Prozaik Tomasz Białkowski, zainspirowany fotografią przedstawiającą egzekucję, napisał powieść pt. "Powróz" (wyd. Oficynka, lipiec 2014), przypominając o mrocznych wydarzeniach z historii Polski. W swojej książce nawiązuje również do pogromu kieleckiego, a także wpływu bestialstwa wojny na jej najmłodsze ofiary. Dariusz Jaroń, Interia: Zainteresował się Pan egzekucjami obozowych oprawców widząc zdjęcie wisielców, zamieszczone na stronie internetowej. Dlaczego uznał Pan, że to dobry pomysł na powieść? Tomasz Białkowski: "Powróz" rozpoczyna się opisem egzekucji jedenaściorga zbrodniarzy z obozu zagłady KL Stutthof. Na zdjęciu widać chłopca siedzącego na ramionach dorosłego mężczyzny. Nie mogłem zrozumieć, co to dziecko robi w tym miejscu. Potem pojawiły się kolejne pytania. Dlaczego egzekucja ma publiczny charakter? Skąd te dziesiątki tysięcy gapiów? Okazało się, że wieszanie na gdańskiej Biskupiej Górce, prócz ilości zgromadzonych ludzi, było szczególne z kilku innych powodów. 4 lipca 1946 roku w Gdańsku odbył się wstrząsający spektakl. Jeden z trzech w powojennej Polsce. - Profesor Zbigniew Mikołejko w książce "We władzy wisielca. Ciemne moce, okrutne liturgie" pisze, że przywołane egzekucje "łączyły w sobie ludową potrzebę zemsty, archaiczne wierzenia i, być może, jakiś straszny odpowiednik dzisiejszego reality show". Skupiłem się na wspomnianym dziecku. Zastanawiało mnie, jak ktoś, kto uczestniczył w tym ponurym spektaklu, bo to był spektakl z poprzebieranymi w pasiaki katami, z ryczącymi silnikami ciężarówek, na których umieszczono skazańców, może funkcjonować później. Przecież to musiało się odbić na dziecięcej psychice. Przygotowując się do pisania książki zapewne wykonał Pan sporo pracy źródłowej. Zagłębiając się w tematykę, co było dla Pana najbardziej bulwersujące i co najbardziej przykuło pańską uwagę? - Powstało kilka prac naukowych opisujących tamten okres. Wielkie wrażenie wywarła na mnie książka Marcina Zaremby pt. "Wielka Trwoga. Polska 1945-1947". To porażający opis życia w kraju, w którym trwa wojna domowa. Równie ciekawa jest praca Sławomira Buryły "Tematy (nie)opisane", w której autor z wielką pasją przybliża zagadnienie wizerunku hitlerowskiego zbrodniarza czy też kradzieży żydowskiego mienia. Jest też "Dziki kontynent" autorstwa Keitha Lowe. Materiały zawarte w przywołanych tytułach mogą co bardziej wrażliwemu czytelnikowi "postawić włosy na głowie". Ilość okrucieństwa, przemocy, biedy, bólu i ludzkiego dramatu dla nas - ludzi żyjących w dwudziestym pierwszym wieku może wydać się niewiarygodna. Ale świat wówczas tak wyglądał. Żyły dzieci - sieroty, które przeszły piekło wojny. Nauczyły się przez lata wielu paskudnych rzeczy. Nie doznały ciepła rodzinnego, miłości i bezpieczeństwa. Właśnie los dzieci jest w tym wszystkim dla mnie najbardziej poruszający. "To nie zemsta, lecz wymiar sprawiedliwości" - tak tłumaczono publiczne egzekucje. Jakie są pańskie przemyślenia na ten temat? - Przez lata wojny Niemcy dopuścili się niezliczonej liczby zbrodni. Potrzeba wyrównania krzywd wydaje się naturalna. Zrozumiały jest także gniew. Tyle tylko, że sposób wymierzenia kary już budzi wątpliwości. Nie tylko zresztą moje. Po wydarzeniach na Biskupiej Górce, czy poznańskiej Cytadeli, gdzie powieszono namiestnika "Kraju Warty" Artura Greisera, a także po wcześniejszych egzekucjach na Majdanku zaniechano publicznych egzekucji. Odbywały się one za murami, bez udziału gapiów. Ludzie przychodzący na miejsca kaźni sycili potrzebę okrucieństwa, zabijanie przypominało wielki piknik. Scenariusz był starannie przygotowany, role rozrysowane. Sprzedawano oranżadę, lody. Skazańcy ginęli