Śmietniki to ich źródło utrzymania i sposób na życie. Są w każdym większym mieście, wrośli w pejzaż tak bardzo, że czasem się ich nawet nie zauważa. Pana Henia poznałem jesienią w miejscu, w którym raczej z rzadka poznaje się ludzi - właśnie w osiedlowym śmietniku. Późnym wieczorem wyszedłem wyrzucić śmieci, a w śmietnikowej altanie z kawałem żelastwa przymocowanym do spróchniałej deski mordował się starszy mężczyzna. Pomogłem. Wspólnymi siłami oderwaliśmy od deski kawał złomu, który pan Heniu zapakował na wózek przywiązany drutem do rowera-składaka, mającego swoje dobre czasy już dawno za sobą. Przypomniałem sobie o zagraconej piwnicy i zaproponowałem szybki przegląd - a nuż człowiekowi coś się przyda. Pan Heniu ucieszył się, po dwóch godzinach piwnica zrobiła się jakby obszerniejsza, a na wózku pana Henia przybyło sporo rzeczy. Później usiedliśmy na ławce przed blokiem i miałem okazję wysłuchać opowieści "szczura". Nie wybór, a życiowa konieczność Pan Heniu swoją przygodę ze śmietnikami zaczął już w latach osiemdziesiątych, a więc bez przesady można powiedzieć, że jest nestorem wśród "szczurów". Co spowodowało, że wybrał ten sposób zarabiania na utrzymanie? - A tam, wybrał - Pan Heniu zżyma się na takie określenie. - Gdybym ja mógł wybierać, to chciałbym być młody, piękny i bogaty. Takie życie prowadzę z własnej głupoty, bo kiedyś człowiekowi wydawało się, że zawsze będzie młody, na flaszkę z kumplami się uzbiera, matka da jeść i tak się będzie żyło. Ale znam takiego, co po śmietnikach chodzi z wyboru. Jakiś taki dziwny, podobno kiedyś był jakimś profesorem... Pan Heniu edukację skończył na "zawodówce". Nawet coś tam myślał o technikum, ale chciał mieć pieniądze, więc od razu poszedł do pracy. - Tokarzem byłem, dobrym fachurą - podkreśla z dumą pan Heniu. - Po szkole od razu zacząłem pracować w "Mechanicznych", na tym samym wydziale, co miałem praktykę, bo majster mówił, że mam złoto w rękach i od razu mnie do siebie weźmie. Nie powiem, robota nie była lekka, bo cały dzień człowiek stał przy maszynie, ale pieniądze przyzwoite. Wtedy, za Gierka, na dobre życie wystarczało. Pan Heniu nie popracował długo, bo po paru latach bardziej ciągnęło go do kumpli, dziewczyn i kieliszka niż do tokarki. - Była gorzała, panienki, imprezy... Prosto po piciu do roboty się przychodziło i człowiek przy maszynie przysypiał - opowiada pan Heniu. - Majster na początku przymykał oko, ale jak się zaczęły bumelki, to powiedział, że wyrzuci i wyrzucił. Potem jeszcze byłem w dwóch fabrykach, ale nigdzie dłużej miejsca nie zagrzałem. W stanie wojennym wymyślono, że każdy w Polsce musi pracować, więc i panu Heniowi znaleźli robotę, ale już po kilku tygodniach powiedzieli mu, żeby lepiej nie przychodził, a pieczątkę o zatrudnieniu w dowodzie ma, więc nikt się go czepiał nie będzie. Matka dawała jeść, ale odmówiła dawania jakichkolwiek pieniędzy ze swojej renty, więc pan Heniu doszedł do wniosku, że trzeba zacząć kombinować.