Jolanta Kamińska, Interia: Niewykształcony, alkoholik, ojciec biednej, wielodzietnej rodziny. Bije jak się upije, a upija się często, jednym słowem margines - tak zazwyczaj wyobrażamy sobie sprawców przemocy. Na ile te wyobrażenia są spójne z rzeczywistością? Krzysztof Kościółek, psychoterapeuta Gestalt: - To rzeczywiście klasyczny przykład. Pracując ze sprawcami, trafiam na niezwykle różne przypadki. Na terapiach spotkałem osoby z wykształceniem podstawowym, mieszkające na wsiach, mające bardzo duże zaniedbania psychologiczne i emocjonalne, ale spotkałem również osoby wykształcone, właścicieli dużych firm. Moim pacjentem był nawet sędzia. Przemoc nie ma jednej twarzy. To nie są wyłącznie ludzie z marginesu społecznego. Czy w przypadku, gdy sprawca przemocy jest osobą szanowaną, wykształconą weryfikowanie sytuacji jest trudniejsze? - Oczywiście, bo zazwyczaj nic nie wskazuje na to, że taki człowiek stosuje w domu przemoc. Jak sprawcy tłumaczą to, że biją? - Mówią: sprowokowała mnie, siedzę tutaj przez nią. Sami czują się ofiarami? - Tak, czują się ofiarami. Z ich perspektywy najczęściej wygląda to w ten sposób, że coś trwało ze dwadzieścia lat, przyszedł psycholog i powiedział, że to jest przemoc. Ruszyła machina instytucji i facet wylądował w zielonym kubraczku w więzieniu. On sam właściwie nie wie, co się stało. Przemoc, która do tej pory była dla niego normą, przemoc, w której został wychowany, okazała się powodem osadzenia w więzieniu. Cały dotychczasowy świat takiego człowieka wywraca się nagle do góry nogami. Wynika z tego, że jedną z przyczyn stosowania przemocy jest wychowanie. Jeśli mały chłopiec był bity przez swojego ojca, widział, jak ten ojciec bije matkę - to sam jako ojciec i mąż będzie zachowywał się podobnie? - Trudno postawić znak równości. Niemniej jednak, bardzo często w ofierze odnajduję również ofiarę w dzieciństwie. Okazuje się, że rodzice stosowali przemoc lub presję. Nie pozwalali sprawcy, gdy był dzieckiem, bronić się przed swoją złością, nie pozwalali mu jej wyrażać, a to jest podstawowa umiejętność. Mój siedmioletni syn, gdy dostał zakaz oglądania bajek, wściekł się, wybiegł do pokoju, krzycząc - nienawidzę was, jesteście złymi rodzicami! Z jednej strony pomyślałem - przesadziłem, ale z drugiej - to wspaniałe, że on potrafi się przeciwstawić. - Jeśli jako dzieci nie umiemy przeciwstawić się temu, co subiektywnie odbieramy jako krzywdę, to dlaczego jako dorośli mamy mieć tę umiejętność? - Ważne, w jaki sposób jesteśmy wychowywani, bo potem jako dorośli powielamy ten model. Jeśli ja jako dziecko byłem bity, to mam w sobie tę skłonność do stosowania przemocy. Oczywiście wykształcenie, wiedza umiejętności i kompetencje będą nas kształtowały, ale wzorce pozostają. Powielanie ich jest bardzo możliwe. Sprawcy trafiają do pana na terapię bo muszą, czy chcą? - Różnie. W więzieniach, gdzie prowadzę terapię, nikt nigdzie nie ucieknie, ale dla mnie i tak najważniejsze jest to, czy sami skazani rzeczywiście chcą w niej wziąć udział. Drugim istotnym czynnikiem jest to, czy sprawca w jakimkolwiek stopniu uznaje odpowiedzialność za to, co robił. Praca z osobami, które twierdzą, że są całkowicie niewinne, nie ma większego sensu. Jest szansa, że terapia z takimi "niewinnymi" sprawcami przyniesie rezultaty? - Pracując z takimi ludźmi, mam czasami wrażenie, że wykonałem kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty. Jednak jeśli sprawcy po terapii mają choć refleksję nad tym, co robili, to już ogromny postęp. - Jeden przykład, który bardzo utkwił w mojej pamięci - człowiek, z którym rozmawiałem w więzieniu o doświadczeniach związanych z przemocą, zwierzył się, że był regularnie bity przez ojca, za różne drobne przewinienia. Jednak sam podsumował to w taki sposób: "no i co z tego, że dostawałem lanie, skoro wyrosłem na porządnego człowieka". On siedział w więzieniu właśnie za stosowanie przemocy... - Niechęć