Trudne początki prezydentury Na miejsce swojej pierwszej wizyty zagranicznej, prezydent Andrzej Duda wybrał Estonię. Zarówno miejsce, jak i data (23 sierpnia podpisano pakt Ribbentrop-Mołotow) niosły za sobą ogromny ładunek symboliczny. W związku z tym, trudno było nie wspomnieć o skutkach porozumienia z 1939 roku i konflikcie, jaki znów zapukał do bram Europy. - Sytuacja jest wszystkim znana - odradzają się tendencje imperialne i obecność sił Sojuszu dla naszych krajów jest gwarancją - powiedział polski prezydent w Tallinie. - Andrzej Duda podjął podczas tej wizyty ważną kwestię - budowania bloku państw w ramach współpracy Polski i Rumunii. Te państwa, jako dosyć silne w Europie Środkowo-Wschodniej, podobnie postrzegające rolę USA w Europie, mogłyby stać się przeciwwagą dla dominacji dyplomacji niemieckiej. W tym kontekście powinniśmy rozpatrywać wizytę w Berlinie, ponieważ wiadomym jest, że Niemcy nie są chętni do wzmacniania potencjału militarnego NATO na wschodzie i przeformułowania rozmów wokół kryzysu na Ukrainie i na pewno nie będą popierali budowania nowych bytów w Europie Środkowo-Wschodniej - uważa dr hab. Maciej Drzonek, politolog z Uniwersytetu Szczecińskiego. Sprawa konfliktu na Ukrainie stała się przedmiotem wystąpienia prezydenta w Tallinie, a w dalszej kolejności powodem do niespodziewanej inicjatywy Andrzeja Dudy. Zaproponowanie zmiany formatu rozmów dotyczących Ukrainy spowodowało falę krytyki i negatywną ocenę początków prezydentury. - Pierwsza zagraniczna wizyta nowej głowy państwa jest traktowana z wyrozumiałością. Prezydent bez doświadczenia na arenie międzynarodowej może popełniać pewne niezręczności - usprawiedliwia prezydenta politolog dr Artur Gruszczak. Podobnego zdania jest także lider Stowarzyszenia Nowoczesna, który uważa, że na początku prezydentury takie błędy mogą się pojawiać. Wyrozumiałością nie wykazuje się jednak szef MSZ Grzegorz Schetyna. Jego zdaniem wypowiedź Andrzeja Dudy była "nieszczęśliwa i niezręczna", ponadto wykazuje, że nie była konsultowana z MSZ. Zmiany formatu negocjacji nie chcą również sami zainteresowani. - Mamy format miński i format normandzki; w ich ramach możemy dyskutować o wszystkim - wyjaśnił prezydent Ukrainy Petro Poroszenko. Kluczowe sprawy dla Andrzeja Dudy Czy trudne początki wpłyną negatywnie na kolejną zagraniczną wizytę prezydenta? - Wizyta Andrzeja Dudy w Berlinie będzie dla obu stron wizytą rozpoznawczą. Jeżeli wizyta w Tallinie była rozgrzewką, to spotkanie w Berlinie będzie poważną próbą. Będzie to zbadanie, w jakim stopniu dotychczasową politykę prowadzoną przez PO można zmodyfikować w zakresie większego udziału Polski w sprawach europejskich - wyjaśnia ekspert. - Wizyta w Berlinie będzie w pewnym stopniu konsekwencją pierwszej zagranicznej wizyty Andrzeja Dudy. Prezydent, wybierając Estonię, jako cel swojego pierwszego wyjazdu, zamanifestował punkt ciężkości polityki zagranicznej Polski - dodaje dr hab. Maciej Drzonek. Jak zauważa dr Gruszczak, podczas swojej wizyty w Niemczech prezydent skupi się na trzech aspektach. - Po pierwsze, będą to stosunki dwustronne pomiędzy Polską a Niemcami. W tej kwestii raczej nie powinny pojawiać się poważniejsze problemy. Po drugie, sprawy bezpieczeństwa w kontekście konfliktu na Ukrainie i większego zaangażowania NATO. Ostatnią kwestią będzie wybór priorytetów dla Unii Europejskiej - tłumaczy. Najtrudniejszymi kwestiami, jakie pojawią się podczas rozmów w Berlinie mogą okazać się kryzys migracyjny i konflikt na Ukrainie. - Kontekst ukraiński jest bardzo znaczący, ponieważ wydaje się, że jednym z głównych celów prezydenta jest włączenie Polski w wielostronną dyplomację dotyczącą konfliktu na Ukrainie. To bardzo trudne przedsięwzięcie i zrobienie wyłomu w dotychczasowej formule dyplomatycznej nie jest żadnemu z jej wykonawców