W niedzielnym wydaniu "Frankfurter Allgemeine Zeitung", materiał z Oettingerem ukazał się na pierwszej stronie pod tytułem "Europa wywiera presję na Polskę". "Wiele przemawia za uruchomieniem teraz mechanizmu kontroli praworządności i objęciem Warszawy nadzorem" - powiedział komisarz Unii Europejskiej ds. gospodarki cyfrowej i społeczeństwa. Zaniepokojenie polityka związane jest z nowelizacją ustawy o radiofonii i telewizji.Nadzór Komisji Europejskiej nad Polską? "Wiele za tym przemawia"***Dariusz Jaroń, Interia: Polsce grozi nadzór Komisji Europejskiej? Dr hab. Piotr Wawrzyk, Instytut Europeistyki Uniwersytetu Warszawskiego: To jest wypowiedź tylko jednego z komisarzy. Poza tym gazeta tylko powołuje się na to, że podobne zdanie ma szef Komisji Europejskiej, natomiast sam Jean-Claude Juncker tego nie powiedział. Można ponadto odnieść wrażenie, że pan Oettinger jest źle poinformowany. Nie zna podstawowych faktów. Na przykład? - Dla pana Oettingera przykładem łamania wolności mediów w Polsce jest zwolnienie redaktora Lisa przez nowy polski rząd, a wcale tak nie jest, bo współpracę z nim kończy dotychczasowy prezes, który z PiS-em nie ma nic wspólnego. Po drugie redaktor Lis jest przedstawiany jako szef rady programowej TVP, co też nie jest zgodne ze stanem faktycznym. - Polska dyplomacja musi bardziej nagłaśniać swój punkt widzenia, bo wygląda na to, że przekaz, który dociera do Europy jest bardzo jednostronny i negatywny dla polskich władz, a także - w świetle nagrania Grzegorza Schetyny - inspirowany przez Platformę Obywatelską. To powinno przekonać polski rząd, że należy podjąć rozmowy i wyjaśnić partnerom z Unii i Komisji Europejskiej, że sytuacja w kraju wcale nie wygląda tak, jak im to jest przedstawiane. Skąd się bierze ten jednostronny przekaz? - Przyczyny w mojej ocenie są dwie. Po pierwsze tzw. "kręgi brukselskie" są zdominowane przez polityków mających bardzo dobre osobiste relacje z polską opozycją; albo z niedawno rządzącą Platformą Obywatelską albo Nowoczesną Ryszarda Petru. Słowa Guya Verhofstadta o "narodowo-socjalistycznym" rządzie i porównanie PiS-u i Beaty Szydło do rządów Adolfa Hitlera to najbardziej skandaliczny przykład, pokazujący, że przekaz do Europy idzie jednostronny. Druga rzecz to media. Prasa zachodnioeuropejska, jak każda, stara się wyostrzyć przekaz, bo to zwiększa popularność i przyciąga uwagę czytelnika. Wróćmy do nadzoru Komisji Europejskiej. Od czego będzie zależało, czy Polska zostanie nim objęta? - Tylko i wyłącznie od zdolności polskiej dyplomacji do przekonania partnerów, że nic strasznego się w kraju nie dzieje. To będzie test dla naszych dyplomatów. Jeżeli 13 stycznia Komisja Europejska potwierdzi swoje zarzuty, będzie to dużą porażką polskich władz. Bo nie będą potrafiły przekonać partnerów, że nie naruszają wartości europejskich. Co w takim wypadku się stanie? - Ruszy procedura, która może doprowadzić do tego, że decyzją Rady Europejskiej Polsce zostanie odebrane prawo głosu w Radzie Unii Europejskiej. Czyli na spotkaniach ministrów praw członkowskich Unii, na przykład ws. kryzysu migracyjnego. Czyli - tłumacząc "łopatologicznie" - Polska będzie musiała godzić się na decyzje UE bez prezentowania swojego stanowiska? - W praktyce nie wiadomo, bo takiego rozwiązania dotąd nie zastosowano. Poruszamy się w kwestii uregulowań formalno-prawnych, a nie praktycznych. Natomiast, tak jak pan mówi, rzeczywiście sprowadziłoby się do tego, że nie uczestnicząc w decyzjach, bylibyśmy zobowiązani do ich wykonania. - Warto podkreślić, że krajem najbardziej w ostatnich latach piętnowanym przez UE były Węgry. Zarzuty wobec Polski w stosunku do tych, które pojawiały się wobec Węgier, to nic. A mimo to Węgry nie zostały objęte procedurą sankcyjną, ponieważ potrafiły przekonać partnerów w Unii, że to co się dzieje w kraju odbywa się zgodnie z prawem, może na jego granicy, ale nie jest na tyle istotne z punktu widzenia prawa UE, aby wprowadzać wobec Węgier sankcje. Teraz unijnych partnerów musi przekonać polska dyplomacja. Zobacz też: