Kiedy w zimie siedzieliśmy z moim dziadkiem Witoldem Chodorowiczem przy kominku, zapytałam, czy jest coś, co szczególnie utkwiło mu w pamięci z czasów, gdy był jeszcze małym chłopcem. Dziadek milczał, zapatrzony w płonące drewno, nieobecny, jakby zanurzony w innej rzeczywistości. Dopiero po dłuższej chwili usłyszałam cichą odpowiedź: "Powstanie". - Opowiedz... - poprosiłam. *** Jest rok 1944. 1 sierpnia, godzina 17. Młody Witek razem z kolegami bawi się na podwórku. Nie tak dawno ktoś postawił tam wózek kołowy z długim dyszlem do przewożenia mebli. Jest dla nich wielką atrakcją. Chłopcy siedzą i rozmawiają. Jeden z nich udaje żołnierza. Wtem niebo przeszywa jaskrawy blask. Po chwili do ich uszu dobiega huk. Zaraz po nim nastaje cisza. Wydaje się być głośniejsza od poprzedzającego ją grzmotu. Nie trwa jednak długo. Po kilku sekundach słychać serię wystrzałów. Chłopcy zaczynają biec prosto, przed siebie, nie zważając na nic, byle domu! Tu młody Witek na klęczkach doczołguje się do okna. Na podwórku widzi grupę żołnierzy z biało-czerwonymi opaskami na rękach. Z okna widać jedynie kłęby pyłu... Mieszka wtedy przy rogu Chłodnej i Żelaznej. W tym dniu w małym mieszkaniu są razem z mamą i dwójką rodzeństwa. Mama wchodzi do pokoju Witka i mówi: - Zaczęło się... Nie musi kończyć. Chłopiec wie, że ostatnie wydarzenia mogą świadczyć tylko o jednym. Wybuchło Powstanie Warszawskie. Wieczorem koło ich domu toczą się pierwsze walki. Słyszy się, że giną ludzie. Z okna można dostrzec jedynie kłęby wznoszącego się pyłu. W następnych dniach ulica Chłodna przechodzi z rąk do rąk. Vis a vis kamienicy znajduje się oddział gestapo. Jednym z punktów strategicznych jest skrzyżowanie ulicy Chłodnej z Żelazną. Witek ma wymarzone miejsce do obserwacji bieżących wydarzeń... Po pewnym czasie rodzina Chodorowiczów powoli przywyka już do powstańczej rzeczywistości. Chwilowy spokój nie trwa jednak długo. Masakra Tydzień po wybuchu powstania żołnierze AK wchodzą do budynku i organizują wszystkich do budowy barykady. Witek słyszy, że chwilowy spokój właśnie się skończył. W kierunku tej części Warszawy nadciąga olbrzymia liczba niemieckich czołgów. Podczas pracy przy barykadzie spotyka jednego ze swoich dobrych kolegów. Współpracują. Kolega jest wyższy, więc Witek podaje mu cegłówkę... Słychać strzał i młody chłopak, wychylony na moment zza barykady, ginie na miejscu na oczach Witka... Myśli, że uda mu się jeszcze uratować wiernego towarzysza zabaw. Przebiega dwa kroki, gdy czuje przeszywający go ból. Zostaje postrzelony w ramię. Patrzy na żołnierza, który strzelał. Ma najwyżej kilkanaście lat. Niemcy znajdują się już po polskiej stronie. Zaczynają gonić przerażony tłum w kierunku kościoła św. Krzyża. Witek staje się świadkiem prawdziwej masakry. Starsi, chorzy ludzie są rzucani na wielki stos przed kościołem. Leżą, krzyczą, wołają o pomoc. O północy wszyscy zostają spaleni... Rodzina Chodorowiczów noc spędza na wilgotnej posadzce budynku. Dopiero o 3. nad ranem ktoś zakłada Witkowi prowizoryczny opatrunek. Noc dłuży mu się niemiłosiernie. Cudowne ocalenie O świcie transport przerażonych mieszkańców Warszawy pod eskortą Niemców wyrusza do Pruszkowa. Stamtąd Polacy rozsyłani są do obozów koncentracyjnych. Gdzieś w połowie drogi widać pole ziemniaków, bujnie porośnięte zielonymi liśćmi. Ryzykując życie, w jednym momencie cała rodzina bezpiecznie ląduje w zielonym kartoflisku. Żaden Niemiec nie zauważa ich zniknięcia. Całą noc leżą w ziemniakach, nadsłuchując każdego odgłosu. Nic się nie wydarza. Następnego dnia pełni wiary wyruszają do dalekiej rodziny w Częstochowie. Po drodze jeszcze wiele razy cudem unikają śmierci. Częstochowa stała się ich domem na kilka lat. Kolejnym przystankiem był Kraków. Tam Witek poznał miłość swojego życia- Stasię. *** - Siła wyższa, która czuwała nad nami, pomogła przeżyć brutalne realia wojny - tak skończył swoją opowieść mój dziadek ze łzami w oczach. Po czym dodał: "Nie zapomnij. Być może to ostatnia szansa". Wspomnienia zostały spisane na kilka tygodni przed śmiercią bohatera tej historii. Miał rację. To była ostatnia szansa, żeby przekazać fragment historii kolejnym pokoleniom. Joanna Bąk