potrzebne - mówi w rozmowie z Interią dr Gruszczak. - Z kolei kwestia uchodźców może okazać się sporna. Mamy tutaj różnicę priorytetów. Dla Niemiec i UE kryzys migracyjny jest kwestią najważniejszą, natomiast dla Polski jest to problem rozkładania kosztów na kraje członkowskie. Te koszty rozdzielone są nierównomiernie i kraje najbardziej obciążone (Niemcy, Francja, czy Włochy) starają się przenosić ciężar odpowiedzialności na inne kraje członkowskie. Będzie to na pewno główny punkt rozmów w Berlinie - dodaje. Niemcy polubili polskiego prezydenta? Sporym zaskoczeniem w polsko-niemieckich relacjach okazał się stosunek niemieckich mediów do nowego prezydenta. Przypomnijmy, że większość z nich zachowawczo wypowiadała się na temat zwycięstwa Dudy, wieszcząc pogorszenie relacji na linii Warszawa-Berlin. Aktualnie, można zaobserwować zwiększenie sympatii niemieckich mediów w stosunku do polskiego prezydenta. Podczas udzielonego ostatnio dziennikowi "Bild" wywiadu, Andrzej Duda zapewniał, że chce, aby relacje z Niemcami były "bardzo, bardzo dobre", a politykę kanclerz Angeli Merkel w stosunku do konfliktu na Ukrainie ocenił pozytywnie. Niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisał z kolei, jakoby Duda był zadeklarowanym przyjacielem Niemiec, który "najwidoczniej nie podziela rozpowszechnionej w jego partii krytyki pod adresem Berlina". - Myślę, że jest to efekt wystąpień prezydenta Dudy, w których położony jest nacisk na interes narodowy i rozwiązania, jakie zostały zapoczątkowane dekadę wcześniej - ocenia politolog dr Artur Gruszczak. - Polityka międzynarodowa w wydaniu Andrzeja Dudy będzie zapewne kontynuacją polityki poprzedników z pewnymi korektami, a nawet reformami, ale bez naruszania podstaw - dodaje. - Wcześniejsze komentarze w niemieckich mediach były budowane przez niemieckich korespondentów w Polsce, którzy z kolei swoje poglądy budowali na podstawie mediów polskich. Niektóre media polskie w podobnie negatywnym tonie wypowiadały się o Andrzeju Dudzie. Gdy Duda wygrał wybory i pokazał, jaka będzie jego polityka zagraniczna, dał do zrozumienia, że to nie będzie żadna rewolucja, a jedynie ewolucja. Niemcy są racjonalnym narodem i dostrzegają pozytywne aspekty prezydentury Dudy - uważa politolog z Uniwersytetu Szczecińskiego. Konflikt z MSZ Większa sympatia niemieckich mediów nie idzie w parze z przyjemną atmosferą w polskim obozie władzy. Odmienne stanowiska prezydenta i szefa MSZ przyczyniają się do dwugłosu, którego skutki na arenie międzynarodowej mogą okazać się negatywne dla Polski. - Dwugłos pomiędzy rządem a prezydentem wpłynie negatywnie na sytuację Polski na arenie międzynarodowej. Niektóre media zagraniczne podnoszą już tę kwestię. Trzeba jednak zauważyć, że nie jest to spór o wizję polityki zagranicznej, ale o sposoby prowadzenia skutecznej dyplomacji - mówi dr Artur Gruszczak. - Widać sporą różnicę między szefem MSZ a Andrzejem Dudą. Obóz prezydenta chciałby doprowadzić do szybkiego i wyraźnego sukcesu, a MSZ stara się kontynuować politykę drobnych kroków i uległości w kontaktach z silnymi partnerami - dodaje. - Bardzo niedobrze się stało, że szef MSZ w negatywny sposób skwitował propozycję Andrzeja Dudy dot. zmiany formatu rozmów. Polityka zagraniczna państwa jest jedna i trzeba w tej kwestii wykazywać spójność, tym bardziej, że kierunek zaproponowany przez Dudę jest dobry. Gdyby doszło do eskalacji konfliktu na Ukrainie, najbardziej ucierpiałaby Polska, więc ważne jest zabranie głosu w tej kwestii - uważa dr hab. Maciej Drzonek. - Wydaje mi się, że to musiało być wcześniej konsultowane. Nawet jeśli nie było takich konsultacji to szefowi MSZ nie wypada publicznie krytykować, czy wręcz złośliwie cieszyć się z niepowodzenia głowy państwa. To jest niedopuszczalne w systemach demokratycznych - podsumowuje.