Maj był jego przyjacielem, nieomal nieodstępnym. Tatar miał wrażenie, że otwierają się przed nim drzwi. To było dwa tygodnie wcześniej: dziwna śmierć kobiety w mieszkaniu plastyka, syna sławnego pisarza. Trudno było sobie wyobrazić, aby dziewczyna trzy razy wbiła sobie nóż w piersi w obecności swojego kochanka, do którego, jak mówiono, przyszła, aby z nim zerwać. Po jej śmierci on "w szoku" zdążył jeszcze dokładnie wytrzeć rękojeść noża. A jednak śledztwo zatrzymało się w martwym punkcie, jakby nikt nie chciał go kontynuować, a sprawa w sposób oczywisty zmierzała do umorzenia. Przejął ją prokurator Twardnicki, który wydawał się nie robić nic. Dawał do zrozumienia, że to tylko kwestia czasu, kiedy śmierć uznana zostanie za samobójstwo, a sprawa zamknięta. Pozycja Starowina, najgłośniejszego polskiego pisarza, właściciela domu, w którym rozegrała się tragedia, mogła być kluczowa dla takiego jej finału. Tego typu uwagi półgłosem wymieniali w komendzie. Wypytywał o to nawet Wujcikiewicza, ale prokurator zbywał go mruknięciami. "Myślisz, że mi się to podoba?!" ― warknął wreszcie, kończąc rozmowę. - Starowin, Starowin, coś mi to mówi... - To jeden z głośniejszych polskich plastyków młodego pokolenia... - Nie wydaje mi się, żeby moja wiedza w tej dziedzinie... Po raz pierwszy uśmiechnęła się, jeśli tak można było nazwać jej nieznaczne skrzywienie warg. - Może pamięta pan jego ojca. Ze szkolnych lektur. Autor "Księgi ślepców". - No, tak, kontynuujmy. - To było gdzieś w połowie czerwca. Kiedy poznałam Rafała. Zostaliśmy kochankami - odpowiedziała na jego niepostawione pytanie. - Nie sądzę, abym powinna się krygować. - Może zauważyła jego zaskoczenie. - Przecież będzie pan chciał poznać naturę naszych relacji. Czyż nie tak? A ja powinnam powiedzieć prawdę. Zdecydowałam się na nią, pojawiając się tu. No więc byliśmy parą, nie, może lepiej... kochankami jakieś trzy tygodnie. Zerwaliśmy gdzieś na początku lipca. - Dlaczego? Po raz pierwszy spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem (...). ------ Bronisław Wildstein "Ukryty", Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2012