sprawców do zobaczenia krzywdy, którą wyrządzają swojej ofierze, jest bardzo silnym bodźcem. Kiedy nie widzą cierpienia, to łatwiej im ranić po raz kolejny. A jak to jest w przypadku ludzi, którzy sami przychodzą na terapię? - Oni z kolei z jednej strony pokazują, że krzywdzą, ale z drugiej bardzo nie chcą przyjąć tego do własnej świadomości. Mówią: "krzywdzę, ale nie tak bardzo, robię coś złego, ale robię też wiele dobra". Trudno nagle zobaczyć ten ogrom zniszczeń, które samemu się spowodowało, te wszystkie sprawy, przed którymi się uciekało, i nie zwariować, lecz wziąć za nie odpowiedzialność i się zmienić. Jak wygląda terapia? - Jako terapeuta Gestalt skupiam się na trzech sferach. Pierwsza - to sfera myśli, przekonań i wiedzy, druga - uczuć, emocji i przeżyć, trzecia - panowania nad ciałem, zwłaszcza w przypadku odczuwania konkretnych emocji. W terapii ważne jest zintegrowanie tych trzech sfer. Sprawca często czuje emocje w ciele, zachodzące procesy fizjologiczne, ale nie rozumie, co się z nim dzieje jeśli chodzi o sferę emocji. Połączenie tych trzech płaszczyzn otwiera jego świadomość. Jaką drogą dochodzi się do zintegrowania tych trzech sfer? - Często bawię się w detektywa z moimi klientami, szukam spraw, które kiedyś nie były domknięte, a mają moc w życiu dorosłym. Pomagam im je znajdować i rozumieć. Miałem kilka przypadków, kiedy okazywało się, że złość do męża czy żony, jest złością gromadzoną przez wiele lat. Często zawierają się w niej pretensje i inne negatywne uczucia skierowane do rodziców, którzy ich w jakiś sposób ranili. Pomagam moim klientom to odkryć i rozdzielić przeszłość od teraźniejszości, wtedy jest im łatwiej poradzić sobie z tymi emocjami. Co powinno być skutkiem terapii? - Człowiek musi zobaczyć, co robi i jakie to ma konsekwencje. To jest podstawowa rzecz i jedna z najtrudniejszych kwestii dla sprawcy. Drugi etap to zrozumienie, że mechanizm stosowania przemocy ma nad nim władzę. On nie chce w tym tkwić, ale jednocześnie nie potrafi tego powstrzymać. To trudny moment, wtedy należy szukać przyczyn tej sytuacji. - Jeśli podłoże znajduje się w dzieciństwie, często trzeba zobaczyć, że to dzieciństwo nie było tak szczęśliwe, jak nam się wydawało, lecz było w nim wiele cierpienia. Jeśli sprawca ma w sobie ofiarę, to celem w terapii będzie spotkanie się z tą ofiarą i zaopiekowanie się nią. On musi umieć zatroszczyć się o dziecko, które jest w nim i które kiedyś, w dzieciństwie nie miało wsparcia, bo dostawało lanie od ojca, a matka mówiła "cicho, cicho przecież wiesz jaki tata jest, niepotrzebnie go denerwujesz". - To jest ogromny dramat. Zazwyczaj bardzo trudno jest im dostrzec w sobie tę ofiarę. Proces ten wymaga uruchomienia wrażliwości, którą sprawcy bardzo skutecznie w sobie tłumią. Wiele osób przychodzących na terapię odnajduje w sobie tę ofiarę? - Wśród moich pacjentów 99 proc. miało takie doświadczenia w swoim życiu. Są to osoby, które zostały czymś poranione i sobie z tym nie radzą. Co mówią, kiedy zaczynają rozumieć, że sami byli... ofiarami? - Wtedy pojawia się u nich pytanie: jeśli nie przemoc, to co? Przeżywają pewien szok. Nie wiedzą, jak sobie radzić z agresją, którą mają w sobie. - Społecznie pomiędzy przemocą i agresją jest postawiony znak równości. Dla mnie są to dwie zupełnie różne rzeczy. Przemoc to sytuacja, w której chcemy kogoś skrzywdzić, naruszyć jego granicę, by zyskać nad nim przewagę. Agresja to moment, w którym mówię: nie, stop, dość. - Kiedy mój syn powiedział "nienawidzę was", postawił ze swojej strony granicę - to była agresja. Sprawcy przemocy mają problem ze zrozumieniem, że agresja jest czymś dobrym, że pozwala nam wyznaczyć swoją granicę i wyrazić złe emocje. Pozwala powiedzieć dość, przestań, pokłócić się, bez robienia awantur, w których dochodzi do, tragicznych w skutkach, aktów przemocy. Czytaj także Przemoc - trudny problem, zbyt proste narzędzia