W 2002 roku amerykański politolog Robert Kagan napisał głośny esej pt. "Potęga i raj". Parafrazując tytuł książki Johna Graya "Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus", Kagan stwierdził, że "w odniesieniu do najważniejszych strategicznych i międzynarodowych problemów współczesności Amerykanie są jakby spod znaku Marsa, a Europejczycy - Wenus". Jego zdaniem różnica ta wynika z głębokiej odrębności obu kontynentów w sferze mentalności, kultury, moralności i religii. Niewątpliwie najbardziej proamerykańskim krajem na Starym Kontynencie jest dziś Polska. Wielka sympatia, a zdaniem niektórych wręcz miłość Polaków do Amerykanów, wynika nie tylko z pobudek politycznych, lecz jest zakorzeniona znacznie głębiej. Wynika ona z tego, że - jak to ujął były ambasador USA w Warszawie Christopher R. Hill - "Polacy mają podobne do Amerykanów spojrzenie na wiele spraw". Można nawet powiedzieć, że w większości kwestii nasi rodacy mają więcej wspólnego z mieszkańcami Stanów Zjednoczonych niż Europy Zachodniej. Są więc, idąc tropem Kagana, Marsjanami na Wenus. Jedną z rzeczy, która różni Polaków od większości Europejczyków, łączy zaś z Amerykanami, jest stopień rozbudzenia religijnego społeczeństwa oraz silna obecność chrześcijaństwa w sferze publicznej. Zarówno USA, jak i Polska w dużej mierze oparły się procesom sekularyzacyjnym, które odcisnęły mocne piętno na duchowym obliczu Europy Zachodniej. Kościoły amerykańskie i polskie są pełne w odróżnieniu od pustych świątyń we Francji, Niemczech, Beneluksie i Skandynawii. O powyższej różnicy świadczy jeszcze jedno. O ile przedstawiciele zachodnioeuropejskiej prawicy, tacy jak Jacques Chirac czy Angela Merkel, sprzeciwiali się wpisaniu dziedzictwa chrześcijańskiego do preambuły konstytucji Unii Europejskiej, o tyle nawet reprezentanci polskiej lewicy, tacy jak Aleksander Kwaśniewski i Marek Belka, opowiadali się za invocatio Dei w eurokonstytucji. Przypadek tych ostatnich przypomina nieco sytuację w Stanach Zjednoczonych, gdzie każdy prezydent - niezależnie od tego, czy należy do obozu republikanów, czy demokratów - publicznie odwołuje się do Boga. Chrześcijańska samoorganizacja Oczywiście w Stanach Zjednoczonych również silne są trendy laicyzacyjne, a niechęć wobec chrześcijaństwa obecna jest wśród sporej części elit, jednakże tendencje te znajdują mocną przeciwwagę w sferze publicznej. Takiej chrześcijańskiej przeciwwagi na forum społecznym nie ma już w większości krajów Europy Zachodniej, jest ona natomiast znacząca właśnie w Polsce. Wśród Polaków i Amerykanów - w odróżnieniu od zachodnich Europejczyków - zdecydowanie wyższy jest stopień samoorganizacji społeczności chrześcijańskiej. Wynika to głównie z podobnych doświadczeń historycznych. Otóż zarówno Polsce, jak i Stanom Zjednoczonym obca była tradycja oświeconego absolutyzmu, barbarzyńska zasada "cuius regio eius religio" (czyja władza, tego religia) oraz wojny religijne. Rzeczpospolita uniknęła tych zjawisk, które ogarnęły Europę Zachodnią, zaś USA ufundowane zostały na ucieczce przed tymi zjawiskami. Można powiedzieć, że wspólnym fundamentem Polski i Ameryki stały się tradycja wolnościowa i polityka tolerancji. Nieprzypadkowo Erazm z Rotterdamu pisał w zachwycie: "Polonia mea est", stawiając Polskę jako wzór najbardziej tolerancyjnego kraju na kontynencie. Oświecony absolutyzm oraz związanie tronu z ołtarzem w krajach Europy Zachodniej spowodowały, że aktywność lokalnych Kościołów była tam w dużej mierze pochodną aktywności panujących władz. Status religii państwowej zwalniał chrześcijan, zarówno świeckich, jak i duchownych, z troski o obecność religii w sferze publicznej, gdyż większość spraw załatwiał za nich rząd. Dotyczyło to zarówno katolickiej Hiszpanii, jak i protestanckiej Skandynawii. Na dłuższą metę zasada "cuius regio eius religio" oduczyła więc chrześcijan samodzielności w życiu publicznym i brania przez nich odpowiedzialności za krzewienie ewangelii w społeczeństwie. Mało tego, bardzo często atak na władze był równoznaczny z atakiem na powiązaną z nimi oficjalną religię. W miarę, jak postępowała sekularyzacja i laicyzowały się rządy, miało miejsce również zeświecczenie powiązanej z nimi religii. Chrześcijańskie masy pozostawały wobec tych procesów bierne, gdyż odwykły od publicznej aktywności. Odwojować utracony teren Zupełnie inna tradycja ukształtowała Stany Zjednoczone, gdzie spontaniczna aktywność świeckich chrześcijan nie wymagała oglądania się na wskazówki żadnej centrali religijnej ani państwowej. Inna była też tradycja w Polsce, gdzie przez ostatnie dwa stulecia nie mogło być mowy o żadnym sojuszu tronu z ołtarzem. Wręcz przeciwnie, władze (zaborcze, okupacyjne i komunistyczne) stały w ostrej opozycji wobec dominującej religii Polaków. Nic więc dziwnego, że swój bujny rozkwit w XIX i XX wieku polski katolicyzm zawdzięczał nie koncesjom i przychylności wrogich rządów, lecz oddolnej kreatywności i przemyślności rzeszy wierzących. Z tym ważnym doświadczeniem polski Kościół wszedł pod koniec XX wieku w czasy pluralizmu religijnego. I umiał się w nich odnaleźć - w odróżnieniu od wielu lokalnych Kościołów w Europie Zachodniej - właśnie dzięki społecznej aktywności wiernych. Wielu Amerykanom przypomina to sytuację w ich własnym kraju. O podobieństwach tych mówią wprost znani myśliciele, np. George Weigel i John Henry Neuhaus. Publicyści "Chicago Tribune" piszą z kolei, że polskie instytucje prorodzinne katolików świeckich przypominają im takie amerykańskie organizacje, jak Focus on the Family oraz Family Research Council, które nie mają swoich odpowiedników w Europie Zachodniej. Tak jak nie mają swoich odpowiedników formacje propagujące czystość przedmałżeńską - Ruch Czystych Serc w Polsce i Czyści z Wyboru w USA. Albo popularni telewizyjni i radiowi kaznodzieje - jak choćby o. Tadeusz Rydzyk w Polsce, a w Stanach - pastor Pat Robertson. Wszystko to sprawia, że w batalii o kształt kulturowy, obyczajowy i moralny naszej cywilizacji chrześcijaństwo w Polsce i w USA jest bardziej żywotne niż w krajach Europy Zachodniej. Polska jako jedyny kraj na świecie przeszła w warunkach demokratycznych od ustawodawstwa proaborcyjnego do prawa chroniącego życie nienarodzonych. W USA we wszystkich stanach, gdzie dwa lata temu zorganizowano referenda w sprawie legalizacji związków homoseksualnych, większość mieszkańców opowiedziała się przeciwko. Akty te stoją w opozycji do tendencji dominujących w Europie Zachodniej, gdzie chrześcijanie nie próbują nawet odbijać utraconego terenu. W Stanach Zjednoczonych od lat prowadzona jest intensywna kampania społeczna na rzecz zniesienia prawa do aborcji - rzecz nie do pomyślenia w krajach zachodnioeuropejskich, nawet gdy rządzi w nich prawica. Dzikie Pola i Dziki Zachód Podobieństwa między Polakami a Amerykanami nie kończą się na sferze religijnej. Jak zauważył Rafał Ziemkiewicz, "zarówno Polakiem, jak Amerykaninem powoduje w znacznym stopniu swoisty ludowy konserwatyzm". Być może jest to spadek po szlacheckiej demokracji Rzeczpospolitej oraz charakterystyczny rys amerykańskiej demokracji lokalnej - dwóch tradycji, którym obcy był duch absolutyzmu. Umiłowanie wolności ucieleśniało się w kulcie pogranicza, Dzikich Pól i Dzikiego Zachodu, a także postaci będących nosicielami idei wolnościowych: amerykańskich pionierów i traperów oraz kozaków i rycerzy, obrońców kresowych stanic. Tradycja wolnościowa nie ominęła też wolnego rynku, co widać najwyraźniej wśród młodej generacji - zwłaszcza w pierwszym pokoleniu wychowanym już całkowicie po upadku komunizmu. Niedawne badania socjologiczne wykazały - jak podaje Tomasz Żukowski - że polska młodzież jest w Europie z jednej strony - najbardziej przywiązana do religii i tradycji, z drugiej zaś - najbardziej nastawiona wolnorynkowo, co upodabnia ją do młodzieży amerykańskiej. Charakterystyczne, że na przeciwległym biegunie w Europie sytuuje się młodzież francuska, która jest najbardziej antyklerykalna i antyreligijna, a zarazem najbardziej etatystyczna i roszczeniowa w sprawach gospodarczych. Wspomniany już Robert Kagan pisze, że o ile w polityce międzynarodowej Europa wyrzeka się dziś siły i bardziej polega na dyplomacji, o tyle Ameryka nie boi się użycia przemocy, gdyż nie każdy kompromis uznaje za wartość samą w sobie. Wydaje się, że Polakom, którzy mają w pamięci kruchość traktatu wersalskiego, hipokryzję układów z Locarno i zdradę w Jałcie, zaszczepiona została nieufność do pokładania nadziei w dyplomacji. To przecież nie miękka francuska polityka detente czy niemiecka Ostpolitik, lecz zdecydowana konfrontacyjna postawa administracji Ronalda Reagana doprowadziła do upadku ZSRR. Polskie elity mają tego świadomość, dlatego bezpieczeństwo kraju w większym stopniu wiążą z budowaną przez USA tarczą antyrakietową niż z ideą europejskiego "wspólnego domu" z Rosją. Antyamerykański fundament Europa, która - jak pisze żydowski myśliciel Joseph Weiler - cierpi na chrystofobię, która wyrzeka się swoich chrześcijańskich korzeni, potrzebuje jednak wspólnego mitu założycielskiego. Na naszych oczach dokonuje się dziś próba zbudowania nowej tożsamości europejskiej. Jednym z jej głównych filarów jest niewątpliwie antyamerykanizm. Charakterystyczny przykład takiej postawy to głośny esej Jacques'a Derridy i Jürgena Habermasa "Europa, jaka śni się filozofom". Obaj autorzy przedstawiają w nim europejski model społeczno-polityczny jako dokładne przeciwieństwo i antytezę systemu amerykańskiego. Wszystko wskazuje jednak na to, że Polska odrzuci antyamerykanizm jako fundament swej europejskiej tożsamości. Przez pół wieku komunizmu próbowano w Polakach zaszczepić niechęć do USA, ale im bardziej się starano, tym częściej odwrotne przynosiło to skutki. Zresztą znakomicie opisał to zjawisko Marek Hłasko w swych "Pięknych dwudziestoletnich". Tak więc o ile w Paryżu, Madrycie czy Brukseli antyamerykańskie demonstracje potrafią zgromadzić pod ambasadami USA niezliczone tłumy protestujących, o tyle w Polsce skrzykują się jedynie jakieś niedobitki. Żaden polityk nie zdobędzie też popularności, potępiając w czambuł politykę Busha. Kiedy więc zachodnioeuropejscy intelektualiści mówią o Polsce z irytacją, że jest "koniem trojańskim Ameryki w Europie" lub z przekąsem, że jest "osłem trojańskim", być może nie warto się denerwować, tylko pomyśleć o tej inwektywie jak o komplemencie. George Weigel twierdzi, że Europie wydaje się, iż jest postępowa i patrzy z góry na zacofaną Polskę, ale tak naprawdę jest odwrotnie - to Europa jest zapóźniona i archaiczna, zaś Polska, podobnie jak Ameryka, znajduje się w czołówce cywilizacyjnego pochodu.