Skończyłem studia - I stopień, trzyletnie, licencjackie. Z powodu braku możliwości kontynuowania nauki w rodzinnym mieście, musiałem przenieść się do Wrocławia, aby skończyć studia. Wiedziałem jednak, że moja sytuacja materialna nie pozwoli mi na studiowanie w trybie dziennym, a studia zaoczne, jak wiadomo, kosztują. Zastanawiałem się, skąd wziąć pieniądze? Dużą sumę w krótkim czasie. Rozwiązanie było proste - wyjazd do Anglii. To, co na początku zdawało mi się młodzieńczą przygodą, szybko okazało się być przedsionkiem brutalnej dorosłości. Od przyjazdu przez pierwsze dwa tygodnie szukałem pracy - nie było tak łatwo, jak się spodziewałem. Była to tułaczka po jednodniowych zleceniach dawanych mi z łaski przez agencje pracy. Padło na piekarnie i prace przy piecach. Czterdzieści stopni ciepła i 12-godzinny tryb pracy sprawiły, że wytrzymałem tam tylko 4 dni. Czas uciekał, a pracy wciąż nie było. Pewnego dnia zostały mi 4 funty w portfelu. Wtedy wizyta kuzyna, który od lat mieszka w Londynie, bardzo mi pomogła odbić się od dna. Zaznaczam, że sam wybrałem Derby zamiast do Londynu, bo słyszałem, że bardzo trudno jest o pracę w stolicy Zjednoczonego Królestwa. Nie chciałem także nadużywać gościnności rodziny i znajomych, co ma w zwyczaju wielu Polaków. Przecież oni też muszą siebie utrzymać!!! Dni mijały, mój niepokój wzrastał. Wieści z Polski o zmartwieniach mamy i ta myśl, że wszystkim się udaje, tylko nie mnie. Byłem gotowy do pracy, uczyłem się 10 lat angielskiego, nie rozumiałem, czemu nie mam pracy? W końcu w któryś dzień odezwał się telefon z miejsca pracy, w którym pracowali moi znajomi - to oni mi tę pracę załatwili. Była to fabryka w najgorszym znaczeniu tego słowa. Stołówka pod brzęczącą jarzeniówką, toaleta, w której brzydziłem się "umyć ręce", mała szatnia dla pracowników kontraktowych, w której musiała się stłoczyć cała ta "wataha" pracowników z Europy Środkowej i Wschodniej przysłana z agencji. Ciężkie i niewygodne safety boots towarzyszyły mi codziennie, tak samo jak rytmiczny stukot maszyn, który doprowadzał mnie do szału. Nie muszę myśleć ani podejmować decyzji, tylko wykonywać. Uciekałem myślami do Polski, do rodziny, do ukochanej, do dawno zapomnianych marzeń. Gdy skończyły się myśli, wpadałem w trans, zmieniałem się w maszynę. Jedynym urozmaiceniem była zmiana stanowiska. Czasem chciałem się z kimś zamienić, gdy widziałem, że jakaś dziewczyna nie daje sobie rady, lecz nie wolno było. "Supervisor" zabraniał. Kto tu pracował, musiał umieć wszystko, kto nie wytrzymywał, odpadał. Zacząłem znów szukać pracy, bo ta przestała mi już odpowiadać. Tym razem szybko znalazłem kolejną, już po dwóch dniach szukania. Dostałem się do jeszcze bardziej obskurnej fabryki, lecz nie byłem już maszyną. Stałem się pracownikiem, moim zadaniem było stworzenie drabiny, mając do dyspozycji trochę aluminium, narzędzi i paczkę wspaniałych kolegów z całego świata. Dziw bierze, że po 15 latach nauki od podstawówki, liceum po studia, byłem zadowolony, że mogę skręcić sam drabinę za 210 funtów tygodniowo. Zdałem sobie sprawę, że chyba gdzieś zgubiłem ambicję. Owszem, te pieniądze starczyły mi na jedzenie, dom, jakieś ubrania. Mogłem nareszcie żyć normalnie, jak na człowieka przystało. Własne życie za własne pieniądze, wolność nie do opisania!!! Teraz rozumiem wszystkich tych, którzy wybrali Anglię zamiast skamlanie o zapomogę, rentę czy zasiłek. Rozumiem tych, którzy wybrali "Życie" zamiast wegetację w Polsce. Zbliżała się połowa września i egzaminy na studia magisterskie. Czas wracać do Polski, do ojczyzny. Reszty w podjęciu decyzji o powrocie dopełniła bezgraniczna tęsknota za dziewczyną i rodziną. Pamiętam mój pierwszy posiłek w domu. Byłem tak głodny, że od razu zjadłem jajecznicę na śniadanie i pierogi z obiadu, płakałem, kiedy w końcu skosztowałem polskiego chleba. Pamiętam także, jak dużo zapału we mnie było i wiary we własne siły. Wolność, jaką poczułem w Anglii, miała mnie już nigdy nie opuścić. Lecz nic bardziej mylnego. Przez dwa miesiące nie mogłem dostać pracy, aż w końcu zapisałem się na staż za 476 zł miesięcznie - starczyło mi to na dojazdy do Wrocławia itp., a przez trzy miesiące z sześciu stażowych odkładałem po 400 zł, żeby dołożyć do II semestru studiów. Po sześciu miesiącach pracodawca mnie przyjął, za pierwszy miesiąc pracy dał 900 zł, jako stałą pensję. Dziewięćset złotych na miesiąc jako asystent/zastępca kierownika w porównaniu do ok. 1100 zł na tydzień za skręcenie drabiny. Zwolniłem się z pracy i teraz, panie jamihal, chyba znów wyjadę do Anglii. Dziewięćset złotych to albo studia, albo przeżycie (mieszkanie, świadczenia, jedzenie itp.)? Kocham Polskę, lecz Ona nie kocha mnie. Chciałbym jednocześnie przekazać wyrazy szacunku dla ludzi, którzy za tę kwotę muszą utrzymać jeszcze swoje rodziny, dla ludzi, którzy zamienili swoje marzenia na ubranka i jedzenie dla swych dzieci. Pozdrawiam, Michał T. (adres znany redakcji)