wśród salw śmiechu, braw, wyzwisk. Niewiele to ma wspólnego z refleksją i namysłem nad istotą kary. W swojej powieści przytacza Pan przypadki śmiertelnych wypadków dzieci, które były świadkami egzekucji, a następnie same "bawiły się w wisielców". Natknął się Pan na wiele takich historii? - Mówi się o kilkudziesięciu ofiarach. Zabawa w wieszanie popularna była jeszcze przez kilka lat. Próba wyobrażenia sobie technicznych szczegółów takiej "zabawy", przerasta moją wyobraźnię. Bo na jakim etapie się kończyła? Na założeniu pętli, czy może na powieszeniu dziecka i czekaniu, aż da ono sygnał do uwolnienia? To jest makabryczne! Wpisuje się to również w tradycję innych przerażających zabaw, np. w łapanki czy odtwarzanie realiów obozu koncentracyjnego. Ale te dzieci nie znały innej rzeczywistości. To, co dla nas jest czymś ekstremalnym, dla nich stanowiło trudną codzienność. Niepokojące są słowa jednej z bohaterek powieści: "Czy świat w połowie XX wieku nie był cywilizowany? To wcale nie przeszkodziło (...) palić ludzi w stodołach, piecach krematoryjnych, gnać ich setki kilometrów na mrozie. Wierz mi, ten lęk przed obcymi tylko czeka. Jest uśpiony". Obawia się Pan, że ludzkość nie wyciągnęła odpowiednich wniosków z dwóch wojen światowych? - Przykład Ruandy, gdzie w sto dni zamordowano maczetami milion ludzi, czy wydarzenia rozgrywające się właśnie na naszych oczach w Iraku i Syrii pokazują, że uśpione demony co jakiś czas się budzą, wyruszają na żer. Pokój i bezpieczeństwo nie są raz na zawsze dane Europejczykom. Dwie wojny światowe nie przeszkodziły pod koniec minionego wieku wybuchowi wojny na Bałkanach. Wschód Ukrainy ciągle jest na pierwszych stronach gazet. Mam nadzieję, że wydarzenia upiornego XX wieku się już nigdy nie powtórzą. Prawdopodobnie, gdyby doszło do czegoś podobnego, Europa już by się nie podniosła. Wierzę, że politycy myślą podobnie, mają instynkt samozachowawczy. Na koniec wrócę jeszcze raz do dzieci, które cierpiały podczas wojny i po jej zakończeniu. Opisał Pan, opartą na autentycznych wydarzeniach, historię dzieci, którym polscy żołnierze wyrżnęli nożami krzyże. Napisał Pan "ci, którzy mieli przynieść wyzwolenie, okazali się prześladowcami". Historie te, wstydliwe dla narodu, nie są specjalnie nagłaśniane. Powinno się im poświęcać więcej miejsca? - Dzieci to największe ofiary każdej z wojen. Stają się sierotami, pozbawia się je tożsamości, wykorzystuje do swoich celów. Tak było i kilkadziesiąt lat wcześniej, tak jest i teraz. W wielu miejscach na świecie dzieci są wykorzystywane jako żołnierze. Brutalności i mordowania uczą ich dorośli. Mamy moralny obowiązek mówienia głośno o niewyobrażalnym okrucieństwie, jakiego dzieci doświadczyły i doświadczają. Na świecie prawda o losie tych dzieci jest nagłaśniana. - Tu podam przykład wstrząsającej książki pt. "Sonnenschein" autorstwa Dašy Drndić. Autorka opisuje losy dzieci z ośrodków Lebensborn, w których rodziły się i do których sprowadzano dzieci mające być wcieleniem rasy doskonałej. Przykład z Norwegii: "Kiedy skończyłam dwa lata, oddano mnie pod opiekę rodzinie, która trzymała mnie na podwórku, razem ze swoim psem. Kiedy skończyłam sześć lat, wrzucił mnie do rzeki mężczyzna, który krzyczał: Zobaczymy czy czarownica utonie! Kiedy miałam dziesięć lat, pijani chłopi z Bursuru pod Trondheim gwoździami wykrzywionymi na kształt swastyki wypalili mi czoło, wrzeszcząc: A teraz cię zgwałcimy!" Polscy żołnierze wycinający polskim dzieciom na ciele krzyże to zatem nie wyjątek, to fragment mrocznej, znacznie większej dramatycznej historii milionów. *** Dziękuję dyrekcji Muzeum Stutthof za udostępnienie zdjęć do publikacji.