Pani Ewa, jego żona, tryskała humorem. Jemu też udzielił się dobry nastrój. Do czasu, kiedy między jedną a drugą kanapką dowiedział się, że od dawna są już po rozwodzie. A to był dopiero początek. Ta historia powinna być przestrogą i nauczką dla wielu osób. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że nawet wobec najbliższych nam osób powinniśmy stosować zasadę ograniczonego zaufania. To również przykład, że nie wszystkie orzeczenia i wyroki sądów należy traktować jako ostateczne. Jednak zawsze trzeba walczyć o prawdę. Uznali, że powiadomili Rozwód to w końcu żaden dramat. Gorzej ma oczywiście ten z małżonków, którego sąd uznaje za winnego rozpadu małżeństwa. W takiej sytuacji delikwent lub delikwentka muszą liczyć się z kosztami. I tak właśnie było w przypadku pana Krzysztofa. Może tę gorzką informację o tym, że jest już rozwodnikiem, jakoś zniósłby, gdyby po niej nie przyszły następne. Pani Ewa przy wspomnianym już niedzielnym śniadaniu nie omieszkała dodać, że rozwiodła się z mężem pół roku wcześniej. Oczywiście, z jego winy. Sąd jej przyznał opiekę nad ich wówczas piętnastoletnim synem. Pana Krzysztofa natomiast zobowiązał do płacenia alimentów w wysokości 1200 złotych miesięcznie. Była żona uprzedziła zatem byłego już męża, aby ten nie był zaskoczony, kiedy zgłosi się do niego komornik po zaległe alimenty i koszty sądowe wraz z odsetkami. Wszystkiego miało być gdzieś około 8 tysięcy złotych. Pan Krzysztof długo nie mógł wyjść z osłupienia. Był żonaty od 16 lat. Może w ostatnim czasie trudno było nazwać ich związek sielanką, ale też do tej pory nie widział powodów do niepokoju. Normalnie ze sobą mieszkali, a co ważne w obliczu zasądzonych alimentów - mężczyzna co miesiąc łożył na utrzymanie domu i rodziny. Na swoje szczęście pan Krzysztof z wykształcenia jest prawnikiem, więc dobrze wiedział, jakie kroki powinien szybko podjąć. Niezwłocznie zjawia się w warszawskim Sądzie Okręgowym ten bowiem według jego miejsca zamieszkania powinien zająć się jego rozwodem. Jednak w VI Wydziale Cywilnym Rodzinnym Odwoławczym tegoż sądu witany jest ze zdziwieniem. Nikt nie może sobie przypomnieć podobnej sprawy. Mężczyzna mimo to nie daje za wygraną. Pisze do przewodniczącego wydziału. Po niespełna miesiącu akta jego sprawy rozwodowej wreszcie się odnajdują, a on po raz pierwszy może do nich zajrzeć. Teraz ma już pewność. Widzi czarno na białym. Wyrok zaoczny zapadł 20 kwietnia 2005 roku. Sąd orzekł w nim rozwód i wszystkie szczegóły tak jak wcześniej wspominała mu żona. No... była już żona. Pan Krzysztof dalej jednak nie może zrozumieć jak sąd mógł wydać wyrok zaoczny, skoro on jako strona nigdy nie został zawiadomiony o toczącym się rozwodzie. Odpowiedź znajduje w aktach. W protokole jednej z rozpraw czyta: "Sąd stwierdza, że w aktach znajduje się notatka woźnego sądowego o doręczeniu wezwania pozwanemu. Sąd postanowił uznać pozwanego za powiadomionego o terminie". Taki zapis nikogo pewnie by nie zdziwił, gdyby nie treść notatki woźnego sądowego, na którą powołał się sąd: "Będąc z wezwaniem u pana (...) pod adresem (...) w Warszawie w dniu 4.03.2005 o godzinie 16, nie zastałam nikogo". Logiki między dwoma zapisami próżno szukać. Pan Krzysztof mimo to szpera i szuka dalej. Na kolejnych stronach akt znajduje koperty zaadresowane do niego z adnotacją poczty, że nie zostały one podjęte przez adresata w terminie. Mimo to sąd po raz kolejny uznał wezwania za doręczone prawidłowo. Zatem świeżo upieczonemu rozwodnikowi pozostało tylko bić się z myślami. Jak to możliwe? Dlaczego nigdy nie znalazł awiza? Dowodów brak. Są tylko przypuszczenia. Przecież to jego żona zawsze pierwsza przychodziła do domu po pracy. Ona też przeważnie wybierała listy ze skrzynki... Doręczenie zastępcze Dziwi postępowanie sądu, dziwi też czytającego akta pana Krzysztofa treść zeznań świadków, którzy zostali powołani w trakcie jego rozwodu. Świadkowie, a ściślej rzecz biorąc, dwie panie - siostra i koleżanka pani Ewy - opowiadały przed sądem o kłótniach i awanturach między małżonkami. To jednak rzecz drugorzędna, bo dla pana Krzysztofa najważniejsze są jego prawa, które zostały pogwałcone i dalej zamierza o nie walczyć. Pisze sprzeciw od wyroku. Ten jednak zostaje odrzucony. Oczywiście, ze względu na przekroczenie wszelkich terminów. Wszak zdaniem Sądu Okręgowego odpis wyroku zaocznego doręczono panu Krzysztofowi 23 maja 2005 roku, a sprzeciw złożył on dopiero 22 listopada 2005 roku. Również i ta decyzja warszawskiego Sądu Okręgowego nie zraża go. Odwołuje się do Sądu Apelacyjnego. I w końcu widzi światełko w tunelu. Apelacja staje po jego stronie: