Podczas krótkiego urlopu w podlaskiej Hajnówce bierze udział w tradycyjnym białoruskim weselu. To właśnie tam dochodzi do uprowadzenia panny młodej, która, jak potem się okazuje, nie jest pierwszą zaginioną kobietą. W okolicznych lasach wciąż znajdowane są ludzkie szczątki i wydawałoby się, że nic nie łączy tych spraw. Nic, poza okularnikiem - starym mercedesem, który zawsze pojawia się w pobliżu. Kontynuacja bestsellerowego "Pochłaniacza" z Saszą Załuską w roli głównej. Drugi tom serii "Cztery Żywioły" Katarzyny Bondy! Fragment książki:Ocknęła się, kiedy na stoliku leżała już beretta 950 i zestaw naboi w plastikowym pudełku. Przymierzyła niewielki pistolecik do dłoni. Leżał idealnie. Był czarny, lekko wytarty na krawędziach. Śliczny, pomyślała bezwiednie. Przez moment zapragnęła go mieć. Czuła go lepiej niż poprzednie modele. A może to czas spędzony na strzelnicy pozwalał jej wrócić do wspomnień, kiedy to zabawy z bronią były w jej życiu na porządku dziennym. Zawsze była dobra w precyzyjnym strzelaniu. Wolała to niż wielki kaliber i efekciarstwo. - Dobrze by jej było w twojej kieszeni - Duch trafnie odczytał jej myśli. Pokręciła głową. Podjęła decyzję. Owszem, wraca do firmy, znów będzie policjantką. Ale tylko po to, by profilować. Zaliczenie strzelnicy jest konieczne jak ważne wyniki szczepień w branży spożywczej. Tak poza tym, nawet służbowo, żadnej broni. Wyłącznie intelekt. Załadowała magazynek, odbezpieczyła. Stanęła szeroko na nogach, wyluzowała górne partie ciała. Unieruchomiła tylko ramiona. Muszka weszła w szczerbinkę. - Przymierzyłaś się, zabawiłaś. Teraz pokaż, co potrafisz - podjudzał ją Duch. Słyszała go w połowie. Słuchawki dobrze izolowały. - Lewe kółko: trzy gwoździe. I reszta do prawego - polecił. Nie odpowiedziała, ale przyjęła dane do wiadomości. Już po oddaniu pierwszego strzału czuła, że nie jest dobrze. Leciusieńka beretta uroczo dymiła przy wystrzale, ale była wyjątkowo niestabilna. A im bardziej Sasza się skupiała, tym trudniej było utrzymać cel. Profilerka jak najszybciej chciała mieć ten egzamin za sobą. Wreszcie magazynek był pusty. Oddała strzał kontrolny, odłożyła broń na blat. Tym razem to Duch pierwszy obejrzał wynik. - Nie jest źle - pocieszył ją. - Bierz karabin i kończymy. Podeszła i zdziwiła się, bo mimo złego nastawienia puściła tylko dwie kule. Obie trafiły w czoło napastnika. Reszta znalazła się we właściwych miejscach. Tak jak polecił Duch. - Zabiłam go - westchnęła rozczarowana. - Gdzie drwa rąbią, wióry lecą. - Robert wzruszył ramionami. - Nie wiedziałem, że jesteś tak dobra. - Nie strzelałam od lat. - Udawała skromną, choć była z siebie dumna. - Tego się nie zapomina. Jeśli walkę ma się we krwi. - Rozciągnął usta w uśmiechu. - A ty masz. Tak właśnie podejrzewałem. - Jak zwykle wszystkowiedzący. - Jak to duch - dodał cały zadowolony. Chwyciła kałasznikowa. Magazynek ciężko chodził. Złamała sobie paznokieć, kiedy ładowała ostatnie naboje, ale czuła się już pewnie. Tylko kompletny matoł nie trafi z karabinu do celu - mawiał jej były szef, a Sasza podzielała jego opinię. Początkowo nie kontrolowała odrzutu, szybko się jednak dostosowała. Wiedziała, że po wyjściu ze strzelnicy będzie ją bolał prawy bark. Poszło nadzwyczaj dobrze. Z ulgą zdjęła słuchawki, roztarła skórę za uszami i wrzuciła okulary do torby, nie troszcząc się o szukanie etui. - Czyli bez nich nic nie widzisz? - droczył się z nią Duch. A ponieważ nie odpowiedziała, przyjął to do wiadomości, jako fakt. - Daj papierosa - poprosiła, kiedy byli już na zewnątrz. Wypalili po połowie w milczeniu, aż wreszcie Sasza pękła. - Nieźle poszło! - Szarpnęła nadkomisarza za rękaw koszuli. - Musisz przyznać. Skrzywił się, choć w oczach grała mu kpina. - Jeśli tak samo postarasz się w poniedziałek... Mnie tam nie będzie - zaznaczył i zadeptał peta. - Jesteś głodna? - Bo bez ciebie sobie nie poradzę? - Sasza zmarszczyła czoło na Sokratesa. Zaatakowała: - Ale wstydziłeś się pójść ze mną do chłopaków. Zakreśliła ramieniem okrąg. Byli na terenie amatorskiej strzelnicy, w samym środku sosnowego zagajnika. Na jednej ze ścian z bali wisiał afisz: "Wesela, komunie, bankiety okolicznościowe. TIP - Tanio i praktycznie". Najpierw sobie postrzelają, a potem idą na balangę. Albo odwrotnie, przemknęło jej przez głowę. - Było po drodze - skłamał Duch. - W poniedziałek pokażesz, co umiesz, i nikt nie będzie miał wątpliwości, że jesteś godna etatu w moim zespole. Teraz już na nią nie patrzył. - Czyli to nie jest pewne? - Zwietrzyła podstęp i nadęła się jak amstafka. - To po co te wszystkie pisma, raporty, podania? Nie będę się do nikogo łasić. - Nie wątpię - Duch starał się załagodzić sytuację. - Ale chciałbym to zobaczyć. Jak się łasi Sasza Załuska? To mogłoby być ciekawe. Roześmiała się. Był pierwszym mężczyzną od dawna, który potrafił ją rozbawić. Zakopali już topór wojenny. Nadal jednak, mimo obopólnej sympatii, ich rozmowy przypominały sztubackie przekomarzanie się. To on namówił ją, by wróciła do firmy. Pokazał, jak wiele w tym zalet. Kiedy go awansowali na szefa kryminalnego, zarezerwował dla niej wakat. Właściwie miała przyjść na jego miejsce. Komendant Waligóra nie robił przeszkód. Cenił ją, a nawet polecał ludziom z innych jednostek. Gdyby nie wspólna propozycja Duchnowskiego i Waligóry, Sasza nie odważyłaby się nawet myśleć o powrocie. Złożyła papiery, trafiła na kurs podstawowy do Piły i szybko napisała raport o tryb indywidualny, który Duch pomógł jej załatwić swoimi kanałami. Pojechała do Piły kilka razy, zaliczyła, raczej w miłych pogawędkach z wykładowcami, wszystkie egzaminy i została absolwentką kursu podstawowego. Zawsze łatwiej jest odejść, niż wrócić. Odejście to skok na główkę ku wolności. Ciach i załatwione. Powrót oznacza wspinanie się po pionowej skale. W jej przypadku ponowne wykazanie się, udowodnienie, że jest coś warta. Duch nie byłby sobą, gdyby nie postawił warunku: by zasłużyć na jego miejsce, musiała jeszcze przejść przez to, czego nienawidziła: testy sprawnościowe i strzelnicę. Testy psychologiczne przeszła, rzecz jasna, śpiewająco. Ale tym bardziej czuła brzemię, że nie wolno jej zawieść ich zaufania. Waligóra i Duchnowski za nią poręczyli. Wiedziała to, choć duma nie pozwalała jej przyznać tego głośno. Albo robi się coś dobrze, albo wcale. Taką miała zasadę i tego się trzymała. Życie jednak najdoskonalej weryfikuje nasze oczekiwania. Marzenia marzeniami, ale czasem trzeba zastosować taktyczny odwrót i przegrupować siły. Jeśli coś pójdzie nie tak i nie wezmą jej do firmy, nie będzie rozdzierała szat, zdecydowała. To, co sobie wyobrażała przed przyjazdem do kraju: komercyjne zlecenia, niepodległość, analizy dla sądu - praktycznie nie wypaliło. Gdyby nie pieniądze, które miała jej rodzina, z trudem wiązałaby koniec z końcem. W Polsce profiler, jeśli nie pracuje w policji, nie jest dopuszczany do poważniejszych śledztw. Trafiały się jej więc zlecenia lepiej lub gorzej płatne, ale to były rzeczy proste, przy których nie wykorzystywała nawet w kilku procentach ogromu swojej wiedzy. Czuła, że się zwija. Traci pasję. Zresztą, tak naprawdę, tęskniła za regularną służbą. Chciała wrócić. Zrozumiała to po sukcesie sprawy Staroniów, jak nazywano w komendzie ostatnie poważne śledztwo, w którym brała udział i dzięki któremu otrzymała szansę powrotu. Nie chodziło tylko o satysfakcję, adrenalinę i fakt, że robiła dokładnie to, do czego była stworzona. Co robiła najlepiej na świecie. Rzecz rozbijała się o spokój. Sasza miała ochotę stanąć wreszcie twardo na ziemi. Czuć pod stopami podłoże, które jej nie umyka, którego jest pewna, i bez obaw patrzeć w dal. Dała sobie prawo do błędów, bo nikt nie jest doskonały. Musiała jednak odzyskać honor. A to można zrobić tylko w miejscu, gdzie się go straciło. - Idziemy. - Zgasiła papierosa. - Nie zobaczysz, jak się łaszę. Nigdy. - Nigdy to ja nie będę bogaty. - Wystarczy, że ja jestem - odparła. - I co mi z tego? ***