Lada moment miasta znajdą się pod ich rządami, a wraz z oficjalnym momentem przekazania im przez władze kluczy, zaprowadzą w nich swoje porządki. Może zatem warto przyjrzeć im się bliżej? Mowa oczywiście o studentach, którym coraz bardziej zaczyna udzielać się juwenaliowa gorączka. Wszakże maj to miesiąc, w którym odbywa się największa studencka impreza. Koncerty, happeningi, wystawy i akcje społeczne to tylko nieliczne atrakcje, które kryją się pod hasłem juwenalia (i to oczywiście te oficjalne, bo o tych, które nie widnieją na zaprezentowanym harmonogramie, ci, którzy studentami są lub byli, mają wiedzę znakomitą). Co ciekawe, w zależności od miasta akademickiego, w którym święto studentów jest obchodzone, ma ono określoną nazwę. I tak studenci we Wrocławiu, Poznaniu czy Lublinie świętują juwenalia, w Warszawie - laurealia, w Zielonej Górze - bachanalia, zaś w Łodzi - wampiradia. Jednak bez względu na nazwę jest to najbardziej huczna impreza w całym roku akademickim. Z pewnością i w tym roku będzie rozrywko, głośno i kolorowo. Bo student potrafi! Ba, wokół samego pojęcia "student" zdążyło się już namnożyć powiązanych z nim (czasem rzekomo) haseł i hasełek, prawideł i prawidełek, kłamstw i kłamstewek. A jeśli już o kłamstewkach mowa, to swojego czasu krążyła nawet ciekawa kilkupunktowa lista tych najczęściej przez nich stosowanych: 1) od jutra nie piję, 2) od jutra się uczę, 3) dziękuję, nie jestem głodny, 4) zgaś to światło mała, przecież nic ci nie zrobię, 5) idziemy na jedno piwo, 6) wszystko mam zaliczone (tzw. wersja dla rodziny). Tego typu stwierdzenia można by mnożyć. Co więcej, gdyby zorganizować wśród przypadkowych przechodniów konkurs na grę skojarzeń wokół słowa "student" to zaraz pojawiłyby się kolejno: piwo, seks, muza i permanentna impreza (studencka wersja formuły: "wino, kobieta i śpiew" ). Czy tak jest istotnie? Pewne jest jedno - studenci lubią i potrafią się dobrze bawić. Najlepiej z reguły wypadają tzw. domówki, w gronie pewnym i dobranym. Na nich fantazja uczestników nie zna granic, począwszy choćby od ubarwiania sobie smaku alkoholu płynem do prania (zwłaszcza lawendowym), a na praniu w pralce automatycznej papieru toaletowego skończywszy. Oczywiście pod warunkiem, że nie mieszka w pobliżu rozrywkowa sąsiadka, która wpadnie na pomysł zabawy z korkami od prądu, zechce sprawdzić wytrzymałość na ostrza nożyczek kabla sieciowego, tudzież w poczuciu samotności zapragnie pogaworzyć z mundurowymi. W ogóle temat sąsiadów i wynajmu mieszkania to podstawa niejednego opasłego dzieła). W klubach zabawa ma już charakter nieco inny, a każdy z nich rządzi się odmiennymi prawami. Ponoć do jednych chodzą gotowi i gotowe na wszystko, a do innych bardziej wybredni, ale wiadomo, że każdy udany "wypad" na miasto kończy się, a może częściej zaczyna, na "domówce". To, można powiedzieć, ta rozrywkowa, bardziej słoneczna, strona studenckiego życia. Ale jest i inna. Zwykło się mówić, że student ma w zwyczaju intensywnie nadwyrężać szare komórki dwa razy do roku: podczas sesyjnej męki zimową porą oraz latem, choć w tym wypadku pora nie jest już tak precyzyjnie określona, gdyż ma tendencję do przybierania w praktyce tzw. kampanii wrześniowej, czyli zjazdu naukowców. Tyle tylko, że czasy nieco się zmieniły - student to już nie tylko "wolny ptak", choć często stara się, mimo wielu obowiązków, nadal nim pozostać. To często człowiek już pracujący, a jeśli nie, to tzw. dwukierunkowiec, który większość czasu spędza na zajęciach lub w drodze na nie. Wakacje współczesnego żaka także uległy pewnym modyfikacjom, przeważa forma: wakacyjna praca z granicą, bądź praca lub staż czy praktyka w kraju. Bo na swoje curriculum trzeba zacząć pracę odpowiednio wcześnie, by nie poczuć się potem rozczarowanym lub by nie zderzyć się z trudną rzeczywistością. Czasem pewne wymagania co do nas mogą się okazać trudne do osiągnięcia, jak w przypadku ogłoszeń typu: oczywiście oprócz gruntownego, najlepiej dwukierunkowego, wykształcenia, znajomości języków , przebytych kursów i miłej aparycji - o co można się jeszcze postarać - kilkuletniego doświadczenia w wieku 24 lat. To taka powszednia obok słonecznej, studencka rzeczywistość. Ale warto podkreślić coś jeszcze. Ostatnio z cyklu "zasłyszane" dotarło do mnie stwierdzenie, że studia to strata i marnotrawstwo czasu. Hmm, z taką opinią jako że "marnuję" sobie już czas sześć lat, raczej bym polemizowała, choćby dlatego, że właśnie studia otwierają przed młodym człowiekiem ogromne możliwości. Chociaż student wolnego czasu musi często szukać w szafie, bo tak jest zagoniony, to pod względem kreatywności, której się od niego nagminnie wymaga, nadal przoduje. A na razie - na czas, gdy słynna "landrynówka" lać się będzie strumieniami, grill gasnąć nie będzie - życzę przedniej zabawy!