- To była najtrudniejsza droga w moim życiu - mówi pani Wiesia. Wiozłam na rozprawę trójkę ludzi oskarżonych o zabójstwo, za którymi cała wieś stoi murem. Stres i strach tych chłopców wypełniały cały samochód. No i to ich parcie na pęcherz - zatrzymywaliśmy się kilka razy, choć do Olsztyna jest niewiele ponad 60 kilometrów. Dopiero przed budynkiem sądu opadają nieco emocje, ale już przed salą rozpraw czekają na oskarżonych telewizyjne kamery. Między dziennikarzami a braćmi staje jeden z mecenasów. - Nic nie mówcie, a właściwie możecie powiedzieć do kamery, że... nic nie powiecie - poucza adwokat. - Co może nam pan powiedzieć? - pyta dziennikarka. - Nic nie będziemy mówili - bąka Krzysztof W. - A dlaczego nic pan nie powie? - dopytuje dziennikarka. Krzysztof W. spuszcza oczy. - A jak się panowie czują? - drąży dziennikarka. Trójka braci W. patrzy na nogi dziennikarzy. - Dobrze, chłopcy, pamiętajcie, że milczycie również na sali - przypomina mecenas. Wieś została w domu Na przyjazd do Olsztyna szykowało się całe Włodowo. Ludzie uznali, że muszą być z razem z oskarżonymi braćmi. Ci, co będą świadkami - przed salą. Inni na sali. - Bo jakże inaczej - mówili. - Trzeba ich podtrzymywać na duchu, bo przecież wszyscy czujemy się winni tego, co stało się półtora roku temu we wsi. Poza tym oni odpowiadają przed sądem za to, że nas wyzwolili od łobuza, co całe życie siedział w więzieniu, a jak na chwilę wychodził, to wszystkich terroryzował. Jak zwykle sprawy w swoje ręce wzięła Wiesława Przerwa. To ona zaraz po aresztowaniu Tomasza, Mirka i Krzysztofa zorganizowała zbiórkę pieniędzy i powołała specjalny komitet. To ona pojechała szukać adwokatów. - Wiedziałam, że ledwie potrafią czytać, to jak mają się znać na przepisach i niuansach prawnych. Te znają świetnie recydywiści, a bracia to poczciwi, prości ludzie, którzy wplątali się w tragiczną historię. Na szczęście wieś zachowała się jak jedna rodzina. Zebraliśmy 7 tysięcy złotych w ciągu jednej doby, a przecież tu bieda aż piszczy. Ludzie liczyli, ile dni zostało do odebrania renty, ile muszą jeszcze wydać i resztę przeznaczali na zbiórkę - opowiada pani Wiesława. Teraz, tuż przed procesem, zwołała wiejskie zebranie i zaproponowała: - Dajmy sądowi i naszym chłopakom spokój, nie jedźmy wszyscy na proces. Bądźmy z nimi duchem tutaj, tak będzie najlepiej. Garnitur za jemiołę Nie pojechali, bo wieś słucha Wiesławy Przerwy, tak jak ufają jej bracia. Kilka dni przed rozpoczęciem procesu zaczęli się koło niej kręcić w sprawie ubrania. Bo przecież do sądu nie wypada pójść w dżinsach, trzeba oddać szacunek sędziom i samemu jakoś lepiej wyglądać - kombinowali. - Coś wymyślimy - obiecała im, ale najpierw sprzątniecie świetlicę i zrobicie mi jakąś ładną jemiołę przed sklepem. Bo pani Wiesława prowadzi wiejski klub i jest właścicielką "spożywczaka". Świetlicę uporządkowali w trójkę, a "świecącą" jemiołę powiesił nad sklepem Krzysztof. Pani Wiesia doradzała więc, jak powinni się ubrać. Zbierali wszystko, co kto do nich przyniósł. I wspólnie oceniali. Ano, buty nie te, to może tamte będą dobre? Koszula biała, a może szara? Z krawatem czy bez krawata? Z kamizelką czy bez kamizelki? Czarny garnitur czy jasny? Kilka dni zajęło im to dobieranie, a dzień przed należało już tylko uprasować koszule. Tym zajęła się pani Jagoda Rybak, córka kobiety, z którą mieszkał zabity Józef Ciechanowski. To ona zabrała z Brzydowa do Włodowa pobitą przez Ciechanka matkę i to do niej przyjeżdżał Ciechanek straszyć, że ją zabije. Dwa dni przed 1 lipca, kiedy to bracia tłukli szpadlami Ciechanowskiego, Ciechanowski stłukł butelkę na głowie pani Jagody. - Gdyby żył dalej, może za dwa, trzy dni zabiłby mnie. Żyję nadal, a braciom grozi więzienie. Jak do tego dojdzie, to co ja powiem kiedyś Adrianowi, synowi Tomka? Że tata siedzi, bo ja jestem żywa? Pani Jagoda czuje się najbardziej współwinna tej tragedii, toteż kiedy pójdzie do sądu jako świadek, to od razu poprosi Wysoki Sąd o sprawiedliwy wyrok. A jaki? Wiadomo, poprosi o wyrok w zawieszeniu dla wszystkich... Cała wieś myśli podobnie. Wiedzą, że stało się bardzo niedobrze i popełniono przestępstwo, ale przestępstwo przestępstwu nierówne. - My się nie cieszymy z tego, że ten recydywista nie żyje, ale z tego, że jego tu już nie ma - mówią. - I nie czujemy wcale, że mieszkamy we "wsi ze szpadlem w herbie" - jak twierdzą niektórzy. - Gdyby policja reagowała na nasze wezwania, gdyby go nie wypuszczono z więzienia, gdyby się bał, że go skopiemy po dupie... Ale to wieś się go bała. Opowiadają, że gdzie indziej dostawał tęgie lanie i tam już nie wracał. Podobno niedaleko stąd tak mu wkopali, że już poszli po szpadle, żeby go... zakopać, ale uciekł i już nigdy do tej wsi nie trafił. Raz na zawsze był spokój. - U nas każdy schodził mu z drogi - mówi Wiesława Przerwa. - To przez ten strach i prawo, które on, jako "wieczny bywalec zakładów karnych", doskonale znał i wiedział, co może zrobić, a czego my nie możemy, doszło do tragedii. Jeden łobuz pociągnął za sobą sześć ofiar. Bo przecież ci, którzy stają teraz przed sądem, a wcześniej siedzieli w areszcie, to też są ofiary, prawda? Choinki na końcu świata Po południu, kiedy zapada już zmrok, czuje się, że Włodowo to koniec świata. Ale i na końcu świata zbliżają się święta, bo w każdym domu palą się lampki na choinkach. Centrum wsi to mniej więcej... sześćdziesiąt metrów: dwa sklepy i wiejska świetlica. Sklep to rozrywka dla dorosłych, świetlica jest dla dzieci. Po pierwszym dniu procesu Wiesława Przerwa była w sklepie "gazetą, radiem i telewizją". Opowiadała, co się zdarzyło dziś w sądzie i co będzie jutro. Mirek - już w dżinsach i w kurtce - ledwie wypił w domu kawę i zjadł obiad, poszedł grać z dzieciakami w ping-ponga, bo od niedawna jest ich trenerem. Dzisiaj zarządził, że do świetlicy nie wolno wchodzić w butach, bo położono nowiuteńką podłogę. Niebawem "do centrum" przyszedł też Krzysiek. Tomasz został w domu, bo ma żonę i dziecko, "jest więc już instytucją". Rano bracia znów ubiorą się w garnitury i pojadą z panią Wiesią do sądu. Od 9.15 do 13.30 będą - jak wczoraj - Tomaszem, Mirosławem i Krzysztofem W., oskarżonymi o zamordowanie Józefa C. Polska przypomni sobie o nich za trzy, pięć, może sześć miesięcy. Pewnie wtedy w olsztyńskim sądzie zapadnie wyrok w sprawie linczu we wsi Włodowo. Jacek Binkowski