Poglądy prof. Luciana Boi wywołują w rumuńskim społeczeństwie gorącą debatę. Są szpilką wbijaną w kompleksy przez kogoś, kto wyszedł poza nie i ogląda wszystko z zewnątrz, jednocześnie pozostając w kotle z bulgoczącą ciorbą. "Dlaczego Rumunia jest inna?" - pyta w napisanym przede wszystkim dla Rumunów eseju badacz. Do pełnego zrozumienia odpowiedzi potrzebne jest wprowadzenie. Do polskiego wydania włączono więc drugą książkę "Rumunia, na krańcach Europy". To objaśnienie jest niezbędne. Znajomość historii tego państwa, jego początków, wizji "łacińskiej wyspy", spojrzenia na obcość jest kluczem do zrozumienia odmienności, przez którą Rumunia znalazła się na cywilizacyjnych peryferiach. Prof. Boia stawia diagnozę po długiej litanii schorzeń społeczeństwa. Jako pierwsze zidentyfikowane przez siebie wymienia właśnie kompleks niższości i mówi: Rumuni odkrywają swoją znikomość. Bolesne. Autor sprawnie żongluje ironią, autoironią. Czytelnik, zwłaszcza ten z kompleksem wyższości, może zaśmiewać się do rozpuku. Bo to nie książka o nim. Specyficzny urok Rumunii Już samo nazwanie Rumunii "innym krajem", wysłuchiwanie o jej odmienności, o osobliwościach podsyca wyobraźnię. Boia wyjaśnia odmienność Rumunii, jej skłonności do naśladownictwa. Wielokrotnie podkreśla, że Rumuni to naród naznaczony przez kompleksy, cierpiący na chroniczny brak pewności siebie. Pytany o to, na czym polega urok Rumunii, odpowiada z charakterystycznym dla Rumunów poczuciem humoru: być może inni są bardziej wyczuleni na urok Rumunii niż sami Rumuni. Nam się to już opatrzyło. - W Rumunii można się cholernie zdenerwować, ale nie można się nudzić. To specyficzny kraj - dodaje. Ale jeżeli rumuńska odmienność staje się atrakcją, egzotyką, magnesem, który przyciąga, to kim jest ten, który jej szuka? Może kimś z kompleksem wyższości? Rumunia jako "Belgia Wschodu" Na specyfikę tego kraju wpływały również jednoczesne aspiracje do niebycia sobą, jak i przeświadczenie o tym, że Rumunia jest osaczona przez obcokrajowców. Dążenie Rumunii do stania się "Belgią Wschodu" zaczęło się w pewnym sensie (a w pewnym i skończyło) na odwzorowaniu belgijskiej konstytucji w 1866 roku. Mentalnie Rumuni pozostawali daleko od przepisanych norm i ustaleń. Ale konstytucję mieli, w swoim mniemaniu, wzorową. Bukareszt z kolei, w ogólnym zachwycie Francją, miał się stać "małym Paryżem". Ale do tego, przynajmniej częściowego, naśladownictwa potrzebni byli ludzie z zewnątrz. W "małym Paryżu", stolicy "Belgii Wschodu", trzeba bowiem było odwzorować architekturę, zasilić język nowymi słowami, sięgnąć po "sprawdzone malarstwo". Jak Rumuni - naród naznaczony przez wiejskość, dla którego "brandem malarskim XIX wieku" stały się wozy i woły - mieliby sobie z tym sami poradzić? Nie dziwi więc, że w XIX wieku zaczęły się instalować w Rumunii różnego rodzaju mniejszości, dzieląc się z jednej strony swoim potencjałem i umiejętnościami, a z drugiej - czerpiąc z rumuńskiej swobody. Pożegnanie z cyrylicą - dość symboliczne - było procesem długotrwałym. Po ostatecznym rozstaniu obowiązywał alfabet przejściowy, a Rumuni gubili się w labiryntach ortografii. Przez kilkadziesiąt lat. Badacz dołącza to do długiej listy przejawów "ogólniejszej niestabilności rumuńskiej". W tych barwnych kompozycjach, z humorem piętnujących "rumuńskość" czytelnik z kompleksem wyższości odnajdzie się doskonale. Kraj na marginesie cywilizacyjnym Przez potrzebę przyjęcia pewnych wzorów Rumunia musiała pozostać przestrzenią otwartą. Była więc od początku krajem skomplikowanym, w którym mieszały się elementy autochtoniczne z wpływami wschodnimi i zachodnimi, była krajem zwornikowym. Boia mocno to akcentuje. Poza tym - na co zwraca szczególną uwagę - od stuleci pozostawała na marginesach wielkich cywilizacji, stała się krajem pogranicza. Była niby elementem Bałkanów, nie będąc jednocześnie krajem bałkańskim. - Nie docierało do niej żadne promieniowanie cywilizacji - zaznacza historyk. W przebogatej swej wyobraźni należący do społeczeństwa mniej zakompleksionego odbiorca już będzie widział dryfującą na oceanie beznadziei łupinę orzecha, oddalającą się od dobrodziejstw cywilizacji. Pośmieje się trochę i pomyśli: dobrze, że to ja tak emanuję tą postępowością. "Polska jest inaczej inna niż Rumunia" Boia widzi przecież, że i Polska jest inna, ale "jest inaczej inna niż Rumunia". W jego ocenie wynika to z tego, że byliśmy ważnym królestwem przez wiele stuleci, a Rumunia w historii pojawiła się bardzo późno. - Rumunom potrzebna jest pewność siebie w dzisiejszej Europie, i to od Polski można się tej pewności uczyć - zaznacza. Rumuni mają bowiem "przesadną skłonność do skarżenia się i mówienia raczej o tym, co nie funkcjonuje". Co jeszcze składa się na rumuński chaos? Korupcja. "Nieuczciwa gra miała w Rumunii bogatą tradycję - komunizm ją udoskonalił. Ludzie nauczyli się mówić jedno, a myśleć drugie. I robić postępy w dyskredytowaniu instytucji i praw" - czytamy w eseju. Coś o tym wiemy, prawda? Wentylem był i pozostał dla Rumuna w tych dziejowych zawieruchach humor. I z takim humorem patrzy na swój kraj Boia, serwując czytelnikowi solidny, soczysty kawałek Rumunii. Książkę czyta się doskonale! Nie tylko dlatego, że jest cennym, niestandardowym spojrzeniem i od środka, i od zewnątrz na swój "inny" kraj. Esej czyta się dobrze, bo nie jest o nas. Ale można przecież retorycznie zapytać, przywołując w myślach Gogola: z czego się śmiejecie? Ewelina Karpińska-